Komentarze
Skazani na studia

Skazani na studia

Ostatnio mam okazję obserwować studencką młódź, która przeżywa sesję. Sesja, jak zapewne powie większość studentów, jest to czas, który wymyślono, by uprzykrzyć im życie. Jednak profity i radości tego życia są na tyle duże, że coraz więcej osób decyduje się na podjęcie studiów.

Wynika to po części z kształtu naszego szkolnictwa, ale też z innych czynników, jak choćby względna dostępność studiów i łatwość uzyskania stosownego tytułu czy też szeroka oferta naprawdę różnorakich kierunków na wielu uczelniach walczących o studenta i oferujących coraz to nowe i bardziej wymyślne kierunki.

Co do kształtu szkolnictwa, to można powiedzieć, że niejako skazuje on młodzież na studiowanie. Po reformie za czasów premiera Buzka technika i szkoły zawodowe zaczęły właściwie znikać, zaś na ich miejsce pojawiły się licea. Licea, które – jak wiadomo – nie przygotowują do zawodu, dając wykształcenie ogólne. Z tego wynika konieczność podejmowania choćby podstawowych studiów (tzw. studia I stopnia, trzyletnie, po których uzyskuje się licencjat). Pomijam już fakt, że skutkiem tejże reformy było powstanie tworów zwanych gimnazjami, które nauczycielom jawią się dziś jako szkoła przetrwania. Pamiętam, że kiedy dokonywano reformy szkolnictwa, byłem młodym księdzem pierwszy rok po święceniach i pracowałem w Szkole Podstawowej w Zbuczynie. Pamiętam też dyskusje w pokoju nauczycielskim i na radach pedagogicznych na temat tej reformy i jej założeń. I pamiętam głos doświadczonych nauczycielek z wieloletnim nieraz stażem (przy tej okazji bardzo serdecznie je pozdrawiam!), które dokładnie przewidziały skutki wprowadzenia gimnazjów i obawiały się tego kroku. To, co słyszę dziś od rządowych „ekspertów”, słyszałem z ust tych pań jesienią 1998 r. Takich osób zapewne było więcej, ale i tak zamiast posłuchać głosu doświadczonych pedagogów z krwi i kości, powierzono reformę teoretykom zza biurka…

Wracając do studiów – młodzież jest dziś wręcz na nie skazana. Wykształcenie wyższe to teraz wymagane minimum przy zatrudnieniu w naprawdę wielu miejscach. Brakuje nam natomiast dobrze przygotowanych specjalistów od konkretnego zawodu, a ci, którzy są, często wyjeżdżają za granicę kuszeni lepszymi zarobkami. Natomiast taka ilość osób z „lic.” i „mgr” przed nazwiskiem powoduje, że ranga tych tytułów jakby się dewaluuje. Choć zabrzmi to brutalnie, magisterium staje się powoli dziś tym, czym jeszcze niedawno była matura, zaś doktorat, który niegdyś był naprawdę poważnym tytułem naukowym, dziś w świecie nauki znaczy bardzo niewiele – praca naukowa zaczyna się tak naprawdę dopiero po habilitacji.

Tak więc – chcąc, nie chcąc – po maturze nasza młodzież przeżywa swoisty dreszczowiec pt. „Wybór uczelni”. Rejestracja na kilka lub czasem kilkanaście kierunków, czekanie na wyniki rekrutacji, później trudna decyzja o złożeniu dokumentów w jednej z uczelni, które chcą delikwenta przyjąć… A potem pierwsze zajęcia, satysfakcje, rozczarowania i wreszcie pierwsza sesja. Drodzy żacy – powodzenia!

Ks. Andrzej Adamski