Komentarze
Źródło: ARCHIWUM
Źródło: ARCHIWUM

Społeczeństwo bez granic

Pobieżnie tylko czytając wynurzenia lewicowych ideologów, nie sposób nie zauważyć powtarzającej się frazy, iż zasadniczym dla tego typu ujmowania rzeczywistości jest nieustanne łamanie granic i wyzwalanie się z (prawdziwych lub ubzduranych) pęt i okowów.

Ma to oczywiście być okazją do tworzenia nowego świata, w którym człowiek wyzwolony nie będzie poddany żadnym represjom czy też krępującym go konwenansom lub normom etycznym. Przypomina to trochę owego człowieka pierwotnego, o którym pisał J.J. Rousseau, wolnego od niszczących go sztucznie wytworzonych zasad społecznych, tworzących sieć kajdan religijno-społecznych. Już na pierwszy rzut oka widać idiotyzm tego typu myślenia, ponieważ to, co wydaje się dla tak myślących niewolą, w gruncie rzeczy jest po prostu sposobem ułożenia wspólnego życia w ramach danej społeczności, najczęściej opartym o poznaną na przestrzeni wieków rzeczywistość. Jeśli więc nie chcieć wpisywać takiego podejścia do społeczności w szereg chorób psychicznych, należy przyjąć, iż stanowi to zaplanowaną wizję zniszczenia dotychczasowych społeczeństw na rzecz bliżej nieokreślonego, lecz pełnego szczęścia nowego społeczeństwa z gruntownie przebudowaną wizją nowego człowieka.

Niestety, jak uczy historia, za takim działaniem wcześniej czy później kroczy zbrodnia lub histeryczna groteska.

 

W kazamatach sloganów

Przekraczaniu granic towarzyszy najczęściej potok słów, które rozpalają słuchaczy niezbyt dokładnie rozumiejących to, co do nich się mówi. Znamiennym dla tego typu podejścia do rzeczywistości społecznej jest fakt całkowitego traktowania zwolenników jak stada baranów. Lecz dziwić się nie ma czemu, ponieważ masa ludzka, zgodnie z prawidłem Stalina, jest dla lewicowych piewców nowego społeczeństwa tylko wielkością statystyczną. Owszem, w retoryce powołują się oni na rzekomego człowieka, lecz traktują go jak konstrukt myślowy, będący jedynie doskonałą odskocznią dla własnych planów. Zaznaczę tylko, że lewicowość dzisiaj należy ujmować nie tyle w kategoriach socjalnych, ile raczej ideologicznych. Dlatego często to, co wydaje się być w warstwie słownej prawicą lub konserwatyzmem, jest po prostu ukrytym lewactwem.

Można to dokładnie zobaczyć w wydarzeniach, które w ostatnim czasie mają miejsce chociażby w Polsce (ale nie tylko). Weźmy pod uwagę chociażby obrzucenie jajkami samochodów rządowych wyjeżdżających po zaprzysiężeniu nowego rządu przez prezydenta. Pozornie w samej akcji nie ma nic wielkiego. Można to oczywiście porównywać z innymi sytuacjami, które miały miejsce w naszym kraju za rządów dzisiejszej totalnej opozycji. Człowiek, który – sfrustrowany idiotyzmami kruczków prawnych chroniących autorów rzeczywistości politycznej w PRL – obrzucił tortem sędziów, został skazany na karę więzienia. Wymachujący krzesłem na manifestacji poparcia dla Bronisława Komorowskiego został oskarżony o stwarzanie zagrożenia fizycznego dla ówczesnego prezydenta. To oczywiście przykłady i nie w nich jest istota tego, o czym należy powiedzieć. Slogany rozpalające tłumy idą innym torem. Władysław Frasyniuk w jednym ze swoich wystąpień po owym jajecznym spektaklu zapowiedział, że sytuacja może doprowadzić do tego, iż w ruch pójdą kamienie. Incydent przed biurem posłanki Beaty Kempy (podpalenie wejścia do jej biura poselskiego) zdaje się wskazywać, iż ktoś „zapłonął” od sloganów.

 

Przypadki tworzące sieć

W swoim expose premier Morawiecki zacytował polskiego klasyka. Spotkało się to z głupawą reakcją opozycyjnej części sejmowej sali. W słowach jednakże Mateusza Morawieckiego – cytat o igraszkach contra sprawa ochrony życia – zawarte było jednak ostrzeżenie przed eskalowaniem napięcia społecznego. Co ciekawe, ta eskalacja napięcia jest tworzona (gdyż trudno mniemać, iż jest tylko wytworem spontanu społecznego) wokół spraw stanowiących dla tzw. szarego obywatela właśnie zagrożenie. A wznoszone hasła są odwrotnością tego, o co ponoć walczą demonstranci. Wykrzykując wszak hasło: „wolne sądy”, w gruncie rzeczy bronią korporacyjnego charakteru wymiaru sprawiedliwości. Zachowanie status quo w organizacji sądownictwa oznacza bowiem, iż pewna grupa w polskim społeczeństwie ma prawo stworzyć swoje getto i decydować, kto do niego może należeć, a nadto sama jest sędzią we własnej sprawie, biorąc pod uwagę chociażby postępowania dyscyplinarne. Co więcej, ta hermetycznie zamknięta kasta decyduje o sprawach pozostałej części społeczeństwa, mając zapewnione kontrolowanie wyroków sądowych oraz decydujący wpływ na uchwalane ustawy i wyniki wyborcze. Na krzyk o ścisłych wymaganiach etycznych wobec kandydatów na sędziów można spuścić zasłonę milczenia, mając w pamięci chociażby sędziów na telefon, znajomych z trybun stadionu piłkarskiego czy też przeklejaczy metek w marketach. Można więc zaryzykować stwierdzenie, iż demonstrujący w obronie tychże właśnie „wolnych sądów” w gruncie rzeczy bronią istnienia niepoddanej żadnej kontroli grupy społecznej dowolnie szafującej tym, co w Polsce się dzieje. Dzisiaj rządzących porównuje się do rządów komunistycznych. Nie sposób jednak nie zauważyć, iż broniony przez demonstrantów stan w sądownictwie najbardziej przypomina Komitet Centralny. I to jeszcze posiadający własne służby specjalne.

 

Kogo oni właściwie szanują

Całkiem niedawno, w czasie jakiejś debaty w sprawie tzw. mowy nienawiści, padały stwierdzenia, iż od słów bardzo blisko do czynów, więc na dobór wyrazów należy bardzo dokładnie uważać. Piewca wolności, który do młodej dziennikarki zwraca się z komunikatem, iż większy szacunek ma dla prostytutki pod latarnią niż dla niej, i drugi, stojący obok niego, grożący owej dziewczynie „goleniem głów” (chyba jakoś słyszałem o skazującym wyroku sądowym, gdy taka groźba dotyczyła działaczki dzisiejszej opozycji), nie są jednak potępieni za mowę nienawiści. W innym przypadku panowie, którzy z feministycznymi hasłami na ustach piętnują katolicki konserwatyzm społeczny, mogą do woli molestować kobiety, gdyż w ich wypadku wystarczy tylko przeprosić, i szlus. Wystarczy, że są po właściwej stronie, jak nie przymierzając Roman Polański. Na postawione pytanie o szacunek trzeba więc po prostu odpowiedzieć: nikogo nie szanują, nawet samych siebie. W ich mniemaniu społeczeństwo otwarte to nie tylko liberalizm kulturowy. To całkowity brak barier i zahamowań. Po prostu danse macabre.

Ks. Jacek Świątek