Komentarze
Schodzimy na psy

Schodzimy na psy

Dawno temu, gdy na świecie nie istnieli jeszcze gloryfikowani przez media celebryci i na status godnego podziwu obywatela trzeba było ciężko zapracować, osoby odnoszące jakieś realne sukcesy również (choć nie aż tak ochoczo jak dzisiejsze gwiazdeczki) angażowały się w propagowanie pewnych postaw i zachowań przynoszących społeczne korzyści.

Dla przykładu sportowcy, opowiadając o drodze do sukcesu osiągniętego dzięki litrom wylanego potu i godzinom regularnych treningów, namawiali do jedzenia owoców i uprawiania sportu dla lepszego samopoczucia. Konferansjerzy prowadzący festiwale pokazywali, jak poprawnie posługiwać się ojczystym językiem. A kabareciarze czy autorzy tekstów starali się przemycać między wierszami jakieś ważne przesłania... Dziś takie akcje są praktycznie niespotykane.

Wprawdzie sportowcy nadal do czegoś namawiają, ale – jak łatwo zauważyć – chodzi zwykle o zakup napoju energetyzującego, suplementu diety, telefonu, niskooprocentowanego kredytu, samochodu czy – jak miało to miejsce w czasie ostatniej zarazy – do szczepień i pozostawania w domu. O konferansjerach, którzy głównie krzyczą: „zróbta hałas”, szkoda nawet wspominać, podobnie jak o satyrykach wypluwających z ust podczas kilkuminutowego występu setki wulgaryzmów.

Innymi grupami, które bardzo chętnie żyją z promowania się w mediach i pouczania przeciętnego obywatela, są choćby aktorzy, influencerzy internetowi czy politycy. Wielu z nich, obawiając się o losy planety, promuje zdrowy styl życia i bycia, mający jakoby zapobiec rychłej katastrofie klimatycznej. Prym wiodą tu osoby związane ze środowiskami skrajnie lewicowymi, a ich ostatnim wynalazkiem są tzw. rodziny wielogatunkowe.

Zgodnie z najnowszymi trendami szeroko rozumianego i promowanego przez wspomniane grupy postępu najbardziej zabójcze dla klimatu jest dziś posiadanie dzieci. Z kolei ich brak to przejaw najwyższej troski o planetę. Rezygnacja z jednego dziecka – jak policzono – zapobiega emisji ok. 58 ton CO2 rocznie. Stąd też propagatorzy ideologii mającej na celu zbudowanie nowego człowieka zachęcają do tego, by dzieci w ramach rodziny zastępować mniej emisyjnymi zwierzętami. W internecie coraz częściej można się natknąć na różne obrazki z życia czworonożnych członków tego typu rodzin, pieszczotliwie nazywanych psieckiem lub kocieckiem. Są fotorelacje z obchodów kolejnych rocznic adopcin psórek i psynków, kiedy to zwierzęta siedzą w specjalnych fotelikach obok suto zastawionych psimi lub kocimi smakołykami stołów. Media społecznościowe zalewają filmiki ze spacerów, w trakcie których psiecko bądź kociecko jest wiezione w stylowym wózeczku. Można też obejrzeć zdjęcia z pobytu wielogatunkowych rodzin w kawiarniach i restauracjach, a nawet wspólnego eksplorowania nowych miejsc.

Czy posiadanie zwierząt w domu jest złe? Czy nie należny ich adoptować? Czy nie wypada rozpieszczać i nie kupować im różnych smakołyków? Czy nie wolno przelewać na nie swoich uczuć? Otóż wszystko wolno. Ale świadome zastępowanie dzieci zwierzętami w myśl głoszonej dziś zasady: „dwa plus psiecko” nie jest – jak starają się nam wmawiać propagatorzy nowych rewolucyjnych ideologii – czymś normalnym i zgodnym z naturą. No chyba, że ów postęp zmierza do tego, by ludzie jednak schodzili na psy. Tylko czy wówczas będzie to jeszcze postęp…

Leszek Sawicki