Sami swoi
Mam nieodparte wrażenie, że w tych działaniach nową świecką tradycją stanie się niedługo tandem akcji: ustawa rządowa - demonstracja tego czy tamtego KOD-u, niezależnie od tego, czego dotyczyć będą nowe uregulowania ustawowe. Przypominanie, że tak działali poprzedni rządzący, staje się równie nudne, co nieefektywne.
Przytoczono całkiem niedawno, w czasie pewnej manifestacji, słowa przypisywane niesłusznie Jackowi Kurskiemu, że ciemny lud tego czy tamtego nie kupi. Niestety, kupi. I zrobi to z niesłychaną spolegliwością oraz samozadowoleniem. Podstawą działania ludu w demokracji jest przecież całkowita i dobrowolna amnezja.
Oj, tam oszukaństwo. Zwyczajna polityka.
Dość mocno uśmiałem się, gdy na jednej z demonstracji KOD-u zobaczyłem transparent ze zgrabnym napisem: „Dość nocnych zmian!”. Intencja zapewne chwalebna, ale wystarczy logicznie pomyśleć, żeby zobaczyć głupkowatość sytuacji. Sponsorami politycznymi manifestantów są przecież ludzie, którzy w 1992 r. byli motorem ówczesnej nocnej zmiany związanej z odwołaniem rządu Jana Olszewskiego. Można by pokusić się o pewną interpretację tego postulatu, bo czyż w tej sytuacji nie oznacza on przypadkiem żądania zabezpieczenia praw autorskich do nocnej zmiany – jednej tylko ekipie? Wielu spośród demonstrujących zwraca uwagę na tempo zmian dokonujących się na polskiej scenie politycznej oraz tempo zmian dokonywanych przez nową ekipę rządzącą. Cóż, gdyby tylko sięgnąć w głębiny pamięci, okazałoby się, iż to tempo wcale nie jest tak powalające na kolana. Wymiana kadry urzędniczej chociażby po tragedii smoleńskiej była znacznie szybsza i to jeszcze dodatkowo w tak traumatycznym dla całego społeczeństwa momencie. Być może to właśnie stało się doskonałą zasłoną dymną dla zwykłych ludzi, że nie dostrzegali takiego postępowania przejmujących wówczas władzę. Mało kto pamięta, że już w kilka godzin po katastrofie w Kancelarii Prezydenta pojawili się ludzie ówczesnego marszałka sejmu, Bronisława Komorowskiego, i zażądali oddania im wszystkiego, chociaż nie było jeszcze pewności co do śmierci prezydenta, bo jego ciała nie odnaleziono i nie zidentyfikowano. Jak również mało kto pamięta szybkość działania po przejęciu władzy w 2007 r. przez PO, a dotyczącego komisji weryfikującej dawne WSI. Jako żywo w uszach brzmiały słowa Waldemara Pawlaka z nocnej zmiany w 1992 r.: „I czyszczę sobie UOP”. I chociaż tak właśnie było, to jednak dzisiaj demonstrujący, wśród których zapewne są ludzie wykrzykujący hasła i manifestujący z pobudek ideowych, zdają się o tym zapominać. Dlaczego? Wydaje się po prostu, że w polskim życiu politycznym nadal obecny jest „kompleks polski”. I to wcale nie związany z zapóźnieniami cywilizacyjnymi czy też ekonomicznymi. Związany jest on raczej z ciągłą koniecznością udowadniania sobie, że jest się na salonach. Nieważne, czy w walonkach podbitych słomą, ale jednak na salonach.
Ile się to nałgać trzeba, żeby sprawę załatwić…
Tę potrzebę udowodnienia sobie, że jest się ciągle w kręgu „elity”, dość jaskrawo widać w przypadku nieustannego wsłuchiwania się w tzw. odgłosy zagraniczne. I polityczne, i dziennikarskie. Epatowani jesteśmy kolejnymi „protestami środowisk zagranicznych”, które ponoć są straszliwie zaniepokojone sytuacją w Polsce. Oczywiście, można odpowiedzieć, że nasz kraj doskonale zna takie sytuacje, w których zagraniczne ośrodki były mocno zainteresowane tym, co dzieje się w naszej ojczyźnie. Niekoniecznie dla naszego dobra, a raczej dla własnego. Wspominać można XVIII i XX w. I można również w historii wskazać, że nawet jeśli w naszym kraju łamane były prawa ludzkie w czasie zniewolenia komunistycznego, to gdy zachodnie państwa nie miały interesu, nawet palcem w bucie nie kiwnęły w naszej sprawie. Warto jednak przyjrzeć się tym „zaniepokojonym” niejako od tyłu. Ciekawym jest, że właściwie jedynym państwem, którego politycy, krajowi i usadowieni w agendach UE i ONZ, wykazują zaniepokojenie sprawami polskimi, to Niemcy. Zapewne nie czynią tego w poczuciu solidarności europejskiej i poszanowania wartości, bo jak doskonale zauważył jeden z internautów: solidarność europejska znajduje się na dnie Bałtyku i ciągnie gaz Nord Streamem. Czynią to we własnym interesie. Zaniepokojeni są ponownym odbudowywaniem jedności w naszym rejonie. Świadczą o tym spotkania polskich dyplomatów i polityków z odpowiednikami w Czechach i na Węgrzech, udana wizyta polskiego prezydenta w Rumunii oraz zacieśnianie współpracy z Litwą. Zasadniczym sukcesem Niemiec po katastrofie smoleńskiej było rozerwanie więzi pomiędzy państwami Międzymorza, więc teraz nie będą pozwalać na powrót tamtych koncepcji. Szkoda tylko, że w tej polityce sekundują im niektórzy Polacy. I tutaj doskonale można zobaczyć to na przykładzie prasy i agend dziennikarskich. Liczba żalących się w mediach zagranicznych polskich dziennikarzy i polityków znacznie wzrosła. Co ciekawe, związani oni są z konkretną opcją, która rządziła przez ostatnie osiem lat. Wydaje się również, że i protesty dziennikarskich związków są jakby z tym związane. Weźmy protest chociażby Europejskiego Związku Dziennikarzy (AEJ). Informowany jest on przez swoją agendę w Polsce, a tej przewodzi Krzysztof Bobiński, który w 2004 r. startował z list PO do Parlamentu Europejskiego, a w pięć lat później w jego ślady poszła żona – Lena Kolarska-Bobińska. Był też protest ERGA (Europejskiej Grupy Regulatorów Rynku Mediów Audiowizualnych). I znowu ciekawostka – wiceprzewodniczącym tego ciała jest Jan Dworak, szef KRRiT, a także zaufany Bronisława Komorowskiego. Przypadki?
Ty taki gapowaty, że cię tylko w telewizji pokazywać
I na koniec tylko pewien obrazek. W internecie zamieszczony został filmik, na którym młodzi ludzie z Białegostoku protestują przeciwko manifestacji KOD-u. Podchodzi do nich starsza pani, nobliwie odziana i zapewne pełna słusznych poglądów. W imię miłości, tolerancji i wolności słowa zwraca się do nich z przemiłym: „Spier…aj!” Cóż, kwintesencja całej polskiej sytuacji. Nie ma mocnych, bo muszą być tylko sami swoi.
Ks. Jacek Świątek