Komentarze
Reszta od diabła pochodzi…

Reszta od diabła pochodzi…

Mając ostatnio trochę wolnego czasu, postanowiłem nadrobić swoje zaległości w oglądaniu dokumentów społecznych dotyczących współczesnej kultury.

Zazwyczaj mam co najwyżej możliwość ich pobieżnego przejrzenia. Jednym z takich dokumentów był film niemieckiej telewizji na temat tzw. fakenewsów, czyli fałszywych informacji mających na celu zdyskredytowanie, ośmieszenie lub oczernienie przeciwnika. Zaciekawiło mnie w tym filmie nie to, co związane jest z częstotliwością stosowania tej metody przeciwko innym ani też nie samo formalne konstruowanie takowych wiadomości. Najciekawszym okazało się to, że fałszywe informacje są 70% częściej powielane i przekazywane chociażby w mediach społecznościowych od informacji prawdziwych, nawet przy posiadaniu wiedzy o tym, która z nich jest prawdziwa, a która fałszywa. Konstatacja ta jest zaiste nie tylko niepokojąca, ile wręcz dramatyczna. Oznacza to bowiem, iż nasze społeczeństwo samo w sobie jest zainteresowane tworzeniem fałszywej rzeczywistości i nurzaniem się w tym, co kłamliwe i błędne. Nie idzie tu jednak tylko o sam aspekt etyczny, ile raczej o sposób naszego odbioru świata, a co za tym idzie - o nasze rozumienie świata.

Przyznam się, że w tym momencie lekko zwątpiłem w przekonania starożytnych, średniowiecznych i nowożytnych filozofów, które w gruncie rzeczy powielały Arystotelesowską tezę, iż każdy człowiek z natury swojej dąży do poznania prawdziwego  zrozumienia świata, w którym egzystuje. Na tej koncepcji zasadzały się w gruncie rzeczy nawet i takie nurty filozoficzne, które chciały ową poznaną rzeczywistość dogłębnie zmieniać. Tymczasem odsetek zainteresowanych fałszem, i to świadomie nim zainteresowanych, wykazał, iż dzisiejszy człowiek wcale prawdą się nie interesuje. Chce żyć w ramach świadomie zafałszowanych informacji, które zresztą powiela. Skąd to się wzięło? Wszak człowiek od zarania swojego istnienia najbardziej tragicznie przeżywał właśnie oszustwo. Oznaczało wszak ono, że nie można się na nikim oprzeć i stwarzało dojmującą atmosferę samotności. Trudno pokusić się o jednoznaczną i wyczerpująca odpowiedź na to pytanie. Można jednak zauważyć pewien znamienny rys takiej postawy, a mianowicie apoteozę całkowitej (do)wolności przy równie całkowitym poczuciu bezkonsekwencyjnej bezkarności. I nie idzie tutaj o odpowiedzialność karną, ile raczej przyzwyczajenie do tego, że kłamstwo i fałsz nie mają żadnych konsekwencji w osobistym życiu człowieka. Teoretycznie postawa taka daje niesamowitą perspektywę niczym nieskrępowanej wolności. Fałsz ma to do siebie, że nic nie jest w stanie go ograniczać. To, co umyśli głowa, nie jest skrępowane ani rzeczywistością, ani też zwykłą logiką. Liczy się tylko efekt końcowy, zwycięstwo, choć nie wiadomo nad kim. Wolność ta jednak nie jest wcale wolnością jednostki w konkretnej sytuacji społecznej, lecz otwarciem się na idee, czasem całkowicie sprzeczne z tym, co dokoła nas skrzeczy. Inaczej mówiąc: taka wolność zamyka nas na rzeczywistość, a pozwala dotrzeć do nas wszystkiemu temu, co wydumane czy wymyślone, a niekoniecznie prawdziwe. To zwycięstwo Heglowskiej zasady: „Tym gorzej dla faktów”. Problem w tym, że jest to tylko pozór. Nawet jeśli wymyślę sobie gumowe kamienie, to spotkanie mojej nogi z rzeczywistym kawałkiem skały będzie cokolwiek bolesne. Mamy tu do czynienia nie z wolnością, lecz z krótką smyczą naszych własnych marzeń i mrzonek, a czasem i zwyczajnej głupoty.

 

Nic dwa razy się nie zdarza

Ważniejszą przesłanką dla takiego postępowania jest pozorna bezkarność w świecie idei. Cóż z tego, iż polskie przysłowie mówi, że słowo wylatuje gołębiem, a wraca kamieniem. Owa pozorna bezkarność nie jest tylko związana z tym, czego doświadczają dotknięci przez nasze słowo ludzie, ani też z odpowiedzialnością karną za oszczerstwo. Idzie o coś więcej. Życie w zafałszowanym świecie przede wszystkim swoje konsekwencje odbija na samym człowieku, który godzi się na taki świat. Stworzona przeze mnie rzeczywistość wydaje się być konstruktem całkowicie izolowanym, w którym to ja ustanawiam reguły i zasady. Tworząc ten świat staję się dla niego bogiem i carem. Jedynowładcą istniejącym poza regułami i zasadami. Problem w tym, że każde moje zachowanie czyni mnie złym lub dobrym. O owym odniesieniu wewnętrznym nic się nie mówi, a wręcz postawa życia w dobrowolnym fałszu sprawia, że daję sam sobie pozwolenie na łamanie prawa moralnego. Jeśli jednak łamię prawo moralne w sobie, to wówczas występuję przeciwko swojemu sumieniu. Jest ono przecież instancją z jednej strony rozpoznającą dobro i zło, z drugiej zaś osądzającą moje postępowanie. W gruncie rzeczy stan życia w fałszu jest po prostu zagłuszaniem i łamaniem własnego sumienia. Ten skutek jest o wiele ważniejszy niż sam fakt oczerniania czy obrażania drugiego. Powstały w jego wyniku substytut sumienia właściwie ukształtowanego jest raczej poklaskiwaczem, a nie sędzią mojego postępowania. Tylko że poza sumieniem istnieje konkretny porządek rzeczy w świecie, który stanowi prawo naturalne, tak czy inaczej mnie osądzające. Przed nim nie ucieknę, tak jak nie ucieknę przed procesem trawienia czy oddychania. Mogę to uczynić, tylko godząc się dobrowolnie na własną śmierć.

 

Rzeczywistość marzeń

Jest taka jednostka chorobowa, w której chory tworzy swój świat i wiedząc, że jest on fałszywy, wybiera go mimo jego zakłamania. To Dreamreality, czyli rzeczywistość marzeń sennych. Nie jest to jednak stan normalny, lecz chorobowy. Podlega więc on leczeniu. Być może należy podjąć jakąś terapię społeczną, ale nie w celu zatrzymania zbrodni hejtu, ile raczej w celu przywrócenia normalności ludzkim sumieniom. To jednak nie dokona się, jeśli zamiast prawdy będziemy obracać się nieustannie w granicach teorii i interpretacji. A to już wymaga przywrócenia kategorii obiektywnej prawdy w każdej dziedzinie naszego życia: osobistej, rodzinnej, zawodowej, społecznej, religijnej. Tylko czy w dobie tzw. demokracji liberalnej możemy jeszcze tego dokonać?

Ks. Jacek Świątek