Roślina, którą warto uprawiać
Ta jednoroczna roślina zielna z rodziny krzyżowych służy do produkcji bardzo dobrego oleju spożywczego, wykorzystuje się ją również w przemyśle paliwowym, paszowym i lecznictwie. Nic więc dziwnego, że rolnicy w mniejszym lub większym zakresie uprawiają ją. Należy jednak zauważyć, że rzepak ma duże wymagania glebowe, klimatyczne i nawozowe, więc ci, którzy chcą mieć wysokie plony, muszą najpierw sporo zainwestować. Inwestycje mają natomiast to do siebie, że nie zawsze są opłacalne…
Trochę historii
W Polsce i w Europie Środkowej rzepak jako roślina uprawna pojawił się już w XVI w. Powstał w wyniku krzyżówki kapusty i rzepiku. Pierwsze dane statystyczne dokumentujące uprawę tej rośliny pochodzą z 1811 r. Dowiadujemy się z nich, że siano i zbierano ją na terenie całej Polski, ze szczególnym uwzględnieniem terenów centralnych i wschodnich. W 1891 r. w Sobótce powstała pionierska w naszym kraju firma zajmująca się zorganizowaną hodowlą rzepaku. Jej właścicielem był A. Stiegler. Tam też wyhodowano pierwszą krajową odmianę, zwaną rzepakiem sobótkowskim.
Tuż przed wybuchem II wojny światowej powierzchnia uprawy rzepaku w Polsce wynosiła prawie 60 tys. ha. Największym powodzeniem wśród rolników cieszyły się takie odmiany, jak: rzepak wołyński, nadwiślański i bydgoski. Po wojnie roślinę hodowano nadal, a jej udział w łącznej strukturze zasiewów wahał się w granicach 2-4%. W 1989 r. powierzchnia uprawna wynosiła około 570 tys. ha. Jeśli chodzi o zbiory, to w tym samym czasie kształtowały się one na poziome 700-800 tys. ton i w pełni zaspokajały zapotrzebowanie krajowego przemysłu tłuszczowego.
Na początku lat 90. ub. wieku w produkcji rzepaku zaznaczył się wyraźny regres. Zmniejszyła się powierzchnia uprawy, pogorszyły plony i poziom agrotechniki, znacznie też zmalała opłacalność produkcji. Mimo tych niekorzystnych zmian, obecnie Polska jest liczącym się hodowcą rzepaku na świecie. Zdecydowanie więcej uprawia się w naszym kraju rzepaku ozimego. Jary natomiast, choć też hodowany, nie odgrywa większej roli.
Sprzedać teraz czy później?
Praktycznie wszyscy rolnicy, którzy w naszym kraju uprawiają rzepak, sprzedają go potem firmom zajmującym się skupem zbóż bądź innych roślin uprawnych. W tym roku skup rozpoczął się w połowie lipca i jak na razie nie przebiega zgodnie z życzeniami uprawiających go. Powodem jest ciągle spadająca cena rzepaku. – Obecnie wynosi ona 910 zł za tonę. To nie dużo, zważywszy na fakt, że na początku sezonu płaciliśmy rolnikom 1130 zł. Ceny ustala paryska giełda MATIF. Spadek podyktowany jest wzrostem wartości złotówki w stosunku do euro, a także nadurodzajem rzepaku w Europie. U nas zbiera się powiedzmy trzy tony z hektara, podczas gdy we Francji czy w Hiszpanii cztery albo pięć. Nic więc dziwnego, że cena idzie w dół – mówi właściciel łukowskich elewatorów Tomasz Iwanowski.
Wygląda na to, że rolnicy mają trudny orzech do zgryzienia. Sprzedać już teraz czy poczekać kilka miesięcy aż cena podskoczy? – Na takie pytanie trudno odpowiedzieć. Rolnicy muszą być świadomi faktu, że cena może spaść nawet do 750 zł. Jest też możliwa sytuacja odwrotna. Przypomnę, że w ubiegłym roku na przełomie marca i kwietnia cena wzrosła do 1700 zł – wyjaśnia T. Iwanowski.
Niewątpliwie wielu rolników oczekuje na lepszą koniunkturę. To postępowanie tyleż racjonalne, co ryzykowne. Mamy przecież wolny rynek, którego cechą charakterystyczną są ciągłe zmiany i dynamizm. Nikt więc nie zagwarantuje rolnikowi, że cena nagle wzrośnie. No, ale to już kwestia indywidualnego podejścia i chłodnej kalkulacji poszczególnych hodowców.
Wahania cenowe to nie jedyny problem producentów rzepaku tak w Polsce, jak i w powiecie łukowskim. Trzeba pamiętać, że pozostało jeszcze trochę surowca z poprzedniego roku. Jest to kłopotliwa sytuacja, zwłaszcza gdy weźmiemy pod uwagę tegoroczny urodzaj. Mamy tutaj do czynienia ze zjawiskiem klasycznej nadprodukcji towaru, które jak wiadomo jest pod względem gospodarczym bardzo niekorzystne. Wypada tylko liczyć, że ubiegłoroczny rzepak uda się jednak przerobić i problem rozwiąże się samoistnie.
Do łukowskich elewatorów przywożony jest rzepak z terenu całego powiatu, ponadto z okolic Sokołowa, niektórych rejonów Podlasia i południowej Lubelszczyzny. Dziennie firma może przyjąć do 500 ton, jeśli jest to transport kołowy, w przypadku kolejowego dwa razy więcej. Cena, jaką płaci się rolnikowi, zależy w dużej mierze od jakości dostarczonego ziarna. – Nie powinno być ono ani zbytnio zanieczyszczone, ani zawilgocone. Dlatego zawsze mówimy rolnikom, by przed przywiezieniem 10 czy 20 ton surowca przekazali nam 1,5 kilogramową próbkę. Pozwala to na określenie parametrów ziarna i potrącenie stosownej kwoty od aktualnej ceny – podkreśla T. Iwanowski. Już po przyjęciu konkretnej partii rzepaku odbywa się jego uszlachetnianie, czyli wysuszanie, oczyszczanie i składowanie. W ciągu godziny można wysuszyć nawet do 30 ton ziarna.
Perspektywy na przyszłość
Mimo że hodowla rzepaku wcale nie musi być tak zyskowna, jak mogłoby się wydawać, wielu rolników deklaruje chęć uprawy tej rośliny. – Rzepak ma niezaprzeczalne zalety. Znajduje wykorzystanie w wielu gałęziach przemysłu. Jest ponadto znacznie droższy od żyta, owsa czy pszenicy. Uprawiam go od dziesięciu lat i sporo już zarobiłem. W tym roku cena wprawdzie spada, ale ta niekorzystna sytuacja musi się w końcu zmienić – zauważa jeden z hodowców. – Sądzę, że spadek zatrzyma się w którymś momencie. Na razie nic nie sprzedaję. Spokojnie czekam – dodaje inny.
Niektórzy rolnicy są w takiej sytuacji, że muszą dostarczyć pewną partię rzepaku do elewatorów. Zobowiązują ich do tego zawarte umowy kontraktacyjne. Jeśli są one sztywne, to zachodzi konieczność przywiezienia takiej ilości ziarna, jaka została zadeklarowana. Natomiast w przypadku umów pozakontraktacyjnych wszystko odbywa się na zasadzie dobrowolności.
Na dzień dzisiejszy w łukowskich elewatorach zmagazynowano około 100 ton rzepaku. Przedsiębiorstwo liczy jednak na zgromadzenie ponad 3 tys. ton tego przemysłowego surowca. Co będzie działo się z nim dalej? – Rzepak sprzedajemy liczącym się w kraju firmom przetwórczym. Interesują ich duże partie czystego, gotowego do produkcji surowca. Musimy sprostać zamówieniom, które zawieramy. Kupujemy ziarno od rolników, które potem trafia do potentatów z branży paszowej czy spożywczej. Nie uprawiamy spekulacji, ale staramy się prowadzić naszą działalność na maksymalnie zdrowych, korzystnych dla wszystkich zasadach – zaznacza właściciel łukowskich elewatorów.
Warto też zauważyć, że samo przechowywanie rzepaku jest przedsięwzięciem bardzo kosztownym. W grę wchodzą bowiem spore podatki, ponadto koszty energii elektrycznej czy duże kwoty, które trzeba płacić, ubezpieczając się od powodzi bądź huraganów.
Zanim wytworzone z rzepaku produkty trafią w nasze ręce, muszą przejść długą drogę. Na początku tego łańcucha jest rolnik, potem elewator zbożowy, następnie zakład przetwórczy i na końcu sklep. Trzeba docenić trud wszystkich tych, którzy przyczyniają się do tego, że możemy korzystać z rzepakowych produktów.
MOIM ZDANIEM
Tomasz Iwanowski
właściciel elewatorów w Łukowie
Na dzień dzisiejszy sytuację na polskim rynku zbożowym można oceniać różnie. Pozostało około 20% niesprzedanych zbóż z ub. roku. To dużo, biorąc pod uwagę fakt, że mamy urodzaj i nie wiadomo, co zrobić z zalegającymi zapasami. Cena zbóż spada ze względu na dobrą jakość i wysoką podaż. Możliwa jest taka sytuacja, że ceny niektórych zbóż zbliżą się do takich, jakie oferuje Agencja Rynku Rolnego na skupie interwencyjnym. Za tonę pszenicy, jęczmienia i kukurydzy rolnik otrzyma 101 euro, pod warunkiem, że interwencja zostanie ogłoszona. Abstrahując od tego, czy skup interwencyjny będzie, czy też nie, w polskiej gospodarce zauważamy dziwne i niekorzystne zjawisko. Polega ono na sztucznym pompowaniu złotówki, co uderza w rodzimy przemysł rolny i zdecydowanie go osłabia. Musimy też pamiętać o tym, że mamy coraz więcej surowców z importu, a to z kolei powoduje zmniejszenie eksportu i odbija się na kondycji rodzimego przemysłu. Wszyscy wiemy, że mamy kryzys. Choć w naszym kraju przebiega on dość łagodnie, to i tak jego skutki są w rolnictwie odczuwalne.
Marcin Gomółka