Historia
Źródło: ARCHIWUM
Źródło: ARCHIWUM

Sienkiewicz z pierwszej ręki

Lubił ludzi, był bardzo ich ciekaw i zawsze im życzliwy - tak zapamiętam śp. Juliusza Marię Sienkiewicza, wnuka noblisty. W jego pogrzebie w Chełmcach, który odbył się 16 listopada, uczestniczyły delegacje z powiatu łukowskiego, m.in. z Woli Okrzejskiej, Okrzei, Puław.

W roku 1993 odwiedzili moich rodziców - Antoniego i Annę Cybulskich - Ignacy Moś i Juliusz Maria Sienkiewicz. To był punkt wyjścia do dalszej współpracy. Odtąd spotkania odbywały się regularnie. Sienkiewicz stał się dla nas nie tylko postacią „z cokołu pomnika”, ale człowiekiem ze swoimi słabościami, o których niewielu wie. O Henryku Sienkiewiczu, swoim „Wielkim Dziadku”, mówił „WD”, co fonetycznie brzmiało „WóDe”. Zdarzało się, że słuchaczy nieznających żartu wprowadzało to w konsternację. Rozmowa z J.M. Sienkiewiczem była dla nas intelektualną ucztą, paliwem dla mózgu. Potrafił wiązać ze sobą różne wątki, by potem przejść do sedna. Najczęściej zaczynał od krótkiej historii rodzinnej, przechodził do żartu, aby następnie przejść do głównego wątku i niczym klamrą spiąć wcześniejsze trzy elementy w jedną całość. 20 lat temu nagrałem z panem Juliuszem (i z Mieczysławem Kalenikiem) kilkugodzinną rozmowę, aby utrwalić ich opowieści.

Namawiałem go do spisania swoich bogatych wspomnień. Mam nadzieję dowiedzieć się niebawem, że zostały spisane!

Rozmowy kształcą
„Kto z kim przystaje, takim się staje” – mówi przysłowie. Dlatego pomimo corocznych spotkań wciąż czułem niedosyt, gdyż każde spotkanie mnie czegoś uczyło, kwieciste określenia czy porównania starałem się sobie utrwalić, na pewne sprawy mogłem popatrzeć przez pryzmat seniora. Juliusz Sienkiewicz był w dodatku zapalonym kibicem. Zdarzało nam się wielokrotnie oglądać mecze Ligi Mistrzów, kibicując zawsze drużynie słabszej.
Przekonałem się też, że Henryk Sienkiewicz, tworząc postać Zagłoby, opisywał nie tylko swojego teścia Kazimierza Szetkiewicza, ale… przyszłego wnuka. Dowodziły tego dowcip, inteligencja i błyskotliwość Juliusza Sienkiewicza, nie mówiąc o innych wspólnych cechach z Zagłobą.

Prawie jak dziadek
Nie poznałem swoich dziadków. Pierwszy zmarł tuż po wojnie, po powrocie z obozu, drugi (brat emigracyjnego pisarza Jerzego Pietrkiewicza – przyjaciela Jana Pawła II) kilka lat przed moimi urodzinami. Dziadka, któremu mógłbym się ze wszystkiego zwierzyć, nie miałem i zazdrościłem tym z rówieśników, którzy dziadków mieli. Dlatego w obecności Juliusza czułem się jak z dziadkiem, któremu można więcej powiedzieć niż rodzicom. Sprzyjały temu „nocne Polaków rozmowy” wraz z pierwszymi – moimi i brata Maćka – fajkami. J. Sienkiewicz nie okazywał tego, ale był w rzeczywistości bardzo wrażliwym człowiekiem.

Gawędziarz
Zagłoba by mu pozazdrościł porównań i języka. Biorąc udział w uroczystościach poświęconych „Wielkiemu Dziadowi”, miał umiejętność komunikowania się z każdym, niezależnie od wykształcenia, wyglądu i miejsca. Przechodząc ulicą – obok sklepu czy świetlicy – potrafił zamienić kilka zdań z mieszkańcami, dostosowując swój język do poziomu rozmówcy. Czasami te dyskusje trwały bardzo długo i prowadziły do zabawnych sytuacji.

Polityka
O tym, że jego syn Bartłomiej (ochrzczony pod dębem Bartkiem) zostanie ministrem, dowiedział się, będąc na uroczystości w Woli Okrzejskiej. Wydawało się, że informacja nie zrobiła na nim większego wrażenia i trochę sceptycznie podchodzi do nowej roli potomka. Niemniej w sercu się cieszył, nie ukazując tego. Wiedział, że polityka to nie tylko wpływy i szacunek. Od lat 90 jego syn był doradcą wielu ministrów, nie wchodząc oficjalnie do rządu. Po jednej z rozmów zrozumiałem dlaczego.

W studiu nagrań
Juliusz Sienkiewicz, podobnie jak jego „Wielki Dziad”, miał niską barwę głosu. Przed nagraniem audiobooka „Pamiętnik mojego życia. Rzecz o Henryku Sienkiewiczu”, poprosiłem, by wystąpił w roli pisarza. Reżyser wątpił, czy podoła temu zadaniu 80-letni niezawodowy aktor, lubiący gawędzić według własnych reguł. Byłem ostrzegany, że czas nagrania z dwóch godzin przedłuży się do dziesięciu. Co kilkanaście sekund nagranie było wstrzymywane przez reżysera, który ciągle miał uwagi do dykcji, akcentu itd. Kiedy po kolejnym przerwaniu nagrania reżyser oznajmił, że nazwę szwajcarskiego Vevey wymawia się „Veve”, pan Juliusz nie wytrzymał i powiedział: „W moim domu ojciec mówił «Vevey», matka «Vevey» i ja też będę mówił «Vevey»!”. Reżyser zarządził dłuższą przerwę, abyśmy w spokoju ugasili pragnienie i schłodzili atmosferę. Tego potrzebowaliśmy. Nagranie z udziałem Juliusza Sienkiewicza i cenionego aktora Jarosława Kopaczewskiego jednak powstało.

„W pustyni i w… Okrzei”, czyli Sienkiewicz w słońcu
5 września 2012 r. w Okrzei odsłonięty został pomnik „Matka i syn” poświęcony pisarzowi i jego matce. Uroczystość odbyła się na boisku szkolnym w południowym słońcu, w obecności m.in. prymasa Polski Józefa Glempa, biskupów, prawnuczki H. Sienkiewicza Anny Dziewanowskiej, J. Sienkiewicza. W trakcie wystąpień oficjeli zostałem poproszony przez pana Juliusza o przyniesienie wody. Wszystkim we znaki dawał się skwar; promienie słoneczne odbijające się od nagrzanego boiska tworzyły okrzejską fatamorganę. Tak, tak… byliśmy „W pustyni i w… Okrzei”. Przetrwać iście pustynne warunki pomogłaby przynajmniej jedna filmowa parasolka Nel znajdująca się 3 km dalej, tj. w muzeum. Niczym Staś od Nel usłyszałem od pana Juliusza: „wody…”. Niezauważalnie pobiegłem do szkoły, prosząc o wodę dla zacnych gości. Dyrektorka złapała się za głowę: Jak to? Dla Sienkiewiczów tylko sama woda? Przecież czekają na nich kompot, herbata i inne płyny. Niczym kurier z pustym(n)i rękoma wróciłem przed scenę, informując, że wszyscy są proszeni do szkoły. Zaordynowano: „Prowadź!”. Opuściliśmy uroczystość na oczach zebranych i przemawiającego właśnie starosty łukowskiego. Sytuację uratowałem… ale nie swoją. Ile mi się wówczas dostało od pracowników różnych szczebli starostwa, że podczas przemówienia wodza ostentacyjnie, na oczach zgromadzonych, zabrałem najważniejszych gości uroczystości, robiąc taki afront. Ciągnęło to się za mną długo. 

„Larum grają”
Jadąc z bratem Maciejem na pogrzeb wnuka piewcy patriotyzmu, obrońcy polskich granic, mieliśmy w aucie tuż obok kwiatów spakowany wojskowy plecak. I stojąc nad grobem wnuka tego, który naród zagrzewał do boju, wzywając: „Larum grają! Ojczyzna w potrzebie. Nieprzyjaciel w granicach”, spodziewałem się w tejże (każdej) chwili nagłego telefonu: „Larum grają! Wracaj na wschód, ojczyzna w potrzebie…”.

Jak go zapamiętamy?
Tak jak na zdjęciu – zawsze w towarzystwie osób chcących z nim porozmawiać, zrobić pamiątkową fotkę czy proszących o autograf. Lubił ludzi, był bardzo ich ciekaw i zawsze im życzliwy. Potrafił – szczególnie kobietom – prawić kwieciste komplementy, często w czapeczce baseballowej i butach sportowych. Miał do siebie niesamowity dystans. Nie było w nim zawziętości, nie było żalu. Miał zdolność wybaczania i niezwykłą tolerancję. Wydawałoby się, że wracając z Maciejem Cybulskim z pogrzebu w Chełmcach, powinniśmy odczuć ulgę, iż uczestnicząc w ostatniej drodze, godnie pożegnaliśmy ostatniego wnuka noblisty. Tymczasem uzmysłowiliśmy sobie, że wraz z jego odejściem zakończył się dla nas ostatni etap związany z Sienkiewiczami, z tym, czym żyliśmy, poświęcając (na dobre i na złe) od dzieciństwa nasze życie.
Spoczywaj w pokoju!

CEZARY CYBULSKI 
dyrektor Muzeum H. Sienkiewicza w Woli Okrzejskiej w latach 2012-13 oraz syn wieloletniego dyrektora i brat byłego dyrektora muzeum