Komentarze
Sprzęt ma sens

Sprzęt ma sens

Ty debilu - od takiego zwrotu rozpoczynał się list, który niedawno znalazłam w swojej internetowej skrzynce pocztowej. W pierwszej chwili pomyślałam, że pewnie jakiś czytelnik postanowił wyrazić opinię na temat mojego dziennikarskiego dorobku.

Jak to wszakże często bywa, najbardziej rozmowni i sypiący niepodważalnymi argumentami stajemy się wtedy, kiedy chcemy kogoś skrytykować. W myślach zaczęłam sobie przypominać napisane teksty... Być może mam na sumieniu taki, którym mogłabym urazić jakiegoś wrażliwego odbiorcę. W głowie szalała pustka.

Po chwili przypomniałam sobie, jak pewna nastolatka użyła w mojej obecności przytoczonego wyrażenia. Na moje oburzenie zareagowała wyjaśnieniem, że „ty debilu” to grzecznościowy zwrot do przyjaciół. Uff, a więc może nie jest tak ze mną źle. Dodatkowe zdziwienie wywołało to, że autor – zapomniałam dodać, że email miał nadawcę – użył formy męskiej rzeczownika opisującego stan upośledzenia umysłowego… Być może problem z identyfikacją płci to efekt grasującej ideologii gender.

Fakt, że wiadomość nie znalazła się w spamie, nadał jej jeszcze większej wiarygodności. Zazwyczaj nie otwieram maili od „Pauliny” pragnącej mi doradzić, „jak zarobić 1500 każdego dnia”. Czynię tak z prostej przyczyny – taka kwota mogłaby mi zawrócić w głowie. Nie klikam też w maile od „Aureliusza”, który pyta: „Twój kurczy się?”. Domyślam się, że chodzi mu o czas, który przecież kurczy się każdemu i nic na to nie poradzimy, oprócz lepszej organizacji pracy i życia.

Tym razem prowokacyjny zwrot w temacie wiadomości zaintrygował mnie na tyle, że postanowiłam otworzyć maila. Co ciekawe, z treści wynikało, że „Ty debilu” krzyczał pewien kierowca, a właściwie: „Dupek z Audycy, kiedy wjechał we mnie, oczywiście on nie dał pierwszeństwa. Jak to za zwyczaj jest, jemu nic się nie stało, ja miałem gorzej”. Dalej autor maila napisanego dość oryginalną polszczyzną (można się domyślać, że tekst został przełożony na polski za pomocą tłumacza internetowego), skarży się, iż nie wiedział, jak rozmawiać ze sprawcą kolizji. Dał się zrugać, a potem żałował, że nie miał zainstalowanej kamerki w samochodzie. Ona, jak myśli, pomogłaby udowodnić prawdę. Nadawca oczywiście zastrzega, że niczego nie chce reklamować, ale przy okazji wylicza sześć korzyści zakupionego sprzętu. „Bo ten sprzęt ma sens” – kończy list. A nie, przepraszam, na końcu jest jeszcze adres strony, za której pośrednictwem można nabyć cudo techniki – oczywiście „tylko teraz w promocyjnej cenie”.

Chylę czoła przed autorami tego marketingowego chwytu. A z drugiej strony smucę się, bo metoda polegająca na obrażaniu adresatów odniosła zamierzony efekt – wzbudziła ciekawość. Co prawda kamery jeszcze nie zamówiłam, ale już wiem, że coś takiego występuje w naturze.

Coraz częściej mamy do czynienia z akcjami reklamowymi opartymi na chamstwie i nachalności. Wystarczy przypomnieć kampanię jednej z sieci sprzedającej elektronikę. Reklamowała się sloganem „Nie dla idiotów!”, co pośrednio sugerowało, że osoby nieodwiedzające sklepów tej sieci są niespełna rozumu. Czego dowodzi skuteczność przekazu? Być może tego, że stężenie chamstwa – szczególnie w internecie – stępiło naszą wrażliwość.

Opisany przykład nie wyleczył mnie jednak z naiwności. Kilka dni później otworzyłam maila, w którego polu „nadawca” napisane było: „Twój osobisty strażak”. Zdążyłam się rozmarzyć na myśl o kawie w towarzystwie dzielnego druha, kiedy wyszło na jaw, że chodzi o… zakup czujnika czadu. Może jednak jest trochę prawdy w zacytowanym na początku zwrocie?

Kinga Ochnio