
Rzeźby pana Alfreda
Rzeźbi mimo wylewu, po którym nie odzyskał w pełni sprawności. Z kawałka drewna potrafi wyczarować a to chrzest Jezusa, a to św. Floriana, teraz pracuje nad św. Hubertem. Ostatnio zrobiło się o nim głośno za sprawą wielkiej Piety, która 13 lat czekała, by móc wyruszyć w świat. - Nie wiedziałem, co z nią zrobić, bo szkoda, żeby tak stała i nikt nie mógł jej oglądać - przyznaje. - Poprosiłem o pomoc Andrzeja Brochockiego, właściciela Gródka nad Bugiem, który zamawiał u mnie wcześniej rzeźby - dodaje.
Przedsiębiorca skontaktował się z ks. dr. Robertem Mirończukiem, a ten ulokował ją w Wyższym Seminarium Duchownym Diecezji Siedleckiej im. Jana Pawła II w Nowym Opolu. – Smuci mnie, że nie trafiła jednak do kościoła – przyznaje pan Alfred, zdradzając, że chciałby, by mogło ją oglądać więcej ludzi.
Jego woda życia
To jego największa rzeźba. – Nie miałem równomiernie wysezonowanego drewna, a jedynie na część Maryi i postać Jezusa – tłumaczy. – Na resztę musiałem kupować ściętą lipę i sezonować ją w domu dwa, trzy lata, żeby podłączyć do całej kompozycji – opowiada o kwestiach technicznych. Zapytany o temat, od razu wyciąga egzemplarz dwumiesięcznika „Miłujcie się” sprzed wielu lat, w którym opisana została męka Jezusa. – To było mi niezwykle potrzebne – przyznaje. – Jak woda do życia. Za każdym razem, jak czytam ten artykuł, płaczę, jak Jezus był męczony – mówi, zwracając również uwagę na aspekty, które lektura pozwoliła wykorzystać w pracy: – Tu jest wyraźnie napisane, że Jezus nie dźwigał całego krzyża, a poprzeczną belkę – wylicza. – Gwoźdźmi przybijano Go nie pośrodku dłoni, a w przegubach, bo dłoń nie wytrzyma ciężaru skazańca – dodaje i od razu przenosi wzrok na zdjęcie swojej Piety, na której widać nienaturalne na pierwszy rzut oka ułożenie dłoni Jezusa, ale po bliższym przyjrzeniu widać, co rzeźbiarz chciał w ten sposób pokazać – że to osoba zdjęta z krzyża.
Dziecięce dłubanki
Tematyka religijna interesowała go od samego początku. I choć pierwszy zachowany szkic przedstawia naturę, to właśnie rzeźby świętych stały się jego znakiem rozpoznawczym. Talent plastyczny zdradzał od najmłodszych lat, czego przykładem może być ten pieczołowicie przechowany do dziś rysunek, który powstał, gdy pan Alfred jeszcze nie chodził do szkoły. To prosty szkic, a na nim drzewo, ptak, wiewiórka – wszystko precyzyjne, dokładne i na pewno niewyglądające na pracę pięcioletniego dziecka. Ale czasy były, jakie były i nikt w domu nie przejmował się talentem małego chłopca, bo obok rysunku zainteresował się też rzeźbieniem. Pan Alfred porzucił – jak mówi – „dziecięce dłubanki”. Jednak pasja nie dała o sobie zapomnieć.
Kusząca propozycja
– Moja pierwsza poważna praca to Jezus na krzyżu – mówi. – Miałem już 40 lat, mieszkałem ponownie w Hołubli – opowiada, tłumacząc, że po drodze był ślub, wyprowadzka do Siedlec, dzieci, różne prace. – Rzeźbiłem go potajemnie, bo i nie wiedziałem, co z tego wyjdzie, ale też nie wiadomo było, komu może się nie spodobać – dodaje, wspominając, że to był czas, kiedy miał do wyboru: budować dom albo rzeźbić „na umór”. Wybrał to drugie.
Jednak zanim wrócił do Hołubli i rzucił się w wir artystycznej pracy, po drodze było wojsko i pewna kusząca propozycja. – Facet odpowiedzialny za sprawy kulturalne miał dla mnie propozycję – wspomina A. Jurek. – Powiedział: „Jak zapiszesz się do partii, to ja załatwię ci, że skończysz Akademię Sztuk Pięknych w Krakowie. Mam tam wtyki, ktoś z rodziny jest wysoko postawiony”. Powiedziałem, że muszę się zastanowić. Po dwóch tygodniach zdecydowałem: nie zapiszę się. On odparł: „Twój wybór”. No nie mogłem się wyrzec Boga dla jakiegoś tam tytułu. Dzisiaj by mi go zabrali, obśmieli, opluli… – zdradza przyczyny swojej decyzji.
Przed Piłatem
Po powrocie z wojska pracował w kilku miejscach, m.in. na poczcie, w siedleckim kinie „Podlasie”, jako instruktor nauki jazdy, taksówkarz. – Na taksówce miałem sporo czasu, więc czytałem, rysowałem – opowiada, pokazując jeden z rysunków, którego pomysł wtedy się zrodził, a z czasem powstała płaskorzeźba: Jezus przed Piłatem. – Nie wiedziałem, jak wygląda uzbrojenie legionisty, rzymska wieża oblężnicza, kłopoty sprawiała mi anatomia ciała – wspomina. Z tego powodu szkic trafił na półkę. Ale przypadek sprawił, że znajomy, odwiedzając go, zainteresował się rysunkiem i, słysząc powód przerwania pracy, zaproponował przywiezienie książki „Armie świata antycznego”. – Tam było wszystko, miałem pełno podpowiedzi i z jej pomocą udało się dokończyć szkic – wspomina A. Jurek, pokazując też „Sztukę średniowiecznej Europy”, która stała się inspiracją do wielu innych prac. Z biegiem lat powstawało ich coraz więcej, ale nie zmieniło się jedno: zanim pan Alfred rozpocznie rzeźbienie, najpierw długo się przygotowuje: czyta, zgłębia temat, poszukuje informacji. Ogląda albumy, których pełne są jego półki, układa plan i według niego podchodzi do rzeźby. – W ikonografii można znaleźć każdego świętego, mam dużo inspiracji – mówi, podkreślając, że zawsze opracowuje własną kompozycję, by nikogo nie kopiować.
Niewiele mi zostało
Mimo 75 lat sam ściąga drewno z lasu, obrabia je. Rzeźbi tylko w lipie. – To miłe, sympatyczne podłoże – przyznaje. Dłuta czy knypel też wykonał sam, bo żadne nie spełniały jego oczekiwań. – Kiedyś Tadeusz Sznuk w „Jeden z dziesięciu” pytał, jak nazywamy młotek do pobijania dłut rzeźbiarskich – wspomina. – Facet powiedział: z niemieckiego knypel. I sobie coś takiego zrobiłem – dodaje.
Do pana Alfreda przez te wszystkie lata trafiło wiele osób, które urzekły jego rzeźby. – Dużo kupiła u mnie doktor Ewa Jabłońska, zwłaszcza po udarze, którego doznałem – wspomina i dodaje, że bardzo mu wtedy pomogła. – Nie od razu wróciłem do rzeźbienia, zresztą lewa ręka nie jest sprawna i pracuję tylko prawą – tłumaczy. Także A. Brochocki zamówił u niego kilka rzeźb. – Poprosił o wyrzeźbienie „Świątka”, stoi w Gródku na wjeździe – mówi z dumą pan Alfred. Jedną z jego prac jest krzyż wiszący w kościele w Hołubli w kruchcie wejściowej przy chrzcielnicy. To przykład sztuki, która żyje, bo wykorzystywana jest co roku podczas adoracji w Wielki Piątek. – Po tylu latach zniszczyła się już korona, bo na Wielkanoc krzyż jest używany podczas adoracji – mówi, przyznając, że zastanawia się, jak to teraz naprawić. – Ksiądz proboszcz poprosił o pomoc, ale to nie będzie łatwe, bo rzeźba jest wykonana z jednego kawałka drewna i ciężko teraz będzie coś poradzić – zauważa.
Pan Alfred wciąż rzeźbi. Część jego prac trafiła za granicę: do Kanady, Australii, inne pozostały w kraju, wiele znalazło swoje miejsce w kościołach, np. w Celinach, gdzie na chrzcielnicy stoi ta obrazująca chrzest Jezusa w Jordanie. Z kolei w Domu Pielgrzyma w Parczewie można zobaczyć św. Jana Chrzciciela. Niedawno jego twórczością zainteresowała się gmina Paprotnia. Być może uda się wydać album, w którym zebrane zostaną zdjęcia jego prac. – Jak sprawa z moją Pietą się wydała, przyjechała pani z gminy z zastępcą wójta i obiecali wydać książkę z moimi pracami. Muszę teraz zebrać materiał, część już mam, pomaga mi Adam Mioduszewski – dodaje pan Alfred.
JAG