Rezultaty wykopalisk
Światło dzienne ujrzały efekty ubiegłorocznych i wcześniejszych badań archeologicznych na terenie Żelechowa. Fortalicjum Andrzeja Ciołka jest eksplorowane od 2016 r. Dzięki życzliwości właściciela działki - Stanisława Kawki - naukowcy regularnie wracają na miejsce wykopalisk. Rok temu prowadzili badania w sierpniu. Ich celem było odkrycie renesansowego dworu oraz tego, co znajdowało się pod nim. Zadanie nie należało do łatwych z uwagi na podmokły teren, ale mimo to panowie: Wojciech Bis, Maciej Radomski z Instytutu Archeologii i Etnologii Polskiej Akademii Nauk, Michał Zbieranowski reprezentujący Instytut Historii PAN i Michał Główka, historyk PAN, nie dali za wygraną.
Z techniczną pomocą Zakładu Gospodarki Komunalnej, Ochotniczej Straży Pożarnej w Żelechowie i wolontariuszy z sukcesem dokonali odkrywek. Efekty zaś przedstawili 31 marca, podczas spotkania z mieszkańcami miasta w Miejsko-Gminnym Ośrodku Kultury.
Burzliwe dzieje fortalicjum
Dotychczasowe sezony badań przyniosły ciekawe efekty. Na podstawie istniejących dokumentów historyk M. Zbieranowski dokonał znamiennego odkrycia. Doszedł do wniosku, że Żelechów uzyskał prawa miejskie nie w 1447 r., ale wcześniej. Ponoć już w 1418 r. pojawił się zapis, jakoby w Żelechowie władzę pełnił wójt, a to może być dowodem, że osada była miastem.
Najwięcej rozgłosu przyniósł Żelechowowi ród Ciołków. Pełnił on ważne funkcje w kraju. – Andrzej Ciołek był chorążym płockim, kasztelanem czerskim i wojewodą mazowieckim. Jego brat pełnił funkcję biskupa poznańskiego, a wcześniej służył u Władysława Jagiełły. Natomiast kolejny – Andrzej Ciołek – był stolnikiem sandomierskim, podkomorzym i starostą sandomierskim, a ostatecznie starostą generalnym wielkopolskim – zauważa archeolog Wojciech Bis.
Z osobą Andrzeja jest kojarzony XV-wieczny zamek zwany folwarkiem rycerskim, a później fortalicjum. Własność Ciołków przechodziła burzliwe losy. Prawowitych dziedziców chciał się pozbyć niejaki Feliks z Zielonki, ale nie udało mu się. Kres funkcjonowania fortalicjum nastąpił dopiero w czasie potopu szwedzkiego. Ten fakt potwierdzają już badania archeologiczne. Wskazówką są licznie znajdowane w wykopach monety, popularne wówczas boratynki.
Dostrzegli zarys budynku
Naukowcy, znając czas istnienia zamku, postanowili go zlokalizować i przebadać. Istnienie budowli wykazali w 2017 r. na podstawie badań sondażowych. – Wydobyliśmy wtedy skóry i część kafli renesansowych. A rok temu były robione badania, by rozpoznać dokładniej obiekt i wiedzieć, jak on mógł wyglądać – tłumaczy archeolog. Dzięki pracom udało się odsłonić pozostałość domu renesansowego. – Pierwotnie w tym miejscu stały mniejszy dwór mieszkalno-gospodarczy i brama wjazdowa, która była usytuowana od strony dzisiejszej ul. Wilczyskiej – zauważa W. Bis. W XV w. na terenie kompleksu istniała też wieża mieszkalna. – Wchodziło się na nią po wysokich schodach. Z czasem jednak takie założenie stało się niepraktyczne, więc wieżę rozebrano, a na jej miejscu powstał dwór mieszkalny w formie horyzontalnej – przyznaje naukowiec.
Zarówno dwór od strony Wilczyskiej, jak i wieżę archeologowie odkryli w poprzednich latach. Rok temu skoncentrowali się na zabudowie po stronie południowej. – Dostrzegliśmy zarys budynku, który łączy się z odkrytym poprzednio. A pod budynkiem znaleźliśmy zarys innego założenia dworskiego. Budynek dawny spłonął, a zalegająca glina ujawniła istnienie w budynku kaflowego pieca. Natrafiliśmy nawet na jego podstawę – zdradza W. Bis.
Kafle takie jak na Wawelu
Temat pieca i pozostałości po nim zajął najwięcej miejsca podczas wykładu. Badacze ustalili, że konstrukcja miała podstawę o wymiarach 1×1,20 m i stała prawdopodobnie w odległości 1/3 od narożnika budynku. Zachowały się nawet elementy konstrukcji drewnianych.
Piec był zbudowany z dwóch skrzyń. Każdą oddzielał ozdobny gzyms, a elementem wieńczącym był fryz. Każdą z dwóch skrzyń tworzyły kafle różnych rodzajów (np. narożne, wieńczące, sterczyny). Dolną skrzynię zdobiły kafle płaskie, czasem dekorowane rozetami, a górną (okrągłą) – kafle podłużne, czyste lub dekorowane m.in. postaciami Madonny, młodzieńca, rycerza, a może nawet króla. Zdaniem archeologa jakość kafli wskazuje na majętność właścicieli dworu. – Niektóre są podobne do tych z zamku na Wawelu, jak choćby postać młodzieńca pod arkadą. Widać więc, że Żelechów był małym zamkiem, ale z zamożnymi właścicielami – oznajmia W. Bis. Wskazywałby na to też wygląd kafli. – Są podobne do tych wykonywanych przez Bartolomeusa, zduna z Kazimierza pod Krakowem. Kafle zamawiał u niego król. Te z Żelechowa są podobne, więc może pochodziły też od Bartolomeusa. Ale mistrz mógł też swoje formy sprzedać – zauważa archeolog.
Fragmenty broni i okna
Oprócz kafli eksploratorzy znaleźli wiele fragmentów naczyń ceramicznych. – Są najpewniej miejscowej, wiejskiej produkcji. Wszyscy ich używali, a jak się stłukły, kupowano następne. Mamy też część naczyń zaawansowanych technologicznie. To są tzw. siwaki. Były całe czarne, ale w czasie pożaru węgiel zawarty w naczyniu utlenił się i została sama glina. Naczynie było wiaderkowate, nieznane u nas, z kołnierzem, bez żadnego uchwytu. Ponoć podobne były znajdowane w Anglii – zauważa archeolog.
Osobną grupę znalezisk stanowią elementy metalowe. Obecnie znajdują się w konserwacji. Wśród znalezionych metali pojawiła się m.in. ostroga, choć bardzo skorodowana. – Jest też młotek, fragment hakownicy, czyli ręcznej broni palnej. Miała ona hal, co pozwalało zahaczyć ją o coś, by osoba się nie przewróciła w czasie strzału – zauważa W. Bis. Na koniec – jeszcze „perełka”. – Unikatem jest gomułka, czyli szkło okienne. Część szkieł była łączona przez ramki ołowiane. Wiele pozostałości po tych ramkach (szprosach) udało nam się znaleźć w postaci destruktów, bo ołów się stopił – wyjaśnia W. Bis.
Tomasz Kępka