Komentarze
Źródło: BIGSTOCK
Źródło: BIGSTOCK

Śmiechem bach, buch, buch Buchają!

Jakkolwiek odbieramy rozpoczęty niedawno rok 2011, a właściwie jakie nadzieje bądź lęki z nim wiążemy, każdy z nas powitał nowy okres w dziejach raczej radośnie. Nawet jeśli nie było w nas wybuchu wesołości, to jednak jakaś forma radości towarzyszyła przechodzeniu z jednego roku do drugiego.

Sama zresztą umiejętność śmiania się jest charakterystyczna dla człowieka. Co prawda i zwierzęta okazują radość, jednakże związane jest to u nich z przeżywaniem li tylko przyjemności. Człowiek natomiast w okazywaniu radości znajduje sposób ujawniania własnej osobowości. Rację miał Aleksander Świętochowski, gdy pisał, że „śmiech jest wyłączną własnością człowieka”. Co prawda, natychmiast dodawał, że dla tej przyczyny głupcy ciągle się śmieją, by choć w ten sposób udowodnić, że są ludźmi, jednak człowieczy charakter śmiechu był przezeń jasno podkreślony. Mam jednak nieodparte wrażenie, że dzisiaj śmiech, a właściwie rubaszny rechot, stał się swoistą bronią przeciwko własnym wrogom, a chociaż takim był już dawniej, to dzisiaj rechot przekracza wszelkie granice. Nie tylko smaku, ale również człowieczeństwa.

Gazeta Ogórkowa

Kilka dni przed świętami „GazWyb” opublikowała na swoim portalu internetowym wywiad A. Kublik z dyżurnym „satyrykiem” tejże gazety, Michałem Ogórkiem. Tematem oczywiście był mijający rok 2010. Pani redaktor, z właściwym sobie wyrobieniem smaku i gustu, przepytywała Michała Ogórka, czy można było się śmiać z tragedii smoleńskiej. A pan Michał z rozbawieniem oświadczył, że katastrofa smoleńska była nie tylko przedmiotem żartów, ale wręcz stanowiła doskonały przyczynek do ich powstawania. Pomijam teraz dalszą część rozmowy, ponieważ trzeba mieć dobre nerwy, by czytać, jak to pan Ogórek użala się, że „GazWyb” umieszczała jego „satyryczne” komentarze do wydarzeń z 10 kwietnia 2010 r. i późniejszych na drugiej stronie, ponieważ bała się opinii publicznej i jej reakcji na tę „satyrę”. Dla mnie osobiście jest to po prostu kwestia dobrego gustu i wychowania, ale skoro pan Michał nie ma żadnych oporów z robienia sobie „podśmiechujek” chociażby ze śmierci dziewięćdziesięciu kilku osób, to oczywiście może mieć inną niż ja wrażliwość. Inna sprawa, czy tę „wrażliwość” winien ujawniać publicznie. Jedno nie ulega wątpliwości. Mniej więcej od roku 2005, gdy pewna partia w Polsce przegrała wybory, chociaż jej plakaty wieściły o prezydencie z Gdańska i o premierze z Krakowa, w polskiej rzeczywistości na ogromną skalę zaczęła pojawiać się satyra z wszystkiego, bez żadnego tabu czy ograniczenia. Osławione już dzisiaj wpisy internetowe, dokonywane przez wynajętych młodych (i nie tylko) ludzi, na które główne portale internetowe – w ramach „wolności słowa” – nie stosowały żadnej formy kary, pozwalając by o każdym (choć nie do końca) można było wypisać bzdurę wszelaką, a także wyczyny „Sztukmistrza z Lublina” czy „Wielkiego Entomologa” z Łodzi, czy ostatnio wyczyny pani Kidawy-Błońskiej, to tylko pewien wierzchołek góry lodowej owej „wesołkowatości” w polityce. Problem w tym, że użyto satyry do niszczenia ludzi. Goethe pisał, że „charakter człowieka najlepiej określa się przez to, co uznaje on za śmieszne.” I jest w tym jakaś prawda. Jeśli człowiek uważa, że żałoba narodowa związana ze śmiercią głowy państwa i wielu naczelnych jego urzędników jest najlepszą kanwą do kawałów, to oznacza to jedno – nie istnieje żadna granica, której nie można przekroczyć. Bo dlaczegóż nie można wygwizdać np. Władysława Bartoszewskiego, skoro można z trumny Lecha Kaczyńskiego śmiać się do woli? Dlaczegóż dziennikarki nie można nazwać „małpą w czerwonym”, skoro polską flagę można wsadzić w psie łajno? Dlaczegóż nie można powiedzieć o pewnych politykach, że powinni zniknąć na zawsze ze sceny politycznej, skoro przyjaciel tychże polityków o ich adwersarzu mówi, że najszczęśliwszym dla Polski dniem będzie ten, w którym spotka się on ostatecznie z siłami niebiańskimi? Łamanie owego tabu w przypadku satyry (właśnie dlatego przestałem uznawać za dobrego aktora A. Grabowskiego po jego „żartach” o mgle smoleńskiej), a więc to łamanie granicy sprawia, że zwierzęcejemy na potęgę.

A św. Paweł pisał…

Wezwanie Apostoła Narodów, by cieszyć się z radującymi, a płakać z płaczącymi, nie jest li tylko zabiegiem socjotechnicznym w celu pozyskania współwyznawców, ile raczej zwróceniem uwagi na potrzebę wczuwania się w sytuację osoby, której dotyczy nasza reakcja. Oznacza to ni mniej ni więcej, że dla św. Pawła najważniejsza jest osoba ludzka i zachowanie prawdy, także prawdy o jej godności. Baruch Spinoza dodawał, iż „Gdy chodzi o sprawy ludzkie, nie śmiać się, nie płakać, nie oburzać się, ale rozumieć.” Oburzenie na Bronisława Komorowskiego części środowisk feministycznych w czasie wyborów prezydenckich za żart o Dunkach – kaszalotach nie płynął stąd, że ekologicznie nastawieni ludzie ujęli się za losem zwierzątek morskich, ile raczej z faktu poniżenia kobiet z racji ich urody (w końcu przez nie niezawinionej) przez kandydata wówczas na urząd prezydencki. Gdy porówna się to z brakiem reakcji na „żart” przyjaciela tegoż kandydata, po którym kilkuletni syn jednej z ofiar katastrofy smoleńskiej miał nadzieję, że tato żyje, to nóż się w kieszeni sam otwiera. Faktem jest jednak, że taka postawa nie dotyczy jedynie polityków, choć oni swoimi zachowaniami dają na nią przyzwolenie. Czytając komentarze internetowe oraz słuchając rozmów Polaków można odnieść wrażenie, że najważniejsza staje się „przezabawna” puenta, zwłaszcza taka, która poniży osobę przez nas wyśmiewaną. I tak oto niepostrzeżenie śmiech przestaje być śmiechem, a staje się chamstwem. A dodatkowo bronią w rękach poszczególnych graczy na scenie politycznej, o której pisał cytowany w tytule W. Gombrowicz. Daleko nam do biskupa warmińskiego, który pisał, że „śmiech niekiedy może być nauką, kiedy się z przywar, nie z osób natrząsa”.

A życzyliśmy sobie radości…

Początek nowego roku jest okazją do składania sobie życzeń. Wielu z nas życzyło sobie m.in. radości. W naszej sytuacji należy jednak wyraźnie odróżnić radość od chamskiej wesołkowatości. Gdyż zbyt często jest tak, że zamiast dobrego samopoczucia, po wygłoszonym wiście większość czuje niesmak w okolicach serca. I tylko strach przed ostracyzmem „medialnej większości” (tej ponoć „młodej, wykształconej, z wielkich miast”) powoduje, że nie zdzielimy prosto w twarz wesołka, dla którego trumna staje się przedmiotem drwiny.

Ks. Jacek Świątek