Komentarze
Się zaciągał

Się zaciągał

Prezydent Clinton, przyciśnięty do muru w sprawie młodzieńczych grzeszków, wyznał, że i owszem, palił marihuanę, ale na wszelki wypadek się nie zaciągał. Pytany o to samo nasz premier zdobył się na coś w rodzaju szczerości, potępiając jednocześnie obłudę eksprezydenta.

Wyjątkowo zgadzam się z ogólnym trendem komentarzy polityków, którzy nie palą się (za wyjątkiem posłanki Kempy) do skopania pana premiera, że młodość rządzi się swoimi prawami, a z łobuziaków zazwyczaj wyrastają bardzo porządni obywatele, żeby nie powiedzieć – narodowe ikony. Niemniej zadaję sobie pytanie, co by się działo, gdyby na dymku z konopi przyłapany został może nie pan prezydent, ale były premier. Czy bylibyśmy tak łaskawi?

Fakt, że poznaliśmy inną twarz premiera, bo ktoś uznał, że skoro wcześniej czy później sprawa trawki się pojawi, to lepiej odpalić tego „skręta” w dogodnym momencie samemu. Nie będąc pewnymi pobłażliwości elektoratu, na wszelki wypadek „platformiani” PR-owcy woleli się zabezpieczyć i za pośrednictwem tygodnika „Wprost” (który chyba zaczyna wyczuwać koniunkturę), wrzucili temat nieścisłości w zeznaniu majątkowym posła Gosiewskiego. Tenże, ratując skórę, poszedł na dziwaczne w przypadku prawnika tłumaczenie, że zapis w zeznaniu wynika z zamówionej ekspertyzy prawnej, która… miała zwalniać go z obowiązku ujawnienia wszystkich dochodów. Nie wiem, czemu pan Gosiewski nie wpisał czegoś tam do oświadczenia i jednocześnie odprowadził należne podatki, ale podejrzewam, że naród szybciej puści w niepamięć trawkę niż tę finansową nieścisłość.

Polska polityka dawno przestała być synonimem służby publicznej, pozbyła się też zasadniczej dla swej definicji cechy, jaką jest osiąganie zakładanych celów. Od kilku lat to wyłącznie poletko mniej lub bardziej udanych eksperymentów z zakresu PR, które z metody stały się sensem i celem istnienia polityki. Jak znam życie, to odetną się od tej konkluzji w pierwszym rzędzie ci, którzy PR-owskim sztuczkom zawdzięczają zdobycie władzy w 2005 r. To właśnie politycy PiS genialnie zastosowali metodologię kreowania rzeczywistości na potrzeby wyborcze. Niestety zbyt szybko uwierzyli w swą nieomylność i poszli na regularną wojnę z tymi, którym w dużej mierze zawdzięczali władzę. Dziś, spaliwszy wszystkie mosty łączące z mediami komercyjnymi i przeceniając wpływy mediów publicznych, politycy PiS wbrew intencjom fundują kolejne rekordy w słupkach popularności swym konkurentom. Ale i platformiani wizażyści stoją już nad przepaścią, wierząc, że przychylność mediów komercyjnych i balansowanie na cieniutkiej linie zakotwiczonej w sondażach pozwoli utrzymać władzę w dłużej niż 1 kadencję. Ja też chciałbym, żeby wszyscy kochali felietonistę, ale doświadczenie nauczyło mnie, że ta forma wypowiedzi z reguły musi budzić niejednoznaczne emocje. Z polityką rozumianą jako sztuka osiągania zakładanych celów nie jest inaczej. Albo się to rozumie na dzień dobry, albo dostaje się solidną nauczkę w trakcie. Opcji pośredniej nie ma.

W tej wojnie jesteśmy również my – media. Nie można sobie wyobrazić polityki bez nas, bo ktoś ją musi relacjonować. Zbyt często moim zdaniem dajemy się manipulować mistrzom PR, a otrzymawszy solidne wciry za zaangażowanie po którejś ze stron, miast ostrożności w przyszłości, na siłę próbujemy udowodnić niezależność i bezstronność. Nie zawsze jak się coś bardzo chce, daje się osiągnąć. I w tym niestety nie różnimy się w niczym od tych, których krytykujemy lub nadmiernie chronimy.

P.S. Pisząc o mistrzach PR, mocno przesadzałem, bo tak naprawdę jest ich w Polsce bardzo niewielu. Większość to zwykli hochsztaplerzy, co tylko marnie świadczy o tych, którzy im nie tylko ufają, ale i płacą ciężkie pieniądze.

Grzegorz Skwarek