Słowo-klucz
Wyobraźmy sobie tę scenę. Jezus, siedzący na osiołku. Zwierzę kroczy powoli, ostrożnie prowadzone – zapewne przez któregoś z uczniów. Po obu stronach drogi wiwatujący tłum. To przeważnie ludzie ubodzy, widzący w Jezusie swego obrońcę. Może byli wśród nich jacyś przez Niego uzdrowieni? Gdzieś na obrzeżach tłumu można dostrzec skwaszone miny faryzeuszów, dla których ta sytuacja graniczyła z katastrofą. Próbowali coś robić: „Nauczycielu, zabroń im!” W domyśle – niech tak nie krzyczą! Rzymianie mogą się zdenerwować i dokonać pacyfikacji! Ten obrazek dedykuję wszystkim zwolennikom tezy, że Kościół powinien siedzieć cicho, nie wypowiadać się, nie drażnić swych przeciwników… a może wtedy „wszystko da się załatwić”. Może również wszystkim, których jakakolwiek krytyczna uwaga napełnia poczuciem winy… Tymczasem zauważmy, że do Jezusa wielu Jego przeciwników miało ciągle jakieś „ale”, które wyrażali otwarcie albo szemrając za plecami. Czy to jednak znaczy, że Jezus nie miał racji? Każdy, kto odważnie stoi po stronie prawdy, naraża się na atak, który może nadejść z najmniej spodziewanej strony i w najmniej spodziewanej formie. Czasem ktoś nazwie w mediach przewodniczącego Episkopatu „chamem”, a czasem będzie to snuta z boleściwą, pseudozatroskaną miną opowieść pełna fałszywej troski o Kościół – co jest o tyle dziwne, że najbardziej w mediach zatroskani o los Kościoła wydają się ci, którzy z przekonania i wyboru nie chcą mieć z nim nic wspólnego…
Drugi szczegół tej sceny to Apostołowie. Dla nich to chwila triumfu. Chwila, na którą czekali… może nawet przez całe życie, a na pewno od momentu pójścia za Jezusem. Tego dnia byli w euforii, niesieni szalejącą w żyłach adrenaliną. Świat leżał u ich stóp. Byli przekonani, że ten wjazd do Jerozolimy to początek pasma sukcesów, że już wkrótce zasiądą obok Jezusa jako Jego ministrowie i będą razem z Nim rządzić Jerozolimą, Izraelem, a może nawet całym Cesarstwem Rzymskim!
Życie boleśnie zweryfikowało ich plany. Wystarczyło na to zaledwie pięć dni. Już w piątek po Niedzieli Palmowej ich nadzieje legły w gruzach, a oni sami przerażeni chowali się za zaryglowanymi grubymi drzwiami. Nie rozumieli tego, co się stało. Niektórzy – jak Tomasz – przeżyli to tak bardzo, że nie byli w stanie przyjąć pozytywnie nowiny o zmartwychwstaniu.
Nasze życie, dobra wola, postanowienia, plany… jak bardzo kruche jest to wszystko i niepewne. A jednak nie jesteśmy tylko zabawką żywiołów. Boża Opatrzność czuwa nad nami. Powie ktoś: „To czemu nie czuwała nad Jezusem, czemu został złapany i ukrzyżowany?”. A może dlatego, że tak chciał? Pamiętamy scenę z Ogrodu Oliwnego, gdy Jezus wychodzi naprzeciw prześladowcom? Pyta ich, kogo szukają, oni mówią: Jezusa z Nazaretu. Jezus spokojnie odpowiada: „Ja jestem”. I były to słowa, które powaliły ich na ziemię. Leżeli plackiem, nie mogąc się ruszyć. Mógł odwrócić się na pięcie i spokojnie odejść, jak czynił wcześniej wiele razy. Nie chciał. Pozwolił im wstać, pozwolił, by Go schwytali, dał się osądzić i przybić do Krzyża. Dlaczego? Odpowiedź jest prosta, a tak trudna do przyjęcia… Ta odpowiedź to MIŁOŚĆ. Całkowita, bezwarunkowa, przebaczająca. Tyle w nas zranień, tak często nasza ludzka miłość pełna jest chęci panowania, jest warunkowa. Kochamy „za coś”. A Jezus kocha nas tak, po prostu. Tylko dlatego, że jesteśmy. I pokazał, że zależy Mu na nas i jest dla nas gotów na wszystko, nawet na krzyż. I to właśnie MIŁOŚĆ jest słowem-kluczem do przeżywania Wielkiego Tygodnia…
Ks. Andrzej Adamski