Historia
Spotkanie łukowskiego zesłańca z Trauguttem

Spotkanie łukowskiego zesłańca z Trauguttem

10 stycznia 1862 r. chłopi ze wsi Struża w pow. łukowskim zjawili się w urzędzie komendanta twierdzy Dęblin i złożyli doniesienie na mieszkającego w Podzamczu hr. Stanisława Zamoyskiego oraz na księży miasteczka Maciejowice (własność Zamoyskiego) - ks. Burzyńskiego i proboszcza Seweryna Paszkowskiego.

Księża ci i wójt gm. Maciejowice jakoby zabraniali im zwracać się do władz rosyjskich z wszelkimi zażaleniami na dziedzica. Sam hrabia miał zebrać swoich dzierżawców w Podzamczu i nakłaniać ich, aby trzymali się z nim razem. 11 stycznia przesłuchiwano chłopa nazwiskiem Sołoń ze wsi Horostyta, który przedtem miał się wyrazić, jakoby ich 300 złożyło się po 2 zł, aby wyprawić czterech przedstawicieli do cara w Petersburgu z zapytaniem, kiedy rozpocząć rzeź szlachty, i że on pierwszy zarżnie dziedzica Deskura. Na śledztwie Sołoń wyparł się tego, oświadczając, że mówił to wszystko w stanie nietrzeźwym.

15 stycznia naczelnik wojenny pow. bialskiego gen. Mamajew donosił gubernatorowi lubelskiemu, że jeszcze nie ma dobrego rozeznania, w jakich miejscowościach są krzyże z niedozwolonymi znakami. 26 stycznia w Siedlcach otwarto posiedzenie trzeciej Rady Miejskiej. Poprzednie nie mogły dojść do skutku w wyniku zaburzeń ludności. Jak zapisał referent Pawliszczew, czeladnicy, czyli rzemieślnicy, okazali się głównymi aktorami w poprzednich zamieszkach. 29 stycznia ks. Chojecki z Białej Podlaskiej otrzymał upomnienie od konsystorza w Janowie Podlaskim za to, że przyprowadzał do przysięgi świadków na żądanie wojskowej komisji śledczej.

30 stycznia, po procesie wojskowym, skazano w Siedlcach ks. Stanisława Brzóskę na rok twierdzy w Zamościu i deportowano go. Kilka dni później, 5 lutego 1862 r. ok. północy aresztowano w Łukowie pijara o. Adama Słowińskiego, który tak o tym później zapisał: „…W nocy o 12.00 pukają do drzwi – przebudzam się – słyszę głosy burmistrza i kilku żołnierzy. Pytam «Kto tam!». Burmistrz [A. Marenicz – J.G.] odpowiada «To my, po księdza do chorego». «Zaraz wam otworzę», tymczasem paliłem kazania, gazety krakowskie, broszury itp. Okropny był szum w piecu; otworzyłem nareszcie drzwi, wszedł kpt. żandarmów, burmistrz, 2 policjantów i 2 żandarmów. Hałas się zrobił w Collegium [Szaniawskich – J.G.], lokatorzy wybiegali, żałowali, płakali. Zapytałem ich, czego chcą ode mnie: odpowiedzieli: «Wyrok ma pan kpt. przy sobie, ale nie wolno mu go otworzyć, aż w Siedlcach, do Siedlec mają mnie pod eskortą dostawić». Poprosiłem żandarmów, aby mi suknie i pościel do tłumoka włożyli, co też chętnie zrobili, bielizny nie wziąłem, była w praniu. Ekstrapoczta stała i pocztylion trąbił, bo mu zimno było czekać przed Collegium. W godzinę byłem gotów do wyjazdu, pożegnałem obecnych, a sam z kapitanem i 2 żandarmami ruszyłem w nocy do Siedlec. Przykro mi było opuszczać to miejsce pożyteczne dla pracy i gdzie tyle serca szlachetnego znalazłem… Przestrzeń z Łukowa do Siedlec wynosi 4 mile. Ok. 4.00. rano zajechaliśmy przed odwach wojskowy w Siedlcach, prowadzili mnie zrzuciwszy tłumok do pokoju oficerskiego, pełnego dymu z tytoniu, zostałem pod dozorem żandarmów. Kapitan z wyrokiem poszedł do kancelarii gen. Czernickiego… Ok. 5.00 przyszedł znów kpt. po mnie, zaprowadzili mnie do kancelarii wojskowej; ujrzałem złożony sąd wojenny z 6 osób, wszyscy w mundurach siedzieli przy zielonym stole. Generał mnie pytał, czy umiem po rosyjsku. Odpowiadam: «Nie!»… Po 2 godzinach tłumaczeń oskarżenia na polski język, przyszła chwila ogłoszenia wyroku, który brzmiał: «Za wielkie podburzanie umysłów i lekceważenie krajowych władz, jako niebezpieczny konspirator pow. krasnostawskiego ks. Adam Słowiński, pijar z Chełma, skazany na czas nieograniczony na zesłanie do permskiej guberni, do miasta Permu»… Generał wydał rozporządzenie adiutantowi, aby przygotowano 4 konie, sanki i 2 dobrych i uczciwych żandarmów, wydał rozkaz do kasjera o wydaniu funduszy na podróż i napisał polecenie i instrukcje dla żandarmów… Pozwolił mi napisać kilka słów do prefekta konwiktu naszego zgromadzenia Szaniawskich… Sanki zajechały, adiutant oznajmił, że wszystko gotowe… O 8.00 rano ruszyłem na Sybir… Traktowano mnie na stacjach pocztowych z wielkim szacunkiem… Miasto Biała Podlaska będzie u mnie miała wielki do śmierci szacunek. Tyle współczucia i odwagi, ile okazali mi mieszkańcy, a szczególnie młodzi obojej płci, to trudno wypowiedzieć… Pytano mnie skąd jestem, za co i dokąd jadę… Starsi znosili kaftaniki, cukier głowami i beczułkę wódki polskiej. Do 300 osób przed pocztą, witali i żegnali mnie”.

Miejscowy asauł, czyli kapitan kozacki podczas posiłku brutalnie wydarł Słowińskiemu widelec i nóż z ręki, mówiąc, że nie wolno więźniowi dawać takich narzędzi. Powstał okropny hałas, ludzie wyrzucili assauła z sali. Widząc na co się zanosi, aresztant prosił konwojenta żandarma, aby natychmiast ruszyli w dalszą drogę. Za Terespolem ks. unicki, widząc więźnia politycznego, rzucił mu zimowe futrzane buty na sanki. W Brześciu ks. Słotwiński przeżył miłą przygodę i tak to opisał: „Sam siedziałem na sali. Wtem przybliża się do mnie 30-letni mężczyzna, energiczny i pyta mnie, skąd jadę i dokąd… «Jedź księże, a ja was dogonię za miastem»… Już o zmroku dopędza nas śmiało ów obywatel i woła: «Stój!». Przedstawia się «Jestem Traugutt. Poczta ta, do której zajedziemy należy do mnie… zajedźcie na wieczór do mojego domu». Żandarmi zgodzili się… Wieczorem stanęliśmy w dworku wiejskim we wsi Ostrowie. Dom pięknie urządzony. Pan właściciel rekomendował swą siostrę, widać że gospodarna, bo była przy fartuszku gospodyni domu. Gospodarz był mi bardzo rad, ciekawy wypadków warszawskich i ruchu moralno politycznego na prowincji”… Po sutej kolacji był śpiew i wspólna pogawędka, potem przygotowano nocleg. Gdy żandarmi spali, w nocy Traugutt obudził więźnia i proponował mu radykalny ratunek, ale Słotwiński odmówił. Siostra dała mu na pamiątkę pierścionek złoty, upamiętniający wypadki warszawskie, a przyszły wódz powstania kryte i wygodne sanie, bo mróz dochodził do -27º C. Nawet gdy Słotwiński przybył do Permu, Traugutt przesyłał mu tam cukier i cygara.

Józef Geresz