Komentarze
Rozszczepienie jaźni

Rozszczepienie jaźni

Stara polska tradycja głosi, że każdy, kto nie skosztuje choćby jednego pączka w ostatni czwartek przed Wielkim Postem, do końca roku może zapomnieć o powodzeniu w sferze miłosnej, zawodowej czy finansowej.

No cóż, lepszej zachęty do jedzenia pączków nie wymyśliłby dziś żaden, nawet podwójnie habilitowany spec od marketingu. No bo któż z nas nie chciałby być piękny, młody i bogaty… A zatem, mając na uwadze wyłącznie własne szczęście, każdy rodak w 52 dniu przed Wielkanocą - nie zważając na wszechobecną modę kreującą zdrowy styl życia - przystępuje do zmasowanej konsumpcji owych łakoci. Tego dnia nikt nie przyjmuje do wiadomości mądrych wyliczeń naukowców i dietetyków, którzy twierdzą, że nawet niegroźnie wyglądająca połówka pączusia ma niemal tyle samo kalorii co kilogram zielonych ogórków. No ale gdzie tam pod koniec zimy wpychać w siebie wodniste, naszprycowane chemią, gorzkie ogórki z importu, kiedy bezkarnie można zajadać się czymś o wiele lepszym.

Jedni uwielbiają pulchne złociste cacka z różanym nadzieniem, polane lukrem i posypane skórką pomarańczową. Inni lubują się w nadzieniach z bitej śmietany, budyniu, toffi czy twarożku. Są zjadacze suchych, posypanych cukrem pudrem gniotów z niewielką ilością wyrobu marmoladopodobnego. Nie brakuje wreszcie i nowobogackich koneserów superpączków przygotowywanych według kosmicznych receptur przez znanych celebrytów i restauratorów, za które trzeba słono zapłacić. Na te ostatnie – jak się okazuje – wciąż jest wielu chętnych. Przed niektórymi renomowanymi cukierniami pierwsi klienci zaczęli ustawiać się w kolejkach już w środę, ok. 22.00 (!). Niewykluczone, że tym razem sterczeli tam również niemogący spać w nocy emeryci, którym – jak to oznajmiła na niedawnej konwencji partii rządzącej Beata Szydło – prezes Jarosław Kaczyński postanowił podarować tzw. trzynastkę. Na razie więc skonsumowali „na zeszyt” – ale już niebawem wszystko uregulują z nawiązką.

Z tłustoczwartkowego zwyczaju cieszą się nie tylko cukiernicy i sprzedawcy, którzy tego dnia puszczają w obieg niemal 100 mln pączków. Taka ilość sprzedanych łakoci wywołuje również uśmiech na twarzy urzędników skarbowych. O ile jednak my dzielimy pączki na te obłożone płatkami migdałów czy skórką kandyzowanych owoców, o tyle fiskus sortuje je według, niezauważalnego gołym okiem, obłożenia podatkiem. Jak się bowiem okazuje, przed kilku laty tradycyjny polski pączek uległ podatkowemu rozszczepieniu jaźni. W jego cenę wkomponowano podatek w wysokości 5, 8 lub aż 23%. Co prawda taki stan prawny miał potrwać tylko chwilę, ale do dziś nikomu to nie przeszkadza. Pojawiające się rozbieżności wynikają z tego, czy jest on – znaczy pączek – traktowany jako pieczywo czy wyrób ciastkarski. Na wysokość podatku wpływa także termin przydatności do spożycia. Jeśli na paragonie zobaczymy 5% kwotę podatku, to mamy do czynienia z dietetycznym pączkiem, który należy spożyć w ciągu dwóch tygodni. Tradycyjne pączki z większą ilością cukru traktowane są już jako wyroby ciastkarskie, który także w ciągu 14 dni powinny trafić do naszego żołądka. Jeśli jednak z jakichś powodów pączki – zarówno dietetyczne, jak i bardzo słodkie – nie zostaną skonsumowane po upływie dwóch tygodni, wówczas należy obłożyć je 23% daniną. Absurd? Ależ skąd. Pączek jak wino – im starszy, tym droższy. Tylko czy aby lepszy i zjadliwy?

Leszek Sawicki