Rozśpiewany orszak sań
Kulig to jeden z najstarszych polskich zwyczajów. Stały się one ulubioną zabawą zimową polskiego ziemiaństwa i arystokracji. „Otwartością i miłością sąsiedzką stało nasze dawne życie, uprzejmością i gościnnością wszelka zabawa” - pisał o staropolskich kuligach XIX-wieczny kronikarz polskiego folkloru Oskar Kolberg. Obrazem, który najlepiej oddaje klimat tradycyjnego kuligu, jest scena z filmu „Pan Wołodyjowski” w reżyserii Jerzego Hoffmana. Kulig był szczególnie popularny w okresie karnawału, gdy przygotowane zaprzęgi konne objeżdżały okolicę, odwiedzając po drodze każdy dwór; w ten sposób bawiono się w coraz większym gronie kilka, a nawet kilkanaście dni.
Zabawa kończyła się u osoby, która zwołała kulig, najczęściej we Środę Popielcową. Kulig był formą wypełniania czasu zimą, a jego uczestnicy przy okazji wspólnych wyjazdów zacieśniali więzy, nawiązywali relacje, wygaszali spory i kojarzyli przyszłe małżeństwa.
W odwiedziny
Dawniej zimy trwały znacznie dłużej niż teraz, mrozy dawały się we znaki, a sanie – jako jedyny środek transportu zimą – zawsze były gotowe, zauważa historyk Piotr Czyż z Muzeum Ziemiaństwa w Dąbrowie. – Ziemiaństwo podróżowało pomiędzy jednym a drugim majątkiem, oddalonymi od siebie o kilka lub kilkanaście kilometrów. Np. rodzina Zamoyskich, która mieszkała w Różance k. Włodawy, utrzymywała kontakty z innymi właścicielami ziemskimi. Jeździła do nich w odwiedziny, a goście przyjeżdżali do nich – mówi P. Czyż, przywołując m.in. relacje między hr. Augustem Adamem Zamoyskim, właścicielem dóbr Różanka, a Kajetanem Kraszewskim – literatem, muzykiem i astronomem mieszkającym w Romanowie. – Obecnie odległość pomiędzy Różanką a Romanowem to ok. 22 km. Trudno powiedzieć, jaki dystans trzeba było pokonać w drugiej połowie XIX w., ponieważ nie było prawdopodobnie tych dróg, które używane są dzisiaj. A jeśli były, to gdzieś się mogły „urywać”. Jeżdżono gościńcami czy innymi znanymi drogami, a sanie były tym środkiem transportu, który to umożliwiał – zaznacza.
Nie narazić się, a podobać wszędzie
Kuligi odbywały się większą liczbą sań, ponieważ organizator takiej inicjatywy zajeżdżał po drodze do różnych majątków, zachęcając do włączenia się do wspólnej zabawy. Jak podają źródła historyczne, np. relacje urodzonego w Pohoście na Polesiu Ł. Gołębiowskiego, organizacja kuligów rozpoczynała się dużo wcześniej – już jesienią powstawały plany, magazynowano też żywność na ten cel. Przy planowaniu zwracano uwagę np. na to, czy w danym domu panuje żałoba. Starano się tak układać trasę, aby nikogo nie pominąć, również ubogich szlachciców, którzy mogliby poczuć się tym urażeni. Przy planowaniu obowiązywała zasada: „nie narazić się nigdzie, a podobać wszędzie”, jak pisał Gołębiowski.
Na początku odwiedzano te domostwa, w których było najwięcej panien, ponieważ kulig był dla nich szansą na poznanie odpowiedniego kawalera i zamążpójście. Każdy gospodarz przyjmujący kulig zobowiązywał się do poczęstunku uczestników. Były to prawdziwe uczty z tanecznymi zabawami, trwające nawet kilka dni, kolejno u poszczególnych gospodarzy. Po przenocowaniu rozśpiewany orszak sań jechał do sąsiedniego dworu.
Ważny środek lokomocji
Na użycie sań tym razem przy organizacji polowań wskazuje P. Czyż, badacz rodu Zamoyskich. – Jedno z takich polowań odbyło się 5 marca 1899 r. w Różance. Uczestniczący w nim Jan Sztolcman wspomina, że po przyjeździe koleją do Włodawy na uczestników czekały już rącze konie, które zawiozły uczestników do Różanki w ciągu 45 minut. Stacja kolejowa znajdowała się wówczas w Tomaszówce po drugiej stronie Bugu i była to stacja na trasie kolei terespolskiej łączącej Brześć Litewski z Chełmem. Nie ma żadnego zapisu mówiącego o saniach, tylko o koniach, a wspomniany okres marca wskazuje na schyłek zimy. Powstaje pytanie, czym jechali goście: wozem, saniami? W każdym razie, właściciel majątku ziemskiego miał w swoich zabudowaniach budynek, w którym można było trzymać sanie. W naszym regionie nie spotkałem się z takimi zabudowaniami, jednak w innej części kraju – na Podkarpaciu w Łańcucie czy Przeworsku – jak najbardziej. Większość środków transportu stanowiły bryczki, powozy i wozy. Można stwierdzić, że sanie jako środek lokomocji były bardzo ważne, ponieważ umożliwiały przywiezienie lekarza z pobliskiej miejscowości czy dojazd do jakiegoś urzędu – tłumaczy.
Spotkanie z wilkami
Były też kuligi, które kończyły się tragicznie. Relacje zachowały się w pamiętnikach np. wspomnianego Ł. Gołębiowskiego czy historyka, księdza i konfederata barskiego Jędrzeja Kitowicza. Opisują oni historie z Białostocczyzny i Podlasia, kiedy uczestnicy kuligu zostali zaatakowani przez zgłodniałe wilki, które dopadły konie i pasażerów pierwszych sań.
Na wilki, które stanowiły realne zagrożenie dla poruszających się w lasach ludzi, zwraca uwagę Włodzimierz Czeżyk z Nadleśnictwa Włodawa. – Kiedyś przedstawicieli tego gatunku było dużo, wilki bezkarnie grasowały. Z opowiadań łowickich wiem, że organizowane były polowania. Saniami powożonymi przez stangreta wożono w worku prosiaka. Zwierzę kwiczało, zwabiając w ten sposób zgłodniałe wilki. W takiej sytuacji strzelec miał okazję do udanego strzału. Sceny zostały uwiecznione przez jednego z głównych przedstawicieli tzw. szkoły monachijskiej w malarstwie polskim drugiej połowy XIX w. Alfreda Wierusz-Kowalskiego, którego obrazy wiszą w domach wielu myśliwych – opowiada W. Czeżyk.
Nieco skromniejsze były kuligi organizowane w okresie międzywojennym, natomiast po II wojnie światowej utraciły swój karnawałowy charakter i stały się atrakcją dla dzieci i pracowników zakładów pracy. Dziś kulig utracił już swoje karnawałowe znaczenie, chociaż nie zniknął zupełnie z polskiego krajobrazu.