Robię to, co lubię
Promocja książki „Z Kłosem przez życie” połączona była z inauguracją Dni Białej Podlaskiej. Aktorowi towarzyszyła autorka publikacji – Jagoda Opalińska.
Zgromadzeni wysłuchali najpierw obszernego fragmentu biografii, dotyczącego dzieciństwa R. Kłosowskiego. Artysta pochodzi z rodziny rzemieślniczej, wychował się w mieszkaniu przy ul. Garncarskiej. Miał dwie siostry. Talent do aktorstwa odkryli w nim nauczyciele, zaś w tym roku obchodzi 60-lecie pracy twórczej. Okrągłą rocznicę aktor uczcił rolą Krappa, bohatera „Ostatniej taśmy” Becketta, w reż. Krzysztofa Prusa na scenie Teatru im. Juliusza Osterwy w Gorzowie Wielkopolskim.
Radość z jubileuszu przyćmiła jednak niedawna śmierć żony Kłosowskiego Krystyny. – Przeżywam teraz bardzo trudny czas – przyznał – i cieszę się, że mogę być z wami. Mimo wszystko zdecydowałem się przyjechać do miejsca, które bardzo kocham i o którym pamiętam. Odwiedziłem dawne mieszkanie. To właśnie w Białej Podlaskiej zaczęło się moje aktorstwo, ta pasja, która ciągle trzyma mnie przy życiu – podkreślił.
Cień Maliniaka
R. Kłosowski wspominał swoich przyjaciół i nauczycieli oraz pierwsze sztuki, w których zagrał. Wyznał, iż był bardzo nierównym uczniem. Pociągała go literatura – z polskiego miał same piątki, o wiele gorzej szło mu z matematyką.
Z Białej Podlaskiej wyjechał w 1953 r. Ukończył aktorstwo i reżyserię, grał m.in. role Szwejka, Ryszarda III, Horodniczego i Chlestakowa. Publiczność zapamiętała go jednak jako Romana Maliniaka z „Czterdziestolatka”. – Miałem obawy, czy przyjąć tę rolę – wspominał. – To postać jednoznaczna, z szeregiem wad. Można go określić mianem wazeliniarza i hucpiarza. Postanowiłem jednak podjąć się tego zadania. Już po pierwszych odcinkach okazało się, że Maliniak jest bardzo lubiany przez widzów – opowiadał. – Rola była napisana znakomicie. Wady, które prezentował bohater, odbiorcy odnajdowali nie u siebie, ale u swoich kolegów. Ta postać mnie bawiła i w jakiś sposób usatysfakcjonowała. Dziś, gdy wołają za mną: „Maliniak”, odpowiadam: „Roman Kłosowski się nazywam”. Przyznam, że czasem irytowało mnie, że tak niewiele osób zwraca uwagę na inne moje role. Mimo to wiem, że dzięki postaci Maliniaka jestem ciągle rozpoznawalny. Ludzie kochają mnie za tę rolę i do dziś okazują swoją życzliwość – przyznał aktor.
Niedoszły Romeo
Podczas spotkania z bialczanami R. Kłosowski podkreślał, że początkowo obdarowywano go rolami komediowymi, a on marzył o scenach dramatycznych. Wszystkiemu winna była jego niepozorna postura i oryginalna uroda. – Dyrektor szczecińskiego teatru, Emil Chaberski, zaproponował mi kiedyś rolę Romea. Powiedziałem mu: „Niech pan mnie nie krzywdzi” i uciekłem z gabinetu. W postać ostatecznie wcielił się Bogusz Bilewski, a mnie obsadzono jako jego sługę – wyjaśnił.
Do swoich dokonań aktor podchodzi z pokorą, ale i dumą. Dziś ma 84 lata i wielką chęć dalszego grania. Poważnym ograniczeniem jest jednak pogarszający się wzrok. Spytany, czym jest dla niego aktorstwo, odpowiada: – To sposób wypowiadania poglądów, uczuć i załamań, wypowiadanie tego, co we mnie jest, a więc złości, miłości, zawiści itp. Odgrywając poszczególne role, nie szukałem wzorów w literaturze czy w innych ludziach, ale w sobie. Grając kogoś zazdrosnego, szukałem tej zazdrości we własnym sercu. Dlatego wydaje mi się, że jestem aktorem prawdziwym.
Wielka spowiedź ludzka
R. Kłosowski wyznał, iż czuje się człowiekiem spełnionym. – Mam zdolności i talent, ale jestem także szczęśliwie urodzony. Według mnie szczęście polega na odnalezieniu pasji życia. Należy to zrobić w odpowiednim czasie i miejscu. Trzeba też spotkać odpowiednich ludzi. Ja miałem wielkie szczęście, bo trafiłem na takich, którzy pozwolili mi robić to, co lubię i umiem – podkreślał artysta.
Zdradził też swoje pragnienia. – Marzę, bym do końca swoich dni mógł nie tylko kontemplować, ale też pracować i uprawiać to, co lubię. Aktorstwo to wielka spowiedź ludzka. Mam wrażenie, że wyspowiadałem się dostatecznie, mimo to chciałbym się dalej spowiadać – podsumował.
AWAW