Słońce i kłamstwo
Tłum, porwany słowami liderów, potrafi dokonywać rzeczy, które nie śniły się pojedynczym członkom zbiegowiska. Potrafi zaprzeczać własnym przekonaniom i wierzeniom, byle tylko znaleźć się w całości bez strachu przed wykluczeniem. Błysk quasi słoneczny wystarcza za hasło do spełniania każdego wezwania przywódców. Bez oglądania się na konsekwencje i nie doszukując się adekwatnych uzasadnień. Nie sposób jednak nie odnieść wrażenia, iż szczególnie w naszych czasach upadek myślenia i jakichkolwiek zwartych metod poznawania rzeczywistości przybrał na sile. Amok demosu, czyli ludu w systemie demokratycznym, na tyle wzbiera, iż połyka on jak pelikan każdą bzdurę i idiotyzm. Niestety, diagnoza ta dotyczy również tych, którzy winni na prawdzie opierać swoje działanie i na niej budować.
Przeczytałem ostatnio wiele komentarzy odnośnie inauguracji prezydentury Joe Bidena. Nie zadziwiły mnie one, gdyż ładunek emocjonalny i ideologiczne podniecenie po obu stronach barykady aż nadto jasno były widoczne, przyćmiewając swym „blaskiem” jakiekolwiek logiczne myślenie. Nad jednym z nich się delikatnie zastanowiłem. Był to wpis księdza, który głosił, iż z wieloma tezami tego przemówienia zgadza się w 100%. I być może nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyż gładkość stwierdzeń sprawia, że wielu katolików jest w stanie pójść drogą nawet skrajnie komunistyczną. Zapomnieniu wydają się ulegać słowa naszego Zbawiciela, że probierzem głoszonych tez są przede wszystkim czyny. Wydawać by się mogło, że tego należy oczekiwać po przedstawicielu instytucjonalnym Kościoła. Słowa zawarte w przemówieniu inauguracyjnym nie mogą być oderwane od decyzji podejmowanych przez nowego mieszkańca Białego Domu, podobnie jak to ma się z innymi przedstawicielami establishmentu politycznego każdego kraju na świecie. Dlatego właściwym kontekstem rozumienia słów nowego prezydenta USA nie są nasze domysły i pobożne życzenia, lecz to, czego dokonało jego pióro tego samego dnia. Podpisane przezeń dokumenty są jedynym probierzem intencji oraz znaczenia wygłoszonego orędzia. A te wskazują jednoznacznie na ideologiczną proweniencję przyszłych działań przywódcy światowego supermocarstwa. Wystarczy przytoczyć tylko solenne przyrzeczenia stania na straży równości i jedności w społeczeństwie amerykańskim. Podpisane bezpośrednio po inauguracji akty prawne nakazujące zniesienie „ograniczeń” osób transpłciowych chociażby w sporcie, dostępie do służby w armii czy też do odpowiednich toalet wskazują dosadnie na dążenie nowych władz amerykańskich do zastąpienia rzeczywistości ideologicznie urobioną kulturą. Na nic zdadzą się żale, że kobiety przestaną mieć jakiekolwiek szanse w sporcie lub też cierpieć będą obecność fizycznie ukształtowanych mężczyzn w pomieszczeniach intymnych. Samopoczucie osób z zachwianą osobowością staje się ważniejsze niż ich dobro. Ale myli się ten, kto uważa, że gra toczy się o błogostan tych pierwszych.
W milczeniu narasta
Stan pandemii oraz podejmowane przez władze poszczególnych krajów działania dość jasno wskazały na kruchość więzi społecznych pomiędzy ludźmi. Ideologiczne parcie na ustanawianie praw jednostek, trwające niezmiennie od czasów rewolucji seksualnej 1968 r., doprowadziło do całkowitej supremacji idei człowieka niezwiązanego żadnymi relacjami z drugim człowiekiem, co w połączeniu z ideologią marksistowską uznającą homo sapiens za wytwór stosunków ekonomicznych dało w efekcie obraz jednostki zapatrzonej we własne ego, ale całkowicie uzależnionej od struktury państwowej. W konsekwencji to, co do tej pory nazywało się praworządnością, a oznaczało sprawiedliwość w najczystszej postaci, zostało przemianowane na rządy prawa oznaczające arbitralne narzucanie nie sprawiedliwości, ale sposobu rozumienia świata. W tym sensie przed prawdą postawiona została wola niczym nieskrępowana. I to w dodatku nie wola jednostki, jak ma to miejsce w tyranii klasycznej, ale enigmatyczna „wola powszechna”, w ostateczności rozumiana jako dyktat rządzących. Z pozoru jest to klasyczny wymiar myślenia gnostyckiego, w którym naczelne i jedyne prawa ma jednostka lub grupa posiadająca wiedzę tajemną o świcie i człowieku, sytuując siebie jako mesjasza wobec skażonej niewiedzą i złem ludzkości. Żądza sterowania masą ludzką jest stara jak świat i nic dziwnego, że po ten parawan sięgają ci, którym marzy się rząd dusz. Przekształcenie kulturowe, z którym mamy do czynienia obecnie, wchodzące w fazę zasadniczego przesilenia, czego dowodem są ataki fizyczne na osoby i instytucje z natury swojej przeciwne temu dziełu, za swój cel przyjęło zmianę cywilizacyjną i powrót do zwartej i całkowicie zamkniętej w sobie cywilizacji, w której Bogiem będą decydenci społeczno-polityczni. A zatem nie o prawa jednostki tutaj chodzi, gdyż w tym przypadku trzeba byłoby uznać prawa nie tylko transów czy homosiów, ale także prawa katolickich jednostek do zachowania własnego patrzenia na świat. Całość działań skierowana jest na zniesienie klasycznego obrazu człowieka jako osoby zdolnej do samodzielnego kształtowania siebie i związanej ścisłymi relacjami z drugim człowiekiem, co jest podstawą wolności. W ostateczności oznacza to walkę z prawdą jako zasadą wolnego i człowieczego w swoich podstawach działania ludzkiego.
Waga z pełnymi krwi szalami
A że problem nie dotyczy tylko USA, widać dokładnie na przykładzie tego, co uczyniono z Polakiem w angielskim szpitalu. Jego praktyczna eutanazja to wynik wspomnianej wyżej walki cywilizacyjnej. Z jednej strony na barykadzie stanęły naturalne relacje rodzinne i państwowo-narodowe (przynależność do rodziny czy narodu, czego dowodem były działania matki i sióstr oraz władz polskich), zaś z drugiej wyrok sądu sytuującego się na pozycji jedynego znawcy dobrostanu pana Sławomira oraz indywidualne interesy (żony i transplantologów). Jawnie to pokazuje, iż w takowej cywilizacji każdy z nas będzie statystycznym numerem lub rzeczą do zagospodarowania przez rządzących gnostyków, którzy wiedzą lepiej. Niestety, tłum ma to do siebie, że nie dostrzega niuansów.
Ks. Jacek Świątek