Diecezja
Źródło: ARCHIWUM
Źródło: ARCHIWUM

Różaniec to droga

Rozmowa z zelatorką kółka różańcowego przy parafii św. Augustyna w Różance Mirosławą Stepaniuk

Jaka jest historia koła różańcowego w niewielkiej wsi Stawki?

Założycielem był śp. ks. kan. Franciszek Izdebski, który posługiwał w parafii św. Augustyna w Różance w latach 1982-1999. Już w pierwszym roku, kiedy został proboszczem, zaczęły powstawać koła, także młodzieżowe. Wcześniej przy różanieckiej parafii funkcjonowało jedno koło. Pamiętam, że moja mama nie mogła do niego należeć, ponieważ było pełne, dlatego zapisała się do włodawskiego.

Koło w Stawkach działa od 1982 r., pierwszą zelatorką była Janina Pawluczuk, następnie Marianna Telepko, po której – z powodu jej choroby – przejęłam kierowanie grupą, dziś składającą się z kilkunastu osób. Spotykamy się w wiejskiej świetlicy w pierwsze niedziele miesiąca. Odmawiamy cały Różaniec – wszystkie cztery części, Koronkę, czytamy Ewangelię i rozważania. Pragnę, aby róża różańcowa nie została rozerwana.

 

Pełni Pani również funkcję zelatorki parafialnej. Jak ważny jest Różaniec w Pani życiu?

Różaniec jest ze mną od dawna, a modlitwy tej nauczyła mnie siostra mojej babci. Pamiętam, jak w październiku udawałyśmy się pieszo 2,5 km do kościoła w Różance, aby tam na klęcząco odmawiać Różaniec. Był cały czas w moich dłoniach i w późniejszych latach, nawet gdy nie należałam do koła. Kiedy jeździłam do pracy swoim samochodem, od 1980 r., odmawiałam cały Różaniec po drodze. Wsiadając, czyniłam znak krzyża, a kiedy dojeżdżałam na miejsce, zdołałam przejść duchowo przez wszystkie części różańcowe. W drodze powrotnej modliłam się Koronką do Bożego Miłosierdzia. Matka Boża chroniła mnie i prowadziła, mam z Nią łączność cały czas. Odmawiam „zdrowaśki”, kiedy pracuję w ogrodzie, gdy się przemieszczam pieszo czy rowerem. Różaniec to droga.

 

Czy pielgrzymowała Pani także do Matki, prosząc o Jej orędownictwo?

Na Jasną Górę dawniej jeździłam z mamą, potem w Częstochowie byłam wielokrotnie, a przez ok. dziesięć lat udawałam się do Czarnej Madonny w pierwsze poniedziałki miesiąca. Na Jasną Górę nie dotarłam pieszo, ale trzy razy z pielgrzymką szła moja córka. Byłam też w Gietrzwałdzie, Świętej Lipce czy w Niepokalanowie – wszędzie z różańcem. Mam różańce w kieszeni, samochodzie, jeden wisi na poręczy łóżka – jest stary, drewniany, z rozpołowionym krzyżykiem. Posiadam i różaniec betlejemski oraz dar od mojej chrzestnej, który otrzymała od św. Jana Pawła II. Jest i perełkowy różaniec od mamy – jej prezent w dniu mojego ślubu; niestety rozsypał się i przechowuję go w słoiczku, traktując jak pamiątkę.

 

Rozmawia Pani z innymi ludźmi o Różańcu, o opiece Matki Bożej?

Zachęcam i napominam wciąż swoje dzieci. Mówię: kiedy nosi się w kieszeni różaniec i czasem wyczuje dotknięciem dłoni paciorki, modlitwa zaczyna się sama. Tak jest u mnie, bez modlitwy różańcowej nie mogłabym przeżywać dni swojego życia. Swoim synom przypominam, że Różaniec to siła i moc, a kiedy przyjeżdżają wnuki, klękamy razem do modlitwy różańcowej. Wiem, że Matka Boża pomaga. Jej opiekę odczułam w 1996 r., gdy umarł mój mąż – odszedł spokojnie, po kilku latach ciężkiej choroby nowotworowej. Prosiłam Maryję o cichą śmierć ze względu na dzieci. Matka Najświętsza ocaliła mnie też z wypadku samochodowego – świadek wydarzenia, który widział moje auto kołujące trzy razy i zerwany dach, wyznał: to, że przeżyłam, musiało być to działaniem Bożym. Ufam, że tak się stało dzięki modlitwie, zwłaszcza w zjednoczeniu z innymi. Taką siłę daje wspólne odmawianie Różańca – moc róży różańcowej jest wielka.

 

Dziękuję za rozmowę.

Joanna Szubstarska