Rozmaitości
Źródło: PIXABAY
Źródło: PIXABAY

Same plusy

Kupuj lokalnie to akcja, która miała dać rolnikom możliwość szybkiego zbycia swoich produktów, a klientom kupienia ich po atrakcyjnych cenach. Jednak coś nie wypaliło i wiele serwisów, które w tym celu powstały, nie działa. Z drugiej strony lokalne ryneczki mają się świetnie. Dlaczego?

- Szczerze mówiąc, nie rozumiem, dlaczego ta akcja nie udała się - przyznaje Bożena Reniuszek, główny specjalista ds. programu rolno- środowiskowego Lubelskiego Ośrodka Doradztwa Rolniczego w Końskowoli. - Sama idea była bardzo dobra. Uważam, że powinno się promować sprzedaż bezpośrednią, tworzyć przepisy dogodne dla rolników, jest ich zresztą coraz więcej w tym zakresie - dodaje, zauważając, że producenci rolni powinni mieć dogodne warunki, by przetwarzać i sprzedawać lokalnie. - Jeszcze lepiej byłoby, gdyby to zafunkcjonowało w tych mniejszych gospodarstwach rolnych, jak ma to miejsce w innych krajach. U nas, niestety, ta forma nie jest rozpowszechniona i nie działa dobrze, aczkolwiek w ostatnich latach udało się zrobić naprawdę dużo w tym zakresie.

Tylko od pani Jasi

Być może niepowodzeniem była chęć scentralizowania handlu w jednym miejscu, bo wiele osób wciąż kupuje warzywa czy owoce od drobnych rolników. – Maliny biorę od pani Jasi, ogórki od Zosi – śmieje się zapytana o wybory zakupowe pani Teresa z Łosic. – Raz kupiłam ogórki na rynku od kogoś nieznajomego i wszystkie kiszonki się zepsuły – wspomina, przyznając, że drugi raz tego błędu nie popełniła. Wiele osób postępuje tak samo, podsyłając sobie klientów i sprzedawców. Marketing szeptany ma się wciąż dobrze, bo wiele osób boi się kupić coś, co wcale zdrowe i ekologiczne nie jest. Co prawda niektórzy wciąż takie ogródki mają, popularność rodzinnych ogrodów działkowych w ostatnich latach to potwierdza, ale osoby uprawiające w ten sposób np. warzywa robią to raczej na własny użytek. Z kolei producenci żywności ekologicznej mierzą się z wieloma problemami. – Ci, którzy produkują z przekonaniem i w zgodzie z naturą, i to jest ich głównym celem, mają produkt bardzo dobrej jakości, który na pewno znajdzie odbiorcę – zaznacza B. Reniuszek.

 

Cena decyduje?

Nie da się ukryć, że dla wielu osób, zwłaszcza teraz, w dobie inflacji, liczy się tylko cena. Ale, niestety, za nią często stoi produkt słabej jakości, często wyrzucany po kilku dniach. A te lokalne jakością biją je na głowę. Dlaczego wciąż nie mają szansy się przebić? Czy wciąż tylko cena ma wpływ na nasze zakupowe decyzję? – Kiedyś podróżniczka Beata Pawlikowska powiedziała, że lepiej zjeść dwa, trzy jabłka, które są wartościowsze, niż kilogram byle jakich – tłumaczy B. Reniuszek. – Tak samo jest z produktami lokalnymi, tradycyjnymi. Trzeba zapłacić wyższą cenę, ale jakość tego produktu bez konserwantów i wartości odżywcze, mające przecież ogromny wpływ na nasze zdrowie, są tego po prostu warte. W ostatnich latach konsumenci przywiązują coraz większą uwagę do lokalnego pochodzenia kupowanych produktów. Poleca się jeść produkty pochodzące z terenu nie dalszego niż 100 km od naszego miejsca zamieszkania, bo wówczas mają odpowiednią florę bakteryjną i skład, który nam najbardziej będzie służył. Produkty z małych gospodarstw, wyprodukowane bez chemii, w sposób przyjazny dla środowiska, zupełnie inaczej smakują. Wraca smak z lat dzieciństwa, kiedy jedliśmy owoce i warzywa z przydomowych ogródków – zauważa, przytaczając ważny argument wspierania swojego regionu, jakim jest korzystanie z pracy rodzimych przedsiębiorców.

 

A ślad węglowy?

Trudno nie zauważyć, że w dobie dyskusji o ekologii czy ocieplaniu klimatu sprowadzanie produktów, zwłaszcza typu przetwory mleczne, warzywa, mięso, z zachodu Europy czy Afryki, tirami lub samolotami, generuje ogromną emisję spalin. A przecież mamy swoje mleczarnie, ubojnie, które oferują dobre produkty, a nawet rewelacyjne, bo pożądane przez zachodnie rynki. – Świat nie zrezygnuje z tego, by przewozić żywność w różne części globu – przyznaje B. Reniuszek. – Mamy różne gusta, różne kuchnie w swoich domach, wiele osób poszukuje tych produktów z innych części świata. Ludzie podróżują, zmieniają miejsce zamieszkania, a jednocześnie tęsknią za swoimi smakami i szukają produktów pochodzących z ich rejonów. Zastanawiano się, jak ograniczać napływ żywności z innych krajów. Uważam, że z importu oraz eksportu państwa nie zrezygnują. Tego nie zmienimy. Możemy natomiast zmieniać mentalność ludzi, uświadamiając konsumentom, że żywność pochodząca z ich okolicy, tutaj wytwarzana nie zawiera konserwantów, jest naturalna, świeża i warto za nią dać wyższą cenę. Mottem niech będą słowa Hipokratesa: „Niech żywność będzie Twoim lekarstwem, a lekarstwo Twoją żywnością”. Kupując lokalnie, wspieramy swoich sąsiadów, ich rodziny – tłumaczy, przyznając, że to lokalni producenci zapewniają miejsca pracy, płacą podatki i warto o tym pomyśleć, podejmując decyzję przy ladzie.

 

Rozwinąć skrzydła

LODR oraz inne instytucje prowadzą działalność, która wspiera lokalnych rolników czy producentów w docieraniu ze swoim produktem do odbiorcy. Na naszej stronie internetowej promujemy produkty w zakładkach „Lubelski e-bazarek” i „Lubelska e-spiżarnia”. Prowadzimy szkolenia w zakresie sprzedaży bezpośredniej, różne targi, wystawy – wylicza B. Reniuszek. – Rolnicy mają możliwość prezentacji swoich gospodarstw, produktów, nawiązania kontaktów, wymiany doświadczeń. Promujemy wytwórców czy gospodarstwa poprzez udział w różnego rodzaju konkursach. Organizujemy wyjazdy studyjne do innych regionów, żeby podpatrzeć pomysły i dobre rozwiązania u innych producentów. A jeśli rolnik potrzebuje pomocy albo sami dostrzeżemy w kimś potencjał na taką działalność, obejmujemy go szczególnym wsparciem, pomagamy w rozwinięciu skrzydeł.

JAG