Historia
Źródło: AWAS
Źródło: AWAS

Śmierć za kromkę chleba

W lipcu 1942 r. wieś Paszki Duże w gm. Radzyń Podlaski przeżyła tragedię, o której dziś pamiętają już tylko dawni mieszkańcy wioski. Jest wśród nich 85-letni Wacław Zabielski. Mimo iż od tamtych wydarzeń minęły 72 lata, mężczyzna wciąż ma je przed oczami.

W czasie okupacji w Paszkach często pojawiali się radzieccy jeńcy wojenni, którym udało się uciec z niewoli, m.in. z obozu w Treblince. Szli lasami na wschód.

 

Mimo grożącego niebezpieczeństwa mieszkańcy wioski pomagali zbiegom: ukrywali ich w ciągu dnia, żywili, wskazywali w miarę bezpieczną drogę. Wacław i jego koledzy, którzy codziennie wypasali pod lasem krowy, zdążyli się już oswoić z obecnością Rosjan w okolicy. Wielokrotnie częstowali ich tym, co mieli, wskazywali kryjówki w lesie, przynosili ze wsi chleb.

 

Prowokacje okupanta

Na przełomie czerwca i lipca Niemcy urządzili prowokację. Już od jesieni 1939 r. w wiosce istniał ruch oporu. Okupantom udało się pozyskać agentów, którzy informowali o tym, co się dzieje we wsi. Tak więc w Paszkach pojawili się „radzieccy partyzanci”, którzy prosili mieszkańców o pomoc, korzystali z ich gościnności, podpuszczając przy tym do narzekania na Niemców. Z rzekomymi Rosjanami dwukrotnie zetknął się W. Zabielski. Za pierwszym razem, gdy pasł krowy ze starszym kolegą Wacławem Niewęgłowskim, który należał do AK. – Wschodziło słońce, gdy zobaczyłem ich na końcu wioski. Podbiegłem i zacząłem rozmawiać. Jeden mówił językiem zbliżonym do rosyjskiego, potem podchodził do pozostałych i coś im tłumaczył – wspomina mężczyzna. Jego kolega zachowywał się bardzo powściągliwie. Na pytanie, kto lepszy – Rosjanie czy Niemcy – odpowiedział, że jemu wszystko jedno, bo on i tak musi paść krowy. Gdy odeszli, zrugał Wacława: „Coś ty zrobił, po coś im głupoty gadał?! Nie widziałeś, że mieli tłuste gęby i czyste karabiny? To przebrani Niemcy!”.

Innym razem podszywający się pod Rosjan Niemcy przyszli do domu Zabielskich, prosząc o pomoc. Wacek pobiegł do sąsiadów po chleb, a ojciec – bardziej spostrzegawczy i ostrożny – powiedział, że sami nie mają za wiele, oferując ugotowane kartofle. Nie dał się też wciągnąć w rozmowę.

 

Sądny dzień

Jednak wielu miejscowych nie dostrzegło podstępu – dzielili się jedzeniem, dawali nocleg, byli wylewni w rozmowach. W gospodarstwie rodziny Pałaszów, „Ruscy” dopytywali o zakolczykowane świnie. Gospodarze odpowiedzieli, że to Niemcy kazali je tak oznaczać. „Teraz dostają łupnia pod Moskwą, niedługo Niemców będziemy tak kolczykować” – zażartował ojciec rodziny.

Po kilku dniach w Paszkach pojawiła się żandarmeria i policja kryminalna. W. Zabielski pamięta ten widok: wioska została szczelnie otoczona, a co kilkanaście metrów stał uzbrojony Niemiec. Inni chodzili po chałupach i wyciągali tych, którzy znajdowali się na liście. Ale nie tylko – zabierali młodych, starych, kogo tylko złapali. – Zgromadzili ich w niedokończonej stodole Ziółkowskiego. Mnie chyba nie poznali. Miałem wtedy prawie 14 lat, ale wyglądałem na młodszego – opowiada W. Zabielski, dodając, iż okupanci wyciągnęli z domu jego tatę Stanisława i stryja Michała. – Matka stała na progu i krzyczała, że pięcioro małych dzieci zostaje bez ojca, ale kiedy Niemiec odbezpieczył karabin i skierował lufę w jej stronę, cofnęła się i zatrzasnęła drzwi – wspomina pan Wacław. Do dziś pamięta też, że kiedy wyjrzał przez okno, zauważył, że Niemcy prowadzą kobietę i mężczyznę w kierunku rzeki. Gdy byli koło rowu po torfie, padły dwa strzały. Oboje się przewrócili, ich ciała hitlerowcy zepchnęli nogami. Było to żydowskie małżeństwo, które od lat mieszkało w Paszkach. Patrząc na to wszystko, bardzo się bałem – podkreśla.

 

Ślad po nich zaginął

Jedną z rodzin, która figurowała na niemieckiej liście, byli Wierzchowscy. Gdy Niemcy wpadli do ich zagrody, w domu zastali tylko żonę. – Tłukli ją tak, że krzyczała z bólu. Mąż Bolesław ukrył się w stodole. Mógł się tam skutecznie schować, bo miała podwójny szczyt. Jednak postanowił opuścić kryjówkę, myśląc, że oprawcy dadzą spokój żonie. Niemcy zabrali oboje. Ślad po nich zaginął. Zostało pięć córek i parobek. Mówiono potem, że spalona miała być cała wioska, ale w pewnym momencie do przyjechał samochód, z którego wysiedli wysocy rangą niemieccy dowódcy. Może się rozkazy zmieniły – zastanawia się W. Zabielski.

Niemcy odjechali, zabierając tych, których mieli na liście. Ślad po nich zaginął. Spośród zakładników wypuścili starców, a młodych skierowali na roboty do Niemiec. W sumie zabrali wówczas ze wsi ponad 30 osób.

Anna Wasak