Komentarze
Skseruj swoje życie

Skseruj swoje życie

„Skseruj swoje życie. Gdy stracisz jedno, zostanie ci kopia”. Ten poruszający metafizyczną głębią napis przez lata widniał nad pomieszczeniem ksero w podziemiach KUL-owskiego hallu.

A że kolejka studentów zwykle była długa i spędzało się w niej stosunkowo sporo czasu, była okazja do refleksji. Czy napis ocalał do dziś? Nie wiem. Moje czasy sztubackiej beztroski minęły bezpowrotnie.

Choć wielu chciałoby, by było inaczej, życie jest tylko jedno. I warto je przeżyć tak, aby nie żałować. Rzecz w tym, że dziś zapanowała moda na gotowce. Żyjemy w świecie, gdzie się wszyscy śpieszą. Nie mamy czasu dla siebie. Resztę, która pozostaje, zżera telewizja, komputer. Ile czasu poświęcamy w ciągu dnia gapiąc się w wyświetlacz telefonu, dziobiąc na klawiaturze esemesy, a ile – patrząc sobie w oczy?…

W świecie, gdzie na piedestał wyniesiono kategorię fajności, gdzie już małe dzieci dwoją się i troją, by osiągnąć cel i się nie zmęczyć, jedną z bardzo realnych pokus jest chęć przeniesienia mechanizmu „kopiuj-wklej” do realiów życia. Szerokopasmowy internet, dobry skaner i szybka drukarka mają być receptą na sukces. Kombinacja klawiszy Ctrl+C i Ctrl+V stała się podstawą pseudotwórczej aktywności tych, którzy mienią się być intelektualną elitą narodu. Cwaniactwo zyskało sobie miano zaradności, zaś kłamstwo i wygodnictwo stały się uprawomocnionym sposobem osiągania celów. Pisząc to, mam na myśli sytuację, o której niedawno informowała prasa. Znany profesor, zmęczony powszechną uczelnianą praktyką plagiatów, napisał na drzwiach swojego gabinetu kartkę następującej treści: „Od dzisiaj będę wywieszać na tablicach, we wszystkich budynkach kampusu, imiona i nazwiska wszystkich tych, którzy zdecydują się postępować jak złodzieje, oszuści, po prostu lenie śmierdzące i palanty, oddając mi prace pisemne skopiowane skądkolwiek, a podpisane własnym nazwiskiem”. I co? Ktoś zaniósł kartkę do lokalnych mediów, te przekazały nagranie telewizji ogólnopolskiej. Wybuchł skandal. Pod siedzibą poznańskiego uniwersytetu pojawiły się wozy transmisyjne TVN, gadające głowy zasiadły w studiach deliberując, czy wykładowca miał prawo tak napisać, czy nie, czy przekroczył granice, czy aby nie uraził studentów itd. Ci zaś, zyskując tak możnych sprzymierzeńców, zaśmiewali się w kułak z donkiszoterii swojego profesora, nazywając go „człowiekiem starej daty”, nierozumiejącym zasad nowoczesności.

Tak dziś świat rozumie uczciwość, solidność i pracowitość.

Rafał Ziemkiewicz dokonując analizy polskiej rzeczywistości, pisał wielokrotnie o społeczeństwie postkolonialnym, gdzie cwaniactwo zyskało miano cnoty. W komunie kradli wszyscy, ponieważ wszystko należało do wszystkich, więc było niczyje. Ci, którzy kradli mało, gdy tylko nadarzyła się okazja (uwłaszczyli się w tzw. wolnej Polsce), zaczęli kraść proporcjonalnie więcej. Ci, którzy się nie załapali, zaczęli zazdrościć szczęśliwcom. I tak błędne koło się zamknęło. A ponieważ „na złodzieju czapka gore”, każda próba napiętnowania kantów spotkała się z histerycznymi protestami. To już przerabialiśmy.

„Skaza genetyczna” sierot po komunie została przekazana kolejnemu pokoleniu. Sztafeta pokoleń trwa.

Magistranci z odzysku, naukowcy z szybkim skanerem, autorytety kopiujące pseudomądrości genderowskie, drżący o to, aby jakimś nieopatrznym słowem nie narazić się salonowcom, cynicy podlizujący się sprzedajnej popkulturze – to wszystko marne kopie. Problem zaczyna się w momencie, gdy podróbki lekarzy, inżynierów, ministrów biorą się za leczenie, budowanie, rządzenie. Przestaje już być wtedy do śmiechu.

Andrzej Rosiewicz przed laty śpiewał: „Coraz więcej przebierańców, coraz trudniej o oryginał”. To smutna prawda o nas. Nadzieja w tym, że oryginały gdzieś jeszcze ocalały. I że kiedy wreszcie zmądrzejemy, sięgniemy po nie.

Ks. Paweł Siedlanowski