Komentarze
Show musi trwać?

Show musi trwać?

Parę już ładnych lat temu, kiedy z radością, optymizmem i nadzieją wpuszczaliśmy cywilizowany Zachód w nasze siermiężne ciemnogrodzkie progi, karierę w telewizorze robiły tak zwane talk show. Odpowiadali w nich ludzie na najrozmaitsze pytania, obnażali siebie i swoich bliskich, rozbierali się do przysłowiowego rosołu.

W którymś tam roku wyludniały się ulice, kiedy szedł „Big Brother”, a uczestnicy tych talk i reality show przez jakiś czas nawet nieźle się (także medialnie) mieli, ba, niektórzy z nich zostali nawet posłami. Wydawać by się mogło, że zdążył przywyknąć  naród do różnego typu podglądactwa i odzierania bliźnich z prywatności i że nikogo to już specjalnie nie interesuje. Nic bardziej mylnego! Spece od uszczęśliwiania telewizyjnych maniaków nie śpią. Ciągle coś wymyślają. Jak nie „Wybacz mi” to „Rozmowy w toku’, a teraz znowu jakąś „Chwilę prawdy”, czyli kolejny emocjonalny striptiz. Rzecz cała polega na tym, że podłączeni do wariografu uczestnicy programu odpowiadają publicznie na najróżniejsze, nawet bardzo intymne pytania. Na widowni powinni się obowiązkowo znaleźć bliscy przepytywanego, bo przecież ich reakcja to bardzo ważna strona widowiska. Na pytania odpowiada się krótko – twierdząco albo przecząco. Bez półcieni. Tej opcji w teleturnieju nie ma.

Przy takim „regulaminie” nie można nie dotknąć, nie obrazić, nie zadać bólu najbliższym. Ani uniknąć sponiewierania i zupełnego poniżenia siebie. I w imię czego te rany? Ano oglądalności, czyli kasy. Bo ona zdominowała wszystko.

Znalezienie ambitnego programu graniczy niemalże z cudem, a jeśli już się jakiś pojawi, to na pewno w barbarzyńskiej porze. Doszliśmy i my do tego, że to nie program kreuje widza, ale widz domaga się konkretnego programu. Tematy tabu albo zdarzenia jeszcze do niedawna science fiction odzierane są z tajemnicy i dokonują się na naszych oczach. To, co jeszcze niedawno było trudną czy wręcz niemożliwą do wyobrażenia fikcją, realizuje się w, powiem nowocześnie, realu.

Oto celebrytka Jade Goody, niespełna 30-letnia gwiazdka brytyjskiej wersji „Big Brothera”, postanowiła umrzeć na wizji. Media rozpoczęły już podobno licytacje praw do retransmisji. Pozyskane w ten sposób pieniądze kobieta chce przeznaczyć na godne życie swoich dwóch małoletnich synów. Sama zmaga się ze złośliwym rakiem i, wedle prognoz lekarzy, niewiele już jej czasu pozostało. Nie ma chyba nawet sensu zastanawiać się, czy to determinacja, czy czyste wyrachowanie. Bardziej chyba przydałoby się pójść tropem słowa „godność”, mocno ostatnio nadużywanego. Nie dla czego innego przecież, jak w imię tej „godności”, ludzie pchają się do najróżniejszych programów, wierząc, że dzięki zdobytym w ten sposób pieniądzom pozbędą się wszystkich problemów. Być może da się za nie nieźle żyć, ale czy na pewno godnie? Wypadałoby już chyba wiedzieć, show, jeśli raz się zacznie, musi trwać. A najwyższą cenę niekoniecznie płaci się w gotówce.

Anna Wolańska