Komentarze
Spokój nie jest receptą

Spokój nie jest receptą

Stan histerii związanej z ideologią LGBT powoli zdaje się osiągać swoje apogeum, choć nie do końca wiadomo, jaka jest granica tego zjawiska.

Nie wiadomo, ponieważ jest ona zakreślana jedynie w ideologicznych widach, a ludzki umysł w swoim „twórczym” zapędzie zdaje się być nieograniczony, gdy tylko raz zerwie się ze smyczy realizmu. Wobec takiego stanu rzeczy pojawiają się liczni komentatorzy, którzy twierdzą, iż jedynym lekarstwem na taką chorobę jest przeczekanie i spokojne robienie swojego. Nie mogę jednak z tym się zgodzić. To, co dzieje się w naszej ojczyźnie, nie tylko nie napawa optymizmem, lecz domaga się jasnej, zdecydowanej i twardej odpowiedzi, nawet jeśli „histeryczne panienki wszelkiej płci” ruszą do boju, postukując szpileczkami o bruk (bo przecież niełatwo na takiej wysokości utrzymać spokojnie ciała o wadze bliskiej wzorca nieskończoności). Opublikowane ostatnio badania społeczne wykazały dość ciekawą tendencję. Okazało się bowiem, iż większość kobiet za największe zagrożenie dla świata uznaje zmiany klimatyczne, natomiast mężczyźni w większości za takowe uznali szerzenie się ideologii LGBT.

Dziwnym to nie jest, jeśli zwróci się uwagę na fakt, że najbardziej negowanym w ramach wspomnianej wyżej ideologii jest właśnie konstytucja tego, co stanowi o męskości. Obrona przed tą ideologią stanowi więc jak najbardziej obronę tego, co rzeczywiste i naturalne.

 

Dość miękkich facetów

Jakąś kanwę dla tych moich przemyśleń stanowi obejrzane w sieci nagranie przedstawiające „zgromadzenie” chyba feministyczne pod oknami pałacu arcybiskupiego w Krakowie. Zebrał się tam „tłum” w ilości sześciu osób, skandujący przy pomocy megafonu (gdyż inaczej zostaliby zagłuszeni przez pierwszy lepszy przejeżdżający rower) hasła przeciwko abp. Jędraszewskiemu. Wydarzenie, jak jedno z wielu, mogłoby zostać uznane za nic nieznaczące, jednak zastanowiło mnie dość nieoczekiwane ujawnienie w wypowiedziach pani z mikrofonem prostej i niebezpiecznej taktyki wspomnianej wyżej ideologii. Otóż wobec osób chcących podjąć dyskusję z tezami płynącymi z megafonu pani „recytatorka” stosowała prostą metodę… wykluczenia. Słowa typu: „Proszę ze mną nie dyskutować”, „Pan nie może tutaj stać”, „Proszę się tak nie uśmiechać”, „Pan mnie obraża” (przy tej wypowiedzi do wspomnianego pana podeszła chyba jakaś ochroniarka, która wypiętym biustem mało co owego starszego mężczyzny nie powaliła na ziemię), a więc te słowa jako żywo przypominały w skrócie sposób działania całego ruchu ideologicznego LGBT. Istotnie bowiem wszyscy zwolennicy tej ideologii jak diabeł święconej wody boją się dyskursu racjonalnego, który uważają za atak na siebie. Dlatego sposobem ich działania jest zawłaszczanie terenu kulturowego, ogradzanie go płotem nie-racjonalności i separowanie się od reszty społeczeństwa z jasnym żądaniem uznania ich zdobyczy i nieczepiania się ich ofensywy. Jako „tolerancyjne społeczeństwo” winniśmy bez wahania przystać na to nasze własne przemyślenia, chowając głęboko we własnych wnętrzach, choć i to nie jest pewne, gdyż desant „tęczowców” na polskie szkoły wskazuje, że również kontrola myślenia jest celem LGBT. Lecz to właśnie jest dobrym prognostykiem, ponieważ taka ich postawa wykazuje permanentny strach. To chłopięta (?) na nóżętach z waty, które boją się tupnięcia nawet własnego cienia, choć swoje lęki zakrywają totalnym i głupim tupetem.

 

Fala rozbije się o skałę, a piasek rozmyje

Ta konstatacja może wydawać się nadmiernym optymizmem, lecz nie wydaje mi się, żeby była do końca fałszywa. Broniąc bowiem podstaw cywilizacyjnych, a za takie uważam związek intelektu z rzeczywistością, nie możemy bać się i stosować tylko defensywę. Istotnym bowiem jest sprowadzenie przeciwnika do narożnika, aby to on musiał się bronić. Dzisiaj potrzeba właśnie mężczyzny, który umie publicznie postukać się w czoło, gdy widzi głupotę, własnym ciałem zagrodzić drogę do swojego domu, umiejącego także osłonić całym sobą własną rodzinę i inne świętości przed wandalizmem rozwydrzonych „panienek płci wszelakiej”, a także jasno i racjonalnie oceniającego sytuację społeczną oraz odpowiedzialnego za siebie i innych. Nie jest dziwną rzeczą, że większość zwolenników ideologii LGBT zasila armię, ale nie militarną, lecz urzędniczą. W wojsku, od którego uciekają, musieliby wykazać się siłą charakteru i osobowości, zaś w urzędniczych ciepłych pieleszach mogą ukrywać się za stosami przepisów, łatwo negując przy tym racjonalność. Ponadto w tej ostatniej mogą z wielką swobodną pozbyć się odpowiedzialności osobistej, przerzucając wszystko na ustanawiane prawo (podobnie jak w latach 40 działo się to przed pewnym trybunałem). Miękkość tychże osób to właśnie element strachu, który jest sprzymierzeńcem obrońców normalności.

 

Zacznijmy odzyskiwać teren

Obrona cywilizacji powinna obejmować przede wszystkim odzyskanie terenu społecznego. Wdzieranie się ideologii LGBT w nasze społeczeństwo mogło się dokonać tak gwałtownie nie tylko dzięki środkom finansowym płynącym z różnych stron, lecz przede wszystkim przez wbicie w nasze mózgi, iż sfera publiczna winna być wolna od wszelkiej maści elementów religijnych (choć głoszący tę tezę mieli zawsze na myśli Kościół katolicki). Odebranie możliwości bycia w sferze publicznej, także w formie symbolicznej poprzez różne znaki, stanowi nie tylko deprecjonowanie religii, ale przede wszystkim uderzenie w spoiwo cywilizacyjne. Nie możemy pozwolić sobie na nieobecność i zamknięcie się w kościołach. Drugim zaś elementem jest odzyskanie prawdy, a to może dokonać się poprzez twardą obecność w mediach i na uczelniach. Miękkość władz uniwersyteckich (jak widać to było chociażby w przypadku ośrodków warszawskich, a ostatnio toruńskich) wobec żądań LGBT ma swoją podstawę nie tylko w odziedziczonym po komunistycznej przeszłości sposobie myślenia, lecz również w „systemowej nieobecności” wierzących. Trzecim zaś elementem jest obrona dzieci przez egzekwowanie prawa rodziców do wychowania własnych pociech. Nawet jeśli będą nas atakować i niszczyć (także fizycznie). Wydzierające się histerycznie hordy barbarzyńskie zawsze zwiastują swój własny upadek. Jeśli tego nie zrobimy, to przegramy. A ból odczujemy raczej nie w głowach.

Ks. Jacek Świątek