Rozmaitości

Siostry z zawodu i powołania

Są łącznikiem pomiędzy pacjentem w cierpieniu a Panem Bogiem. Swoją posługę przy chorych wykonują z wytrwałością i cierpliwością.

Siostry zakonne jako pielęgniarki pracują w przychodniach zdrowia, szpitalach, placówkach opieki społecznej, domach spokojnej starości i hospicjach. Podejmują również pracę medyczną na misjach, niosąc pomoc chorym, stając się świadkami miłosierdzia - jako siostry z zawodu i siostry z powołania. Obecne są także na terenie naszej diecezji, pełniąc uczynki miłości chrześcijańskiej wśród ludzi. - Spełniam się i jako pielęgniarka, i jako matka - mówi o sobie s. Katarzyna ze Zgromadzenia Sióstr Najświętszej Rodziny z Nazaretu. W Domu Pomocy Społecznej dla Dzieci i Młodzieży Niepełnosprawnej w Łukowie, w którym przebywa 31 chłopców w wieku od 13 do 17 lat, praca polega na całodobowej opiece, świadczeniu pomocy medycznej, rehabilitacji i zajęciach terapeutycznych.

Zadaniem siostry nazaretanki jest przede wszystkim odczytywanie potrzeb chłopców przebywających w placówce, a także chorób wychowanków, jakie pojawiają się wraz z wiekiem. Swoje posługi wypełnia we współpracy z lekarzami. – Moja praca wiąże się niekiedy z dużym wysiłkiem fizycznym, który towarzyszy różnym czynnościom, ale realizuję się przy tym jako matka – zaznacza s. Katarzyna. – Bywa i tak, że trzeba myśleć za wychowanków, nawet w sprawach ich podstawowych potrzeb. Są to chłopcy, którzy nie zawsze powiedzą o pewnych rzeczach, a jednocześnie osoby, od których można się nauczyć szczerości i tego, jak nie komplikować sobie życia. Cieszę się, że mogę pomóc im choć trochę zmniejszyć cierpienie fizyczne i towarzyszyć w ich drodze – przyznaje.

Jako osoba konsekrowana zrezygnowała z macierzyństwa fizycznego, jednak wybierając tę drogę, doświadcza macierzyństwa w innym znaczeniu – macierzyństwa według Ducha. – Rozumiem to jako gotowość dawania miłości wszystkim ludziom, którzy są w kręgu mojego działania – podkreśla nazaretanka. – To przyjmowanie, rozumienie, towarzyszenie, dzielenie trudności i uczestniczenie w cierpieniach tych, których Bóg stawia na mojej drodze.

 

Naśladujemy Chrystusa cierpiącego

– Cierpienie łączy ludzi, tym bardziej osobę zakonną z chorym człowiekiem – zauważa s. Grażyna ze Zgromadzenia Zakonnego Córek Najczystszego Serca Najświętszej Maryi Panny w Kodniu. – Naśladujemy Chrystusa ubogiego, pokornego, posłusznego, cierpiącego i odnajdujemy Go w tych nieporadnych, chorych ludziach – mówi sercanka bezhabitowa, aktualnie posługująca w niepublicznym ośrodku zdrowia. S. Grażyna pracowała dawniej w szpitalu, gdzie towarzyszyła także osobom pozostawianym w placówce przez swoje rodziny. – Dużo jest takich osamotnionych chorych, odsyłanych z różnych względów – zauważa, przyznając, że w naszym kraju istnieje niechlubna tradycja, polegająca na pozostawianiu w szpitalu tuż przed świętami osób w podeszłym wieku, chociaż nie ma wskazań medycznych do dalszej hospitalizacji. Posługa sióstr to również towarzyszenie w ostatniej drodze i zachęcanie do przyjęcia sakramentów świętych pacjentów u kresu życia ziemskiego.

S. Grażyna pracuje jako siostra bezhabitowa, ale są sytuacje, kiedy chory dowiaduje się, że jest ona osobą konsekrowaną. To ułatwia dialog między siostrą-pielęgniarką a chorymi, którzy mówią bardziej otwarcie o swoich bólach, dzielą się przeżyciami życia rodzinnego i domowego, a nawet wyrażają swoje żale pod adresem Kościoła. Z jednej strony zajmuje się więc ciałem pacjenta, ale z drugiej – dociera o wiele głębiej: do sfery duchowej. – Ulgę choremu przynoszą słowo, drobny gest – mówi s. Grażyna. – Chorzy proszą mnie także o modlitwę. Świat się laicyzuje, jednak w obliczu cierpienia, darząc mnie pełnym zaufaniem, zwracają się o modlitwę, orędownictwo u Boga w ich imieniu. Są przekonani, że modlitwa siostry zakonnej ma większą siłę – dodaje.

Poświęcenia i posługi samarytańskiej, niekiedy kosztem własnego czasu, osoby konsekrowane uczą swoich współpracowników. Przykładem jest siostra sercanka z Kodnia, która uważa, że taka również jest jej rola jako pracownika służby zdrowia. – Inne osoby z personelu medycznego, pracując ze mną wśród chorych, zmieniają swoje podejście do wykonywanych czynności – potwierdza.

 

Służba w ukryciu

Duch Maryjny, duch franciszkański i duch służby dominujące w duchowości Zgromadzenia Sióstr Służek Najświętszej Maryi Panny Niepokalanej, obecne są i w posłudze w ośrodkach zdrowia. Służbę w ukryciu, jako siostra bezhabitowa, pełni w jednej z siedleckich przychodni zdrowia s. Iwona. Wcześniej pracowała w szpitalach na oddziałach internistycznym oraz dziecięcym.

Towarzyszyć i być z osobą chorą to zasadnicza rola w tej posłudze. Jak przyznaje siostra służka, większy kontakt z pacjentem pomaga w jego leczeniu. Udało się to osiągnąć w znacznym stopniu w miejscu, gdzie teraz pracuje. – W przychodni stworzyliśmy rodzinną atmosferę – opowiada. – Zwracam się do pacjentów po imieniu, znam ich potrzeby, a swój czas, poza codziennymi zajęciami, wykorzystuję na rozmowę z chorymi, polecam te osoby Bogu w modlitwie. Z tymi, którzy dowiadują się, że jestem osobą konsekrowaną, poruszamy nawet tematy dotyczące wiary. Mierzę się z trudnymi pytaniami typu: dlaczego to ja jestem chory? Nie znam na nie odpowiedzi – przyznaje, tłumacząc, że u chorego można zauważyć etapy dojrzewania do cierpienia. – Pytanie: „dlaczego ja?” pojawia się na początku, po stwierdzeniu diagnozy – zauważa. – Potem jest moment wyparcia, następnie szukanie cudu i wszelkich możliwości wyleczenia, następnie przychodzi pogodzenie się. Czekamy właśnie na ten moment, kiedy chory stwierdzi, że jest ciężka choroba, że tak się wydarzyło i to żadna kara Boża, a skoro Pan Bóg dał takie cierpienie, da również siłę, aby wytrwać w tym stanie.

 

Choroba to też próba wiary

Zajęcie się chorym na początku jego drogi leczenia, tuż po zdiagnozowaniu ciężkiej, może nieuleczalnej choroby, to ważne zadanie. – Jeśli jesteśmy w stanie pokierować na dalsze leczenie przynajmniej jedną osobę, to moja praca jest warta poświęconego czasu – wyznaje s. Iwona. Takich pacjentów przybywa. – Spotykam osoby, które podjęły leczenie onkologiczne i wracają do mojego gabinetu zabiegowego po jakimś czasie. Dostrzegam problem w postaci nawracającej depresji. Jedna z pacjentek zgłaszała się z bólami kręgosłupa, wróciła ze zdiagnozowanym nowotworem i przerzutami na kręgosłup. Po paru miesiącach widzę dużą zmianę w podejściu do życia. Cierpienie zmienia człowieka, porzuca on swoje plany, myśli o tym, aby wyzdrowieć – mówi służka.

Byciu z osobą chorą towarzyszy współcierpienie. – Obserwowałam matki na szpitalnym oddziale dziecięcym, z wielką siłą i determinacją poświęcające się opiece nad dziećmi, które urodziły się z chorobami – opowiada s. Iwona. – Dużo kobiet modliło się na różańcu, widywałam je w szpitalnej kaplicy. Choroba to też próba wiary. W towarzyszeniu chorym potrzeba wiele miłości i cierpliwości, aby wytrwali w dalszych etapach postępującej choroby. Ważna jest także kreatywność, co obserwuję u swojej szefowej, która zostawia w poczekalni książki o tematyce maryjnej, podsuwa tematy do refleksji i rozmowy czy wykupuje i rozdaje pacjentom bilety do kina na filmowe rekolekcje. Miłość jest kreatywna. W tej pracy potrzeba miłości, pokory i szacunku. Kiedy wchodzę do sali, gdzie leży chory, powinnam zdjąć sandały, bo to jest jego ziemia święta – podsumowuje.

Joanna Szubstarska