Komentarze
Siedzimy. Gadamy. Nic się nie dzieje?

Siedzimy. Gadamy. Nic się nie dzieje?

Święta Bożego Narodzenia i koniec roku to taki trochę dziwny czas. Z jednej strony przedświąteczna krzątanina w domach i szaleństwo w sklepach, gdzie jakoś nic nie mówi o wyciszeniu i uspokojeniu, raczej o amoku, komercji i zabieganiu.

Jeśli jednak patrzeć z punktu widzenia mediów, to taki trochę krótszy „sezon ogórkowy”. O ile nie ma problemu z pisaniem tekstów publicystycznych – bo ciekawych tematów do poczytania w święta i pomysłów na szczęście nie brakuje – o tyle dziennikarze siedzący w newsroomach, czyli odpowiedzialni za część informacyjną, mają zwykle lekki ból głowy. W różnego typu relacjonowanych wydarzeniach słychać głównie składane życzenia oraz trzask opłatka, natomiast pod wieloma względami sytuacja przypomina słynny monolog Macieja Stuhra („Siedzimy. Gadamy. Nic się nie dzieje.”) lub tez kultową scenę z filmu „Rejs”, w której również aktorzy siedzą, rozmawiają i na ekranie nie dzieje się dosłownie nic.

I to chyba dobrze, bo nie chciałbym przeżywać takich świąt, jak 30 lat temu (niewiele pamiętam, ale jednak), kiedy tematów do rozmów dorosłym nie brakowało (i nie dotyczyły one bynajmniej wystroju szopki w kościele). Dobrze, że na tych kilka dni przestaje się „dziać”, a my mamy okazję usiąść i pogadać, co w dzisiejszej dobie staje się naprawdę rzadko osiągalnym luksusem (bo nawet emeryci skarżą się dziś masowo na brak czasu). Może tak właśnie powinno być – powinno przestać „się dziać” – abyśmy mogli skupić się na jednym z najważniejszych wydarzeń w dziejach świata, czyli momencie, w którym Bóg w ludzkim ciele zstąpił na ziemię. Bez kamer, bez fleszy, bez fanfar. Zimna stajnia i ludzie ze społecznego marginesu (bo tak byli postrzegani pasterze) zamiast komitetu powitalnego. Dramat młodej matki, rodzącej dziecko w skrajnie ubogich warunkach i dramat ojca, przeżywającego gdzieś w głębi serca ból i wstyd, że tylko takie warunki jest w stanie zaproponować swej Małżonce, wybranej na Matkę Syna Bożego. Powinno tak być, że brak zajęć, ważnych wydarzeń w polityce czy zawodowych obowiązków wycisza nas i pomaga się zatrzymać w zadumie nad tymi wielkimi tajemnicami. Powinno… Ale czy jest?

Paradoksalnie bowiem, często się okazuje, że nie umiemy odpoczywać. Narzekamy na hałas, zabieganie, brak czasu dla bliskich… a kiedy już zapada cisza i możemy spokojnie usiąść i porozmawiać, to często kończy się to nerwowym szukaniem pilota i skakaniem po kanałach (O, popatrz, znów „Kevin sam w domu”!), lub, w gorszym wariancie, wielką rodzinną kłótnią. Dlaczego? Bo nie umiemy ze sobą rozmawiać. Socjologowie opisali dość dokładnie pewne prawidłowości: kiedyś w domach centralne miejsce zajmował stół, przy którym gromadziła się rodzina. Wokół niego wszyscy siedzieli zwróceni twarzami do siebie, koncentrując się niejako wokół jednego centrum. Później przyszła era telewizji i konfiguracja domowej przestrzeni trochę się zmieniła: już nie stół i rodzina wokół niego, ale telewizor i rodzina zgromadzona przed nim, zwrócona twarzami w jego stronę. To jeszcze może nie byłoby całkiem najgorsze, bo wspólne oglądanie wartościowego filmu lub programu telewizyjnego zakłada po pierwsze jakąś formę bycia razem, po drugie – może stać się punktem wyjścia do rozmowy i dyskusji. Gorzej, że obecnie wygląda to jeszcze inaczej: oddzielny telewizor (lub komputer z grami i dostępem do internetu) w każdym pokoju dla każdego członka rodziny… Niczym pojedyncze atomy, zamknięte w swych mikroświatach. I jak tu się dziwić, że gdy już raz w roku trzeba zasiąść do wspólnego stołu, to okazuje się, że nie ma tematów do rozmowy?

Słowo, które stało się Ciałem, niech da naszym sercom siłę do przełamywania tych barier, a naszym ludzkim słowom moc znajdowania drogi do serc naszych bliskich… i powiedzenia im – choć raz w roku – tych słów, które na dnie serca nosimy i które każdy z nas w głębi serca chciałby usłyszeć…

Ks. Andrzej Adamski