Robię to, co lubię, i lubię to, co robię
Pani pasje kulinarne znane są nie tylko na Mazowszu, nieco mniej - zamiłowanie do twórczych poszukiwań w zakresie historii, kultury, etnografii. Gdzie to wszystko się zaczęło?
Zapoczątkował to dom. Od dziecka interesowałam się wsią i wszystkim, co związane z przeszłością i tradycjami. Tych tradycji było w moim domu bardzo dużo - z czasem wszystkie przeniosłam do swojej rodziny. Już jako 14-latka chodziłam po wsi i przeprowadzałam wywiady, zaczynając od najbliższych. Lubiłam też słuchać różnego rodzaju opowieści. Przysłuchiwałam się wspomnieniom, jakie snuli sąsiedzi i znajomi, którzy wieczorami przychodzili do moich dziadków.
Skończyłam inżynierię rolnictwa. Po studiach wróciłam na wieś, ponieważ nie wyobrażam sobie życia w mieście. Z biegiem czasu zaczęłam zajmować się różnymi zadaniami związanymi z kulturą, skończyłam też studia podyplomowe z kulturoznawstwa i zarządzania kulturą. Uzupełniłam w ten sposób swoją wiedzę, ale też dało mi to przysłowiowego „powera”, żeby rozwinąć skrzydła w tej działalności. Zaczęłam prowadzić zespół ludowy i założyłam stowarzyszenie. Propagują one lokalne tradycje i podlaską, nadbużańską kulturę.
A gmina Stara Kornica to pod tym względem ciekawe miejsce – choćby ze względu na swoje położenie.
Administracyjnie leży ona w granicach województwa mazowieckiego, ale tak naprawdę to gmina pograniczna: blisko nam do podlaskiego i do lubelskiego. Niedaleko przebiega granica z Białorusią, mamy więc dużo naleciałości kultury rosyjskiej, białoruskiej i ukraińskiej. Na terenie dzisiejszej gminy ścierały się od wieków wpływy religijne i narodowościowe litewskie, rusińskie i polskie; historycznie obszar ten należał do Wielkiego Księstwa Litewskiego. Obok katolików mieszkali tutaj unici, wyznawcy prawosławia i Żydzi. Przez jakiś czas przebywali wysiedleńcy z Pomorza, którzy również pozostawili swoje tradycje w domach naszych mieszkańców. Mamy tutaj prawdziwy tygiel kulturowy.
W naszej kornickiej kulturze, która na przestrzeni lat wchłaniała te obce tradycje, widać związki z różnymi wyznaniami i narodowościami. Tych śladów jest wiele – choćby w kuchni. Np. związki z Litwą pozostawiły ślad w postaci kiełbasy z wątrobą, która zresztą została wpisana na listę produktów tradycyjnych. Podobnie z serem ziemnym. Te potrawy odnalazłam w książkach kucharskich Wincentyny Zawadzkiej opisującej kuchnię litewską. Umiejętności wypieku chałek drożdżowych nasze gospodynie uczyły się od Żydówek pracujących w piekarni przy młynie, który działał w Starej Kornicy.
W jaki sposób na co dzień realizuje Pani swoje zainteresowania?
Prowadzę pracownię kulinarną, a w jej ramach warsztaty tematyczne, np. dotyczące kuchni staropolskiej, ale też różnych kuchni świata. Od kilku lat jestem kierownikiem zespołu Korniczanie i prezesem Koła Gospodyń Wiejskich działającego formalnie jako Stowarzyszenie Korniczanki. Piszę też artykuły do różnych magazynów, m.in. wydawanego w Lublinie Pisma Folkowego. Robię to, co kocham, i kocham to, co robię – to moja dewiza. Ceną jest poczucie, że jestem cały czas w pracy. Ale dopóki udaje mi się „ogarniać” wszystko, ciężko byłoby mi z czegoś zrezygnować.
Ma Pani poczucie ocalania przeszłości: historii małej ojczyzny i osób stąd się wywodzących?
Na pewno czuję, że robię coś ważnego, zwłaszcza, gdy uda mi się znaleźć coś, co zostało już zapomniane, i przywrócić to do życia. Tak było z obrzędem wypieku korowaja weselnego. Kiedy przeprowadzałam wywiady do książki „Tradycje kulinarne, obrzędy i zwyczaje gminy Stara Kornica”, którą wydałam w 2012 r. w ramach jednego z projektów, natrafiłam na historię o korowaju. Wiedziałam, czym jest korowaj, ale nic poza tym, dlatego zaczęłam drążyć temat. Gdybym poszukiwania zaczynała dzisiaj, nie miałabym za bardzo z kim rozmawiać, bo moi najstarsi informatorzy – osoby powyżej 90 lat – już nie żyją. Pytani wtedy, pamiętali m.in., że dziadkowie czy rodzice zawsze przynosili z wesela chociaż mały kawałeczek korowaja. Jeszcze w latach międzywojennych i tuż po wojnie pieczono u nas to ciasto weselne. Po nitce do kłębka udało mi się odtworzyć historię i obrzęd wypieku. Korowaj wypromowałam i wprowadziłam na listę produktów tradycyjnych. Otrzymał on szereg nagród, m.in. w 2014 r. „Perłę” w konkursie „Nasze Kulinarne Dziedzictwo – Smaki Regionów”.
Podobnie było z wypiekiem sękaczy. Tej sztuki uczyłam się przez rok. Zaprojektowałam maszynę, podglądałam przygotowanie i sam wypiek podczas różnych pokazów, w których brałam udział, jak też w internecie. Udało się. Od siedmiu lat jeżdżę i robię pokazy wypieku sękacza w całej Polsce.
Dzisiaj korowaj promuje Starą Kornicę w Polsce i nie tylko!
I jako zespół, i stowarzyszenie w wielu projektach stawialiśmy korowaj na pierwszym miejscu, tym samym rozsławiając Kornicę. W ubiegłym roku powstał bardzo ciekawy projekt realizowany przez Mazowiecką Regionalną Organizację Turystyczną polegający na wybraniu osób, które odtwarzają i ocalają od zapomnienia zapomniane zawody. Znalazłam się w gronie 12 osób odtwarzających te tradycje mazowieckie jako korowajnica – osoba przygotowująca korowaj. Była to niesamowita przygoda. Korowaje wykonuję na co dzień. Najczęściej zamawiają je na wesele państwo młodzi i stawiają na stole weselnym. Często dołączam opisaną historię korowaja, żeby goście mogli przeczytać, co to jest. Korowaje jadą też zagranicę jako kulinarna ciekawostka.
Co najciekawsze, czy to w przypadku korowaja, sękacza, sera ziemnego czy innych produktów, ludzie oprócz tego, że chcą tego spróbować, to przede wszystkim chcą wysłuchać jego historii. Dopytują, skąd wziął się u nas, w jakich domach gościł kiedyś na stołach, w jakich okolicznościach powstawał itd.
Czy w pracę zespołu i stowarzyszenia chętnie włączają się nowe osoby?
Na przestrzeni kilku lat skład się zmieniał. W tej chwili Korniczanie i stowarzyszenie Korniczanki tworzy ta sama grupa – łącznie dziesięć osób. Wszystkim zależy tak samo jak mnie, żeby ocalać od zapomnienia lokalne zwyczaje, tradycje czy dawne pieśni. W sferze ich kultywowania udało nam się osiągnąć naprawdę dużo. Jeżeli widać efekty tej wspólnej pracy, idą za tym radość, satysfakcja i pewność, że warto brać się za kolejne zadanie.
Nasz zespół śpiewaczy ma w swoim repertuarze różne pieśni. Chciałabym natomiast opracować kilka utworów bazujących na twórczości Wojciecha Iwanowskiego – pieśniarza z Rudki, regionalisty Franciszka Zańki czy tekstach zapisanych przez urodzonego w Kornicy etnografa Mikołaja Jańczuka, przetłumaczone z języka chachłackiego na polski. Byłby to nasz repertuar sztandarowy, tożsamy z miejscem, z którego pochodzimy.
Plany na najbliższą przyszłość?
Pomysłów mam dużo, tak jak i marzeń, z którymi jednak trudniej o realizację. Jednym z nich jest otwarcie izby regionalnej w Kornicy. Warto byłoby udostępnić ludziom przedmioty, które w każdym muzeum można odnaleźć w dziale „etnografia”, opowiadając przy tym o ich historii, ale też o zwyczajach. Nie każdy wie, co to korowaj albo zapaśne, zna tradycje związane z Bożym Narodzeniem, śródpościem czy Zielonymi Świątkami.
Przymierzam się do opracowania zbioru słownictwa charakterystycznego dla gminy Stara Kornica, występującego tylko u nas, a mającego związek z tyglem kulturowym, o którym mówiłam wcześniej. Np. na bułki na parze mówi się u nas wareniki, a na babkę ziemniaczaną tertun. Warto przynajmniej udokumentować to nazewnictwo w postaci minisłownika.
Ponieważ od zawsze interesowały mnie ciekawe osoby: rzeźbiarze, poeci, muzycy ludowi, ale też np. ludzie, którzy część życia spędzili w niewoli, przebywali za granicą, w najbliższej przyszłości planuję cykl artykułów o ciekawych ludziach wywodzących się z gminy Kornica albo w jakiś sposób z nią związanych.
Dziękuję za rozmowę.
LI