Historia
Rozbrojenie Niemców w Janowie Podlaskim i walka w Droblinie

Rozbrojenie Niemców w Janowie Podlaskim i walka w Droblinie

15 listopada 1918 r. przybył do Międzyrzeca oddział POW z Łukowa pod dowództwem Stefana Zdanowskiego. Podchorąży ocenił wiele spraw krytycznie i nie doszło do współpracy z sierż. Zowczakiem, a oddział wrócił do Łukowa. Kilku miejscowych rozbrojonych międzyrzeckich Niemców zrabowało kasę i odjechało do Białej Podlaskiej.

Tajemniczo ulotnił się do Białej były komendant etapowy międzyrzecki - por. Kwapp. W sztabie bialskim, gdzie królowali już „huzarzy śmierci”, zadecydowano, że najpierw należy odbić majątek Droblin o obszarze 200 ha, mający dużą wartość zaopatrzeniową. Miała to być niejako niemiecka akcja próbna, której celem było przekonanie się o zdolności bojowej POW. Za tą akcją miały iść następne w celu odzyskania terenu. Tymczasem peowiacy pokusili się o rozbrojenie silnej załogi niemieckiej w Janowie Podlaskim.

Ignacy Mikołajczuk tak wspominał tę akcję w dawnej stolicy biskupów podlaskich: „Zorganizowaliśmy wyprawę [z Konstantynowa – JG] do Janowa Podlaskiego. Dzień był jesienny, pogodny. Nasze siły liczyły ok. 60 ludzi. I tym razem dowodził nami por. Antoni Boniecki. Zamierzaliśmy rozbroić Niemców zgromadzonych w murowanych piętrowych budynkach diecezji w pobliżu kościoła. Nogę miałem zabandażowaną po boju w K., ale jakoś chodziłem. Weszliśmy na podwórko. Dowódca oznajmił Niemcom, by się poddali i rozbroili. Niemcy na swym uzbrojeniu posiadali ręczne karabiny, granaty oraz kilka karabinów maszynowych. Napięcie wzrosło, gdy wyszedł niemiecki dowódca w stopniu kapitana z rewolwerem w ręku i powiedział: «Wy jesteście cywilna banda i my sobie nie pozwolimy na rozbrojenie nas». Zaczął też naszemu dowódcy grozić bronią, powtarzając słowo „bandyci”. W odpowiedzi na takie zachowanie niemieckiego oficera nasz dowódca (tak samo z pistoletem w ręku) odpowiedział po niemiecku: «chociaż my jesteśmy w ubraniach cywilnych, to jednak jesteśmy Wojskiem Polskim». Po tej krótkiej wymianie zdań niemiecki kapitan podał swoim żołnierzom komendę „gotuj broń”. Uczyniliśmy to samo. W międzyczasie Niemcy zdążyli ustawić w oknach na piętrze trzy maszynowe karabiny. Napięcie rosło błyskawicznie po obu stronach. Nagle usłyszeliśmy zbliżający się tętent koni. Po chwili ujrzeliśmy polską kawalerię, która – jak okazało się później – spieszyła nam z pomocą z Platerowa [prawdopodobnie była to grupa płk. Pogorzelskiego – JG]. (…) Wypadki te rozgrywały się ok. godz. 15.00. Kiedy niemiecki dowódca podał komendę «gotuj broń», nasz por. Boniecki cofnął się tyłem i wszedł między nas. Widziałem, że zbladł. O tym, że Niemcy nie otworzyli do nas ognia, z pewnością zadecydował przyjazd naszej kawalerii. Oficer niemiecki bowiem, gdy zobaczył pierwszą jej czwórkę, zawahał się, opuścił rękę z rewolwerem i schował go do kabury. Teraz przewaga moralna przechyliła się na naszą stronę. Por. Boniecki, trochę zdenerwowany, z pistoletem gotowym do strzału, podszedł do niemieckiego oficera i grożąc mu, powiedział: «germańska pycho, jeszcześ się nie rozbroił?». Następnie przemówił po niemiecku, aby żołnierze niemieccy złożyli broń, zdjęli pasy i położyli obok karabinów. Po chwili wahania oficer niemiecki rzeczywiście wydał taką komendę i część żołnierzy złożyła swoją broń, inni natomiast uciekli z budynków przez okna, udając się w kierunku Białej Podlaskiej, gdzie znajdowało się jeszcze dużo ich wojska. W obu budynkach przebywało ok. 350 Niemców. Złożoną broń zabraliśmy sobie, a zatrzymanych Niemców mieliśmy dostarczyć do Platerowa na drugi dzień”.

15 listopada inny oddział POW pod dowództwem Władysława Wyrzykowskiego rozbroił Niemców w Droblinie. Uczestnik wyprawy Jan Kondracki z Sarnak odnotował: „Niemiecki zarządca majątku był nieobecny. Zastaliśmy ośmiu Niemców pod dowództwem wachmistrza. Poprosiliśmy go o przedstawienie rachunków, spisu inwentarza i kasy. Wszystko wykonał posłusznie. Mieliśmy zamiar odesłać ich do Platerowa, lecz oni chcieli do Białej, ale nie zgodziliśmy się na to. Następnie wachmistrz poprosił o «kasę», którą dostał, i w dobrej komitywie zjedliśmy obiad. Nadjechał też 15-osobowy oddział współpracujący z grupą. Wtedy nadeszło nieszczęście. Udaliśmy się do oranżerii. Niespodziewanie zjawił się silny oddział niemieckich „huzarów śmierci”. Warta podobno oddała strzały na alarm i czmychnęła, ale myśmy nic nie słyszeli. Usłyszeliśmy krzyki: «Niemcy, Niemcy idą!». Momentalnie zostaliśmy otoczeni. Teraz dopiero przekonaliśmy się, jak mało byliśmy zorganizowani. Rzuciliśmy się do broni. Za wszelką cenę chcieliśmy się wydostać z oranżerii. Powstał tumult i bezładne okrzyki: «Bronić się, bo śmierć, poddać się!». Porwałem pierwszy lepszy karabin i zarepetowałem go, by pchnąć nabój do lufy, lecz naboje rozsypały się, bo nie były w obejmie. Wyciągnąłem z ładownicy nową paczkę, lecz te naboje były za duże, a Niemcy już pod oknami. Ich wściekłe okrzyki «halt, halt» rozlegają się ze wszystkich stron. Ja stoję z nienaładowanym karabinem, gdy w drzwiach ukazał się Niemiec, krzycząc «halt» i mierząc we mnie swoim karabinem. Ja również wrzasnąłem «halt» i wycelowałem w niego swoim. Niemiec szybko cofnął się. Pozostali Niemcy ukryli się w krzakach (…). Rozpoczął się ostrzał. Posypały się szyby i tynk ze ścian. Wacław Stefański i kilku innych rzuciło się do drzwi i otworzyli ogień. Wszyscy strzelaliśmy, a Niemcy nie decydowali się na wejście do oranżerii z powodu naszego ostrzału. Wtem Seweryn Terlikowski krzyczy, że jeden z naszych nie żyje. – Kto? – Stefański! – dostał postrzał w brodę, zginął na miejscu!. Nastała na moment ponura cisza. Głosy: «Poddać się» miały coraz więcej zwolenników. Poddajemy się. Nadchodzą Niemcy i biją poddających się. «Co wy myślicie? – krzyczy Niemiec – że macie do czynienia z kilkunastoma ludźmi? Nas jest 3 pułki. My jesteśmy huzary śmierci». Potem zamknięto nas w spokoju i postawiono wartownika – starego brodacza, który litował się nad nami i zabitym (…). Nadszedł wieczór. Wyprowadzono nas, aby odesłać do Białej”. Do niewoli dostało się sześciu peowiaków, jeden z nich był ranny. Pochodzili z Sarnak, Chybowa i Borsuk.

Józef Geresz