Smutny poniedziałek
Nie chcę wchodzić w debatę, bo w pewnym stopniu zacietrzewienia i ideologizacji wydaje się to bezcelowe. Zmierzyłem się już kiedyś z tą problematyką od strony czysto logicznej. Poza tym dzisiaj zbyt smutno na debaty, zbyt ponuro i czarno. Wystarczy rzucić okiem na internetowe fora i poprzeglądać profilowe wpisy, żeby zorientować się, jak bardzo zaślepieni i zmanipulowani są ci, którzy innym zarzucają zaślepienie i zmanipulowanie, a zacofanie dorzucają w komplementowym pakiecie pojednania.
W grudniu 1982 r. w australijskim Brisbane dwoje rodziców przeżyło zapewne wielki szok, kiedy okazało się, że ich dziecko przyszło na świat z bardzo rzadką chorobą. Tetra-amelia – bo o tę właśnie chorobę chodzi – to wrodzony i całkowity brak wszystkich kończyn. Taki „ciężar” od początku swojego życia dźwigał Nick Vujicic. Od samego początku udźwignęli ten ciężar również jego rodzice. Nie było i nie jest to życie łatwe. Zdarzały się w tym życiu chwile załamania i czarne myśli, ale od samego początku: to było życie. Dzisiaj Nick jest dorosłym mężczyzną, mężem i ojcem, chociaż wcześniej sam wątpił, że dane mu będzie założyć rodzinę. Jeździ po całym świecie i uczy zdrowych, silnych na pozór, ale pogubionych ludzi, jak cieszyć się życiem. Taki sobie paradoks. Nick w swoim nieszczęściu potrafił odnaleźć prawdziwe szczęście i radość, podczas gdy inni, we własnym luksusowym, komfortowym i zdrowym życiu szukają tego, czego nie zgubili. Z Australii napłynęły dzisiaj podobno słowa wsparcia dla „czarnego protestu”. Przypuszczam, że Nick raczej nie jest ich autorem.
Od ilu uczestników dzisiejszych demonstracji Nick nie dostałby szansy na przeżycie swojego życia? Dla ilu z nich, po pierwszym badaniu, byłby już tylko „zlepkiem komórek” i to w dodatku niezbyt udanym? Ilu, w imię własnej „wolności” i komfortu, powiedziałoby temu życiu: „nie”? Wiem: to okrutne pytania, ale jak nie pytać o to ludzi, którzy w dyskusjach na forach życzą innym przeżycia gwałtu albo urodzenia niepełnosprawnego dziecka?
W sumie te wszystkie pytania można zastąpić jednym, w dodatku bardzo prostym: czy Nick ma prawo do życia? Odpowiedź nie może być „względna”, bo pytanie nie dotyczy punktu widzenia rodziców. Odpowiedź nie może być warunkowa, bo przecież nie uda się być „trochę w ciąży”. Pytanie dotyczy podstawowego prawa każdego człowieka. Otóż prawidłowa odpowiedź jest tylko jedna i nie zmienią tego kilometrowe nawet pochody. Nick miał prawo do życia, Nick ma prawo do życia i Nick będzie miał prawo do życia. Bo od samego początku jest to prawo Nicka i nikogo innego. Jeśli ktoś uważa inaczej, niech – jak to zresztą mówi sam Nick – zabije Nicka.
Nie jestem ortodoksem i nie znoszę skrajności. Są jednak granice rozmywania w szarych barwach tych wartości, które dyskusji i ocenie nie podlegają. Każdemu, kto ma z tym problemy, polecam przypomnienie sobie obrazu filmowego o niemoralnej propozycji.
Jedna ze znanych pań powiedziała, że „nikt nie będzie decydował za nią, ile ma mieć dzieci i jakiej płci”. Szczególnie to ostatnie skłania ku refleksji, bo chociaż w tym przypadku wydaje się być zwykłym przejęzyczeniem, to w kontekście liberalnie pojmowanej „wolności wyboru” nabiera dosyć przerażającego brzmienia. Może rzeczywiście ktoś kiedyś krzyknie podczas badania: „O nie! Ja nie chcę chłopczyka!”. I wtedy będzie to jeszcze bardziej czarny „czarny poniedziałek”.
Janusz Eleryk