Siła nadziei
To fragment listu więźnia KL Sachsenhausen inż. Janusza Drwęskiego, dyrektora Państwowego Monopolu Spirytusowego Wytwórni Laku w Siedlcach. Pamiątki z obozowego piekła, jakie przeżył, można oglądać w Archiwum Państwowym (AP), gdzie otwarto wystawę „Mieć nadzieję - to przetrwać”.
Ekspozycja jest świadectwem pięcioletniego pobytu przedstawiciela polskiej inteligencji technicznej w jednym z najcięższych niemieckich kacetów. Po wojnie Drwęski zebrał swoje obozowe dokumenty, listy, szkice, plany, rysunki w formie albumu. Ten niezwykły prezent podarował na gwiazdkę 1952 r. swojej córce Halinie, związanej przez długie lata z Siedlecką Spółdzielnią Mieszkaniową, działaczce NSZZ „Solidarność”, zaangażowanej w pomoc internowanym i uwięzionym. W późniejszych latach swego życia pani Halina przekazała rodzinną pamiątkę ks. Józefowi Miszczukowi. Po bezpotomnej śmierci córki J. Drwęskiego w 2013 r. kapłan ofiarował album siedleckiemu AP. Archiwiści uznali, iż materiały są na tyle interesujące, że warto zaprezentować je siedlczanom, a dzięki wsparciu finansowemu naczelnej dyrekcji AP w Warszawie i władz Siedlec już 9 czerwca ukażą się w formie publikacji.
Kim był J. Drwęski?
Urodził się 26 czerwca 1886 r. w Warszawie. Maturę uzyskał 27 czerwca 1907 r. w Szkole Handlowej Kupiectwa Łódzkiego w Łodzi. Następnie studiował na wydziale chemii renomowanego Uniwersytetu w Zurychu. Swe umiejętności doskonalił też w Instytucie Chemii Stosowanej w Montpellier. Po ukończeniu studiów w 1912 r. i odbyciu praktyk wrócił do Polski, gdzie pracował w przemyśle – głównie w zakładach cementowych i spirytusowych – m.in. w Towarzystwie Fabryk Portland Cementu „Wołyń” w Zdołbunowie, a w 1915 r. odesłano go do Kurska, a potem do Charkowa. Po powrocie do Zdołbunowa opiekował się sprzętem fabryki podczas przechodzenia kolejnych frontów i okupacji: niemieckiej, ukraińskiej oraz bolszewickiej. Był członkiem zarządu miasta. Bolszewicy skazali go na śmierć, uciekł jednak i w styczniu 1919 r. powrócił do Polski. We wrześniu 1920 r. wstąpił jako ochotnik do Wojska Polskiego, w którym służył jako saper. W styczniu 1921 r. wrócił do pracy w fabryce „Wołyń”, pełniąc funkcję kierownika produkcji i zastępcy dyrektora ds. produkcyjnych, odpowiedzialnego też za biuro handlowe. 15 kwietnia 1925 r. Drwęski rozpoczął pracę w Dyrekcji Państwowego Monopolu Spirytusowego w Warszawie, a potem we Lwowie, Bielsku Śląskim i Starogardzie. Pod koniec 1937 r. inż. Drwęski został dyrektorem kieleckiego kamieniołomu Kadzielnia, nowoczesnego zakładu wapienniczego z centralą w Warszawie. W Kielcach zastał go wybuch II wojny światowej. Tam 11 lipca 1940 r. został aresztowany przez Niemców jako jeden z wielu zakładników zatrzymanych w akcji skierowanej przeciwko polskiej inteligencji. Z kieleckiego więzienia Drwęski trafił do niemieckiego obozu koncentracyjnego Sachsenhausen k. Berlina, gdzie 19 lipca 1940 r. stał się numerem 28006. Mimo głodu, chorób i zimna, pracy ponad siły, tortur przetrwał tam prawie pięć lat. Przeżył też eksperymenty medyczne, pracę w podobozie Klinkiernia, która dla większości więźniów oznaczała wyrok śmierci, alianckie bombardowania oraz tzw. marsz śmierci, czyli prowadzoną na przełomie kwietnia i maja 1945 r. w nieludzkich warunkach ewakuację więźniów przed nadchodzącym frontem. Swoje wspomnienia z obozowego piekła zamieścił we wspomnianym albumie, na którego oprawę poświęcił skórzane obicie krzesła. Tę niezwykłą pamiątkę rodziny Drwęskich w postaci skanów można oglądać w AP. Choć właściwie wystawa przeznaczona jest raczej do czytania.
Świadectwo obozowego piekła
W kilku gablotach znajdują się listy, dokumenty, szkice, mapy ukazujące życie J. Drwęskiego w Sachsenhausen. Jest też gryps z kieleckiego więzienia na zamku, w którym młody inżynier prosi żonę Halinę Helenę o poduszkę, prześcieradło, papierosy, instruując, kiedy może przynieść mu jedzenie. Są również listy stanowiące świadectwo starań o uwolnienie, jakie podjęła małżonka. W jego sprawie interweniował m.in. biskup kielecki Czesław Kaczmarek, któremu w sfingowanym procesie w 1953 r. władze komunistyczne postawiły zarzut usiłowania obalenia przemocą ustroju PRL i kolaborację z Niemcami. Hierarcha prosił o pomoc hr. Antoniego Ronikiera, prezesa Rady Głównej Opiekuńczej, pisząc m.in., że ma moralną pewność, iż Drwęski padł ofiarą jakiegoś nieporozumienia albo jakiejś złośliwej intrygi, bo to „człowiek zacny, uczynny bardzo dla pracowników, dobry katolik i dobry Polak”.
W kolejnej gablocie znajduje się ilustracja przedstawiająca drogę ludności z dystryktu radomskiego do Sachsenhausen. – W każdej większej miejscowości utworzono więzienie zbiorcze, z którego dołączano kolejne ofiary – mówi Krystyna Jastrzębska z AP w Siedlcach, autorka wystawy. – Obóz w Sachsenhausen założono w 1936 r. na planie trójkąta. Centrum stanowił plac apelowy. Czasami więźniowie musieli tam stać przez wiele godzin i to bez względu na pogodę. Apele odbywały się trzy razy dziennie: rano, w południe i wieczór. Jeśli więzień nie był w stanie dotrzeć o własnych siłach, przynoszono go. Drwęski przebywał w bloku nr 45 wraz z profesorami Uniwersytetu Jagiellońskiego – dodaje, podkreślając, że choć w porównaniu do innych obozów koncentracyjnych w KL Sachsenhausen warunki były lepsze, to jednak okrucieństwo Niemców nie odbiegało od normy.
Zaszyfrowany dramat
Szczególną pamiątką pobytu Drwęskiego w kacecie są listy, które pisał do żony i córki. – Wiadomości do bliskich więźniowie mogli wysyłać dopiero po odbyciu kwarantanny. Jednak nie częściej niż dwa razy w miesiącu. Listy miały określony format. Osadzeni musieli nabyć za własne pieniądze znaczek i formularz, którego nagłówek zawierał informację, że jeńcy mają wszystko, czego potrzebują. W związku z tym nie mogli poprosić o przysłanie swetra czy butów. Dlatego wymyślali sposoby szyfrowania. Kiedy czytamy listy Drwęskiego, w których pozdrawia żonę, pisze o pięknej pogodzie, dobrym samopoczuciu, nie dostrzegamy dramaturgii. Jednak dopiero po dokładnej lekturze dowiadujemy się, iż np. spotkał się z Głodowskim, a chętnie zobaczyłby się z Jedzeniowskim. Gdzie indziej pisze o Salcewiczu, Cebulowskim, Swetrowskim, pozdrawia Leonarda Bułczyńskiego. Pod wymyślonymi nazwiskami kodował informacje o tym, że jest głodny, potrzebuje np. swetra – wyjaśnia K. Jastrzębska. – Wiele wiadomości przemycał, pisząc o synu Januszu. Owszem, Drwęski miał dwóch synów z pierwszego małżeństwa, ale żaden nie nosił tego imienia. Mówił zatem o sobie. Jednym z najdramatyczniejszych listów jest ten, w którym informuje, że syn Janusz sporządził testament – mówi autorka wystawy.
Podczas pobytu w Sachsenhausen Drwęski trafił do obozowego szpitala – w 1940 r., a potem w 1941 r. Znalazł się jednak pod opieką nie lekarzy, a oprawców, którzy poddawali chorych eksperymentom medycznym. Bohater wystawy miał np. zaszytą pod skórą watę. Łatwo się domyślić, iż byłą ona nasączona jakimiś substancjami, które Niemcy testowali na żywym organizmie.
Trudnym okresem była też praca w klinkierni. Ocaleni wspominają to miejsce jako piekło. Bohater wystawy przeszedł je dwukrotnie.
Los związał go z Siedlcami
Po wyzwoleniu 2 maja 1945 r. ważący 39 kg J. Drwęski trafił na rekonwalescencję do Szwecji, ale już w październiku 1945 r. wrócił do Polski. 25 października 1947 r. przybył do Siedlec, gdzie objął obowiązki dyrektora Państwowego Monopolu Spirytusowego Wytwórni Laku (obecnie Polmos Siedlce). Pracował na tym stanowisku do 30 listopada 1950 r. Później kierował też zakładami wydobywającymi kredę w Kornicy. Zmarł 13 lipca 1974 r. Został pochowany w rodzinnym grobowcu na siedleckim cmentarzu przy ul. Cmentarnej, gdzie spoczywają także żona, córka i teściowa.
Przygotowana przez AP wystawa jest zapowiedzią wydania drukiem całego albumu stanowiącego przejmujące świadectwo losów polskiej inteligencji w okresie II wojny światowej. Wielu z więźniów, którzy przeżyli niemieckie obozy koncentracyjne i sowieckie łagry, zadawało sobie pytanie: dlaczego ja? Także inż. J. Drwęski szukał na nie odpowiedzi. Zapisał ją w albumie dedykowanym córce. Brzmiała: „Mieć nadzieję – to przetrwać”.
MD