Słowa, słowa…
„Nie zabijaj brata zwadą, ręką, kaźnią, ani radą” - przypominał autor średniowiecznego wierszowanego przekładu Dekalogu. „Nie osądzaj nikogo, dopóki nie staniesz przy jego kowadle i nie popracujesz jego młotem” - pisał Rick Riordan („Bitwa w labiryncie”). Zapewne znana jest opowieść, jak to św. Filip Nereusz hrabinie, która nie mogła sobie poradzić z grzechami języka, kazał za pokutę rozrzucić na wietrze worek pierza.
Po jakimś czasie dama przyszła znowu z tym samym wyznaniem. Święty zadał jej wtedy odwrotną pokutę: zebrać rozrzucone pióra. Kronikarze odnotowali, że penitentka zrozumiała naukę.
Grzechy języka, nadmiar słów, które poza poruszeniem emocji czy zaspokojeniem ciekawości nie wnoszą niczego konstruktywnego w ludzkie życie – to plaga naszych czasów. Mówi się, że dziś przeciętny człowiek (oglądający telewizję, czytający gazety, korzystający z internetu, portali społecznościowych itp.) w ciągu jednego dnia absorbuje tyle informacji, ile jego odpowiednik w średniowieczu poznawał przez całe swoje życie! Język został wprzężony w tryby inżynierii społecznej – w proces „wyzwalania człowieka” z zobowiązań ku „pełni wolności” niezdeterminowanej żadnymi normami. Jesteśmy bombardowani informacjami, fake newsami, zarzucani spamem! Dochodzi do tego oderwanie słowa od prawdy, które już nie znaczy. ...
Ks. Paweł Siedlanowski