Sierota na zawsze
Przez ostatnie prawie cztery lata tyle się między tymi ugrupowaniami wydarzyło, że wzajemne padnięcie sobie w ramiona panów Jarosława i Donalda, a za nimi obu gwardii przybocznych, jest więcej niż trudne do uwierzenia. Słuszne staje się pytanie, na ile ta zgoda jest dziś Polsce potrzebna, a na ile ma służyć osiągnięciu wrażenia, że oto opozycja w obliczu kryzysu staje się mniej agresywna, bardziej zdolna do kompromisu, a obóz rządzący wpada w spiralę frustracji napędzanej pogarszającymi się warunkami gospodarczymi i gasnącym poparciem społecznym. Teoretycznie ten projekt jest nieźle wykombinowany, ale powtarzam: czy rzeczywiście efektywny i dla Polski i dla PiS?
Powrót do projektu wielkiej koalicji dla podjęcia zdecydowanej walki z pukającym do drzwi każdego Polaka kryzysem ekonomicznym kompletnie temu celowi nie służy. Polsce potrzeba szybkich chirurgicznych niemalże działań, a nie tygodni ugniatania programów, które były dotąd tworzone na zasadzie negacji stanowiska przeciwnika czy też uzgadniania parytetów podziału stanowisk. Zwłaszcza to ostatnie mogłoby zająć sporo czasu i pozytywnej energii, zważywszy, że przez półtora roku od wyborów obie rządzące partie przejęły nie tylko władzę w administracji rządowej, ale i skutecznie rozbijały koalicje z udziałem PiS w samorządach (przykład siedlecki jest tylko wyjątkiem od reguły). PO, poza ewentualną próbą zwalenia na nowego koalicjanta problemów gospodarczych, nie ma żadnego realnego powodu, by wracać do sytuacji z 2005 r. Silna pozycja weta prezydenta, zdolnego blokować większość projektów rządu, daje lepsze wytłumaczenie potencjalnych kłopotów. O tym, że mocna opozycja jest dla porażek rządu lepszym alibi niż trudny koalicjant, dwa lata temu przekonało się boleśnie PiS. Platforma zawdzięcza wciąż wysokie notowania nie swym rządom, ale już wyłącznie byciu najlepszym anty-PiS-em. Wejście w koalicję oznacza zrzeczenie się tej funkcji na rzecz SLD lub zapewne wypchniętego z układu PSL, a co za tym idzie, utratę nie tylko szans na prezydenturę dla Donalda Tuska, dla którego prowokowanie konfliktów z prezydentem staje się ostatnią ścieżynką do dużego pałacu.
Dla PiS wejście do koalicji z PO oznaczałoby utratę wyrazistości, na którą ta partia pracowała przez lata. Już złagodzenie kursu wywołuje mieszane uczucia w najwierniejszym elektoracie, który po prostu Platformy nie znosi. Tworzy się tym samym miejsce dla odrodzenia się skrajnie prawicowych ugrupowań skutecznie wypchniętych poza margines uwagi wyborców. W kontekście opanowania publicznych mediów przez ludzi Romana Giertycha i szans przetrwania tego układu do co najmniej września, musi to dawać do myślenia strategom PiS-u.
Sytuacja przypomina nieco wesele, na którym dwie zwaśnione dotąd rodziny oficjalnie głoszą miłość, ale w bagażnikach aut trzymają arsenał do rozstrzygania sporów. Obie strony nie mogą istnieć bez konfrontacji, która nadaje im wyrazistość, bez zajmowania umysłów wyborców, gdyż inaczej otwierają drzwi swym lokalnym konkurentom. Pytanie tylko, nie czy, ale kiedy i czyja głowa okaże się słabsza, a nerwy mniej odporne. I z tego powodu na zawsze zostanę POPiS-ową sierotą.
Grzegorz Skwarek