Strajk szkolny w Białej Podlaskiej
Strajk szkolny w Białej Podlaskiej rozpoczął się 7 lutego 1905 r. Zwyczajem gimnazjalnym było, że każdego dnia przed rozpoczęciem zajęć szkolnym młodzież zbierała się na poranną modlitwę w największej sali. Komitet Strajkowy postanowił wykorzystać ten moment. Przewodniczący komitetu Adam Lewicki polecił kolegom zaprosić dyrektora szkoły Ignatienkę, aby na forum całej szkoły odczytać i wręczyć mu deklarację strajkową przywiezioną z Siedlec przez ucznia Filleborna.
Gdy dyrektor usłyszał w jakim celu został zaproszony, nie chciał dopuścić do odczytania deklaracji, zaczął krzyczeć, że protestuje i nie pozwala, rzucił się, aby wyrwać deklarację Lewickiemu, ale nie pozwolono mu. Dopiero wtedy zrozumiał, że odtąd skończyła się jego władza nad zbuntowaną młodzieżą. Uczniowie wysłuchali odczytanego przez A. Lewickiego aktu deklaracji zaczynającego się od słów: „My, młodzież kształcąca się w bialskim Gimnazjum Męskim, zważywszy, że w polskim mieście i polskim kraju szkoły rosyjskie, jaką jest nasza, urągają uczuciom narodowym i że obecny stan wychowania nie odpowiada zupełnie najniższym wymaganiom pedagogiki, żądamy (…)”. Dalej wymienionych było siedem punktów – identycznych jak w dokumencie siedleckim. Po odczytaniu deklaracja została oficjalnie wręczona dyr. Ignatience, który z wściekłością podarł pismo. Po wręczeniu deklaracji młodzież opuściła gmach szkoły i wyszła na ulice Białej.
Do strajku przystąpiła najpierw młodzież Męskiego Gimnazjum od kl. III do VII. Kl. I i II ze względu na zbyt niski wiek uczniów zostały wyłączone z protestu, a uczniowie kl. VIII do strajku nie przystąpili, czekając na dyspozycje z Warszawy. Komitet Strajkowy postanowił następnie rozprzestrzenić strajk także na prywatne progimnazjum żeńskie w Białej. Łączność z tą szkołą utrzymywano przez uczennice, siostry Niewęgłowskie i Kwiatkowską. Tego dnia Komitet Strajkowy wydelegował grupę 20 uczniów, którzy pod przewodnictwem Bolesława Rutkowskiego wkroczyli do progimnazjum żeńskiego i mimo protestów dyrektorki i nauczycielek wyprowadzili ze szkoły wszystkie uczennice – Polki. Tak relacjonowała to później dziesięcioletnia wówczas uczennica Maria Bratkowska: „Luty 1905 r. zastał mnie w I ówczesnej klasie prywatnego Gimnazjum Żeńskiego, oczywiście rosyjskiego, bo innych wtedy nie było. Jako córka bojownika o niepodległość Polski, wychowana w duchu głęboko patriotycznym, zdawałam sobie sprawę, że dzieje się krzywda i mnie, i całemu narodowi, któremu młodzieży nie wolno się uczyć w ojczystym języku, ba – w szkole nie wolno było nawet po polsku między sobą rozmawiać! (…) Z bijącym sercem czekałam przez pierwszą lekcję na hasło strajku. Miało nim być zjawienie się w naszej szkole męskich uczniów. W połowie drugiej lekcji posłyszałyśmy tupot, gwar i pełen grozy okrzyk starszych uczennic: „Chłopcy już są!”. Zaskoczyło to widać władze szkolne, bo nasz nauczyciel (była to wtedy lekcja rysunków) spurpurowiał na twarzy i jak oparzony wyskoczył z klasy. Ubrawszy się jako tako wybiegłam ze szkoły, drżąc z wrażenia i lęku przed tym, co będzie, i stanęłam w szeregach zebranej młodzieży. Ruszyliśmy pochodem przez ulice miasta z okrzykami wyrywającymi się spod serca: „Precz ze szkołą zaborczą”, „Żądamy szkoły polskiej”, „Mamy prawo do nauki w języku ojczystym”. Szliśmy, nie wiedząc, co nas za te żądania spotka. Serduszko dziesięcioletniego dziecka tłukło się na samą myśl, że przecież mogą do nas strzelać, mogą nas wsadzić do więzienia (…). A z drugiej strony stawały mi w myśli słowa, które mi właśnie przed paru tygodniami na moją prośbę wyjaśnił ojciec: „I ten szczęśliwy, kto padł wśród zawodu, jeżeli poległym ciałem dał innym szczebel do sławy grodu (…)”. Czy dlatego, że byłam z małych dziewcząt jedyna, czy dla innego powodu – nie wiem, ale jeden z uczniów ówczesnej VIII klasy wziął mnie na ramię i niósł w pierwszym szeregu. O jakże byłam dumna i gotowa na wszystko! A w sercu teraz panowało już tylko przekonanie, że walczymy o słuszną sprawę i że musimy zwyciężyć”.
Od 8 lutego nastąpiły dla strajkujących szczególnie ciężkie dni przez pojawienie się łamistrajków, czyli uczniów pochodzących głównie z rodzin urzędniczych, których rodzice byli uzależnieni od miejscowych władz rosyjskich. Okazało się także, że niektórzy rodzice, wątpiąc w powodzenie strajku, w obawie przed represjami zaczęli posyłać swoje dzieci do szkoły. W tej sytuacji Komitet Strajkowy zmuszony był wystawić na ulicach prowadzących do szkoły swoje warty. Po kilku dniach strajku w szkole bialskiej, gdy sytuacja nie uległa zmianie, Komitet Strajkowy został wezwany do dyrektora gimnazjum. W spotkaniu z dyr. Igniatienką uczestniczyli: Adam Lewicki, Wacław Krupiński, Stanisław Niepokojczycki, Bolesław Rutkowski i Czesław Wroczyński. Początkowo dyrektor usiłował nakłonić uczniów do przerwania strajku, tłumacząc jego bezcelowość. Widząc jednak nieprzejednanie uczniów, zmienił postawę i oświadczył im, że są czasowo usunięci z gimnazjum., a tym spośród nich, którzy stale mieszkali poza Białą, nakazał natychmiastowy wyjazd do domów rodzinnych. Żaden z uczestników spotkania nie usłuchał tego wezwania. Ponieważ dyrektorowi nie udało się zażegnać strajku, do działania przystąpiła policja, która starała się przeciwdziałać rozstawionym na ulicach wartom młodzieży i poszukiwała przewodniczącego Komitetu Strajkowego A. Lewickiego.
Józef Geresz