Komentarze
Źródło: bigstock
Źródło: bigstock

Śliczny jak kwiatuszek

Wybierający się właśnie na wakacyjne wojaże niestety muszą przyjąć wariant krycia się przed politykami, szczególnie partii rządzącej. Zakazując bowiem spotów wyborczych oraz billboardowych reklam (zresztą mających już ponad stuletnią tradycję w USA, właśnie wyborczą), postanowili oni postawić na kampanię w stylu face to face.

Do tej pory zagrożeni byli tylko górnicy, którym Grzegorz Napieralski postanowił zafundować po jabłku za dobrze wykonaną robotę. Teraz zagrożony jest cały naród. Dotąd na plażach spokój zakłócało nam jedynie tęskne wołanie sprzedających różne produkty, od ogórków kiszonych poczynając, na lodach kończąc. Dzisiaj może się to zmienić i nagle do kosza plażowego zajrzy nam np. Stefan Niesiołowski lub Agnieszka Pomaska, i zacznie nam udowadniać, że przykładowo arcybiskup Mieczysław Mokrzycki jest zakałą Kościoła, a gdański hierarcha Leszek Sławoj Głódź czyha na najlepsze ziemie pod budowę kościołów w kolebce Solidarności. Nie mam pewności, co gorsze: ujrzeć owych polityków czy też przesiedzieć cały urlop w czterech ścianach? Jednak owo nagłe odkrycie przez polityków PO tematyki religijno-wyznaniowej jest arcyciekawe.

W zachwyt tłumu będziemy świecić…

Mało kto z nas już dzisiaj pamięta, iż przed wyborami 2005 r. Polskę obiegła wiadomość, iż Donald Tusk wreszcie stanął przed ołtarzem. Ślubny kobierzec miał już za sobą wcześniej, lecz do przyjęcia sakramentu jakoś się nie kwapił, choć podkreślał swoje przywiązanie do religii katolickiej. Cóż więc takiego się stało, iż w obliczu wyborów postanowił naprawić swoje kontakty z Najwyższym? Trudno wszak dzisiaj mówić, że czynił to z powodów koniunkturalnych. Przecież wszystkie plakaty głosiły, że jest człowiekiem z zasadami. A jednak klęknął przed ołtarzem. No cóż, jak to mówią – lepiej późno niż wcale. Jednak tamten fakt pokazuje wyraźnie, że podejście do religii ma u niego nie tylko znamię transcendencji, lecz również i czysto praktyczne zastosowanie. Wydaje się więc, iż dzisiejsza wolta polityków PO wobec Kościoła wynika z prostej arytmetyki wyborczej. Skoro trudno będzie pozyskać twardy elektorat tradycjonalistyczny (nawet ZCHN-owska przeszłość „marszałka o gołębim sercu” nie wystarczy), a i centrowi wyborcy, w poczuciu oszukania łatwo szafowanymi obietnicami również się wahają, to sięgnąć należy po lewicę, i to tę antyklerykalną. Lecz jakoś trudno mi w tym momencie wskazać ową „zasadniczość” w mentalności premiera i jego partii. Bo wychodzi mi, iż najważniejsze jawi się przywiązanie do władzy, a nie „umieranie dla zasad”. Czyżby przyświecała tutaj jasna maksyma: „Wszystko jest na sprzedaż”? Tylko, że wówczas na sprzedaż jest również elektorat i fakt oszukiwania go nic nie znaczy. To lekko frustrujące dla wyznawców „jedynie postępowej siły narodu”. Jednakże metoda takiego postępowania ustanowiona jest na prostej zasadzie bezpośredniego przenoszenia w warstwę słownych deklaracji rządzących tez, które obecnie są (zdaniem pewnych sondażowni i pracowni socjologicznych) najbardziej „modne” w danej społeczności.

„To idzie młodość…”

Podstawą działania partii rządzącej obecnie nie jest, jak się zdaje, tylko poszukiwanie sposobu zagarnięcia jak największej części elektoratu od prawa do lewa ani też kokietowanie młodszej części wyborców, którzy już raz wciągnięci zostali w akcje typu: „Zabierz babci dowód” czy też „Idź na wybory. Zmień kraj”. Gdyby tak było, wówczas wystarczyłyby tylko pokrzykiwania i buńczuczne machanie szabelką. Tymczasem dokonują się zasadnicze zmiany instytucjonalne, które wskazują na próbę usadowienia się pewnej mentalności w obszarach struktur państwowych. Przykładem symptomatycznym dla tego jest chociażby mianowanie na szefa TVP Kultura kobiety, która jako redaktor jednego z tygodników dość znanych otworzyła podwoje swojego pisma w sierpniu ubiegłego roku dla Dominika Tarasa i która uznawała młodych ludzi przybijających pluszowego misia do krzyża oraz pokazujących środkowy palec w powszechnie znanym geście osobom modlącym się pod krzyżem na Krakowskim Przedmieściu za przedstawicieli „nowej Polski”. Przy czym zmiana na tymże kierowniczym stanowisku odbyła się bez podania przyczyny dotychczasowemu szefostwu. Wymiatanie z mediów publicznych osób o określonych poglądach (nie tylko politycznych), rozrost biurokracji, w której mają dominować ludzie „zgadzający się z trendem władzy”, pacyfikowanie nawet najmniejszych demonstracji ulicznych przez siły bezpieczeństwa, zakazy stadionowe dla mających inne zdanie (nawet niekiedy nie wolno wnieść flagi narodowej), posyłanie ludzi opozycji na badania psychiatryczne czy też straszenie ich Trybunałem Stanu, podobnie jak inne działania wskazują, iż mamy do czynienia, jeśli nie z zaplanowaną akcją zmiany kulturowej, to przynajmniej z wykorzystywaniem jej znacznych elementów do koniunkturalnych działań doraźnych. Działania zastraszające Kościół wpisują się w ten scenariusz, gdyż pamiętając czasy komunistyczne, dzisiejsi włodarze wiedzą, że w którymś momencie może stać się on jedynym terenem wolności.

Widmo krąży…

Ciekawym w tym kontekście okazuje się zmasowany atak na jedną formację polityczną, którego udziałowcami jest nie tylko wiodąca siła narodu, ale i inne partie akceptujące obecny stan rzeczy oraz większość mediów. Te ostatnie nie wahają się przed powoływaniem na ekspertów ludzi, którym wcześniej odmawiały prawa bycia w przestrzeni publicznej. Dość powiedzieć, że kokietująca Andrzeja Leppera czy Romana Giertycha TVN24 wygląda co najmniej śmiesznie, podobnie zresztą gdy jako eksperta w dziedzinie rolnictwa i dokonań rządu na tym polu uznaje Julię Piterę (choć epizod śledziowy w jej karierze może w tym względzie coś znaczyć). Zresztą działania te nie odnoszą się tylko do samego PiS-u, lecz do pewnej części społeczeństwa. Biadolące nad rzekomym pobiciem reporterów Polsatu w Częstochowie jakoś zapominają, iż np. na Przystanku Woodstock również obowiązuje media akredytacja i nie można dowolnie tam filmować. Dzieje się tak, ponieważ stawką nie jest dochodzenie do prawdy, ale demolka w mentalności ludzkiej dotychczasowej kulturowej wizji świata, aby na to miejsce wprowadzić inną. Cóż, podobno w świecie przyrody obowiązuje zasada walki o byt. Szczególnie dotkliwie doświadczają tego stworzenia, które zjadane przez rosiczkę wcześniej uznały ją za wonny kwiatek. Czy my o tym też mam się przekonać?

Ks. Jacek Świątek