Historia
Źródło: ARCHIWUM
Źródło: ARCHIWUM

Śp. ks. kan. Stanisław Ryszkowski

„Wieczność przed nami i wieczność za nami, Bóg dał nam chwilę między wiecznościami” (J.I. Sztaudynger). 5 listopada mija rok, kiedy odszedł do Pana śp. ks. kan. Stanisław Franciszek Ryszkowski.

Urodził się 18 września 1949 r. w Tchórzewie, w parafii Borki Radzyńskie. Dumny był, że za patrona ma św. Stanisława biskupa i męczennika, a także św. Stanisława Kostkę, którego liturgiczne wspomnienie przypada właśnie w dniu urodzin ks. Stanisława. Cenił sobie przynależność do Kościoła rzymskokatolickiego i otrzymanego sakramentu chrztu św. Wdzięczny był Bogu, że z miłością spojrzał na niego i wybrał na wyłączną własność jako kapłana. Jaki był ks. Stanisław? Najkrócej można opisać go w trzech słowach: powaga, takt, dyskrecja. Znając go bliżej, można było zauważyć, że był człowiekiem delikatnym i wytwornym. Wydawał się być chłodny w obejściu, ale to tylko pozory. Był zaradny i praktyczny. O drugich mówił dobrze albo wcale. Nie włączał się w krytykę innych. Spokojnie i rzeczowo oceniał wydarzenia i sytuacje - zarówno te globalne, jak i „podwórkowe”. Był wierny przyjaźniom, a w swym sercu nosił wszystkich, których spotkał w życiu.

Po wielu latach nieobecności przychodzili do niego dawni uczniowie z najróżniejszymi prośbami: proszę księdza, piszę pracę magisterską w języku niemieckim, proszę, by mi ją ktoś poprawił stylistycznie i udzielił kilka lekcji z niemieckiego; proszę księdza, mój syn nie ma pracy, proszę, niech ksiądz pomoże mu cośœ znaleźć; proszę księdza, kończę zaocznie liceum, potrzebuję kilku lekcji z matematyki przed maturą, a nie stać mnie, żeby za nie zapłacić. Każda sprawa była załatwiana. Ks. Stanisław szedł do znajomych księży i zawsze uprosił pomoc dla dawnych uczniów.

Nie ujawniał na zewnątrz tego, co czuł i przeżywał, dlatego wszystko, co przynosił mu nowy dzień, przelewał na papier. Pisał dziennik przez wszystkie lata choroby. Bardzo lubił wszelkie kościelne uroczystości. Myślę, że teraz jest szczęśliwy, uczestnicząc w wiecznej liturgii nieba.

Ks. Stanisław miał duszę wrażliwą na piękno. Kochał las i łany dojrzałych, falujących zbóż na polu. Wiosną brodził po podmokłych łąkach i zbierał kaczeńce. Zawsze miał w domu dużo kwiatów. Próbował też pisać wiersze – tylko dla siebie, do szuflady. Lubił koncerty, teatr, dobry film. Bardzo cenił sobie spotkania z innymi księżmi na obiedzie, na imieninach, na Koronce o 15.00 w kaplicy sióstr służek. Był punktualny i tego wymagał od innych, czasem aż do przesady. Starał się żyć zgodnie z Ewangelią. Dosłownie praktykował ubóstwo. Wszystko na nim było obcerowane, naprawiane i łatane, bo – jak mówił – poszedł za Chrystusem ubogim.

Może nam być przykładem szacunku i miłości do rodziców, a także tych, których współczesny świat nazywa „ludźmi z marginesu”. Kiedy jego ojciec był już starszy i chory, ks. Stanisław w każdą niedzielę jechał z Siedlec do Tchórzewa, aby zawieźć go do kościoła na Mszę św. Mama natomiast mieszkała u księdza, w Siedlcach, przez dłuższy czas, aż do śmierci. Ks. Stanisław sam był ciężko chory, ale aby pomóc koledze, ks. Zbyszkowi, wyrwać się z depresji, dwukrotnie zawiózł go na kilka dni na Mazury. Zabierał również ks. Zbyszka do swojego rodzinnego domu w Tchórzewie. Często odwiedzał go w szpitalu, w Domu Księży Emerytów i wyciągał na spacery. Wracając kiedyśœ z kościoła sióstr benedyktynek, zobaczył leżącą na ul. Poniatowskiego kobietę. Była pijana. Podźwignął ją z ziemi, dopytał, gdzie mieszka, i próbował ją odprowadzić. Zdarzyło się, że właśnie mijał ich mąż dawnej uczennicy. Zatrzymał się i odwiózł tę kobietę pod wskazany adres. Jej matka bardzo dziękowała za pomoc i przywiezienie córki.

Niewielu osobom znany jest fakt, że w czasie walki o krzyż w Miętnem, to właśnie ks. Stanisław podjął się dostarczenia listu bp. Jana Mazura, do Ojca Świętego Jana Pawła II. List oddał osobiście do rąk papieża i już tego samego dnia, wieczorem, Radio Watykańskie nadało komunikat na cały świat o sytuacji w Miętnem oraz poście bp. J. Mazura.

Ks. Stanisław był pracownikiem kurii diecezjalnej, jednocześnie kapelanem sióstr benedyktynek – sakramentek i kapelanem szpitala. Zanim uzyskano pozwolenie na utworzenie kaplicy w szpitalu, ks. Stanisław codziennie wstępował do kościoła sióstr benedyktynek po Komunię św. dla chorych. Zawsze punktualnie o 5.55 wpadał uczesany przez wiatr i szczerze uśmiechnięty.

W 1990 r. ks. Stanisław dostał zatoru mózgu, w związku z czym jego posługiwanie kapłańskie ograniczyło się do odprawiania Mszy św. w koncelebrze. Pięknie potrafił zorganizować sobie czas. W jego życiu nie było nudy. Msza św., brewiarz, Różaniec, czytanie Pisma Świętego, rozmyślanie, adoracja Najświętszego Sakramentu, czytanie książek – pochłaniały cały jego dzień. Mówił, że nie ma wolnego czasu. Był twardy i odporny na cierpienie jak biblijny Hiob. W chwilach szczerości mówił o pragnieniu męczeństwa za wiarę. Bóg spełnił jego pragnienie, ale według swojej wizji. Męka była rozłożona na wiele lat. Kiedy było mu ciężko w czasie Mszy św., podnosił głowę i przez dłuższą chwilę zatrzymywał wzrok na wielkim krzyżu wiszącym na ścianie w kościele sióstr benedyktynek.

Na koniec trzeba jeszcze dodać, że ksiądz miał wielki szacunek do kobiet ze względu na najpiękniejszą kobietę – Matkę Bożą. Naśladował w tym prymasa Stefana Wyszyńskiego. W każde święto Matki Bożej ponawiał akt oddania siebie, zasług, cierpień do dyspozycji Maryi. Każdego dnia, o 21.00, łączył się w modlitwie z Jasną Górą na Apelu przez TV Trwam. W karcie wypisowej ze szpitala napisano, że ks. Stanisław zmarł o 21.07. Czy to zbieg okoliczności? Maryja, Królowa Polski, Matka Boża i nasza, sama przyszła w godzinie apelu po swojego sługę ks. Stanisława.

S. Maria Teresa