Straszne i ciekawe miejsce
Autorem prezentowanych zdjęć jest bialski fotograf Adam Paluch. Są szokujące i dają do myślenia. Od katastrofy reaktora nr 4 minęły 33 lata, jednak w tamtym rejonie czas stanął w miejscu. - Lubię jeździć na Wschód. Chciałem zobaczyć na żywo obraz apokalipsy. Do wyjazdu zainspirował mnie blog pewnej kobiety, która niegdyś mieszkała w okolicach Czarnobyla. Nie bez znaczenia była też lektura książki Swietłany Aleksijewicz „Czarnobylska modlitwa. Kronika przyszłości”. Trzecim motywatorem był niesamowity film „Nierozłączni”. Każdy, kto go obejrzał, chce zobaczyć Czarnobyl na żywo - zaznacza A. Paluch. Dopiął swego dwa lata temu. W okolice Czarnobyla pojechał w zorganizowanej grupie. Byli w niej m.in. specjalista z zakresu atomistyki dr inż. Marek Rabiński oraz przedstawiciele firmy, która przygotowuje grę o Czarnobylu. Towarzyszył im przewodnik, który od dziesięciu lat oprowadza ludzi po strefie zagrożenia.
– Spędziliśmy tam pełne trzy dni. Jedliśmy w miejscowej stołówce. Strefa od ponad dekady jest zamknięta i pilnie strzeżona przez wojsko. Rozciąga się na ok. 60 km. Nie wpuszcza się do niej osób przed 18 rokiem życia. Funkcjonariusze sprawdzają każdego, kto chce przekroczyć jej granice. Pytają o cel – dodaje bialczanin.
Książki na podłodze
A. Paluch w czasie wyprawy odwiedził Czarnobyl i Prypeć. – Czarnobyl to wioska oddalona od elektrowni o 8 km. Miasto Prypeć jest położone na północ od reaktora. W chwili awarii mieszkało w nim prawie 50 tys. ludzi. Zostało stworzone z myślą o pracownikach elektrowni i ich rodzinach. Miało przed sobą świetlaną przyszłość. Swoim rozwojem oraz infrastrukturą wyprzedzało cały Związek Radziecki o kilkanaście lat. Były tam szerokie asfaltowe ulice, wieżowce, różne szkoły, teatry, kina, baseny, szpitale, biblioteki, parki i ogromny dom kultury – wylicza A. Paluch. Brakowało tylko kościołów. Prypeć był miastem ateistycznym. Skupiał młodych, wykszatłconych ludzi. Gwarantował im dożywotnią posadę i życie w bardzo dobrych warunkach. Pracownicy elektrowni mieli długie urlopy i zakładowe ośrodki wypoczynkowe.
– Na jednym ze zdjęć widać wesołe miasteczko. Miało być otwarte 1 maja 1986 r. w święto pracy. Fotografia z trzema fotelami i „kwiatkiem” na tle okna jest jednym z najlepszych zdjęć z tej wyprawy. Ogromne wrażenie zrobił na mnie także dom kultury Energetyk. Jego rozmach jest porażający. Podłogi w bibliotece pokrywa warstwa książek – opowiada fotograf, wskazując poszczególne zdjęcia.
Smutna przeszłość
– Największe wrażenie w Czarnobylu robi cisza. Zmusza do myślenia i krzyczy. Każe zastanawiać się, co by było, gdyby wydarzyła się jeszcze większa katastrofa. Tam nie ma życia. Czasem widać dzikie zwierzęta. Nie ma tych, które przebywały tam w chwili wybuchu, jedne zdechły z głodu, drugie z napromieniowania, a jeszcze inne zostały zabite przez wojsko. S. Aleksiejewa wspomina w książce, że opuszczając miasto, zostawili swoim podopiecznym jedzenie na dwa dni, a wyjechali na wieczność. Mieli przecież rybki, chomiki, koty, psy, krowy… Martwego psa z tamtych czasów znaleźliśmy na szczycie wieżowca. Został jako „pomnik” tamtej tragedii. Nikt go stamtąd nie zabrał do dziś. Wybijanie zwierząt miało sens. Co by się stało, gdyby taki napromieniowany pies wyszedł ze strefy i został przygarnięty przez ludzi? Byłby dla nich zagrożeniem. Podobnie było z krowami, które żywiły się trawą pełną szkodliwych pierwiastków (np. (jak np Cez 137). Przenikały one nawet do mleka – tłumaczy A. Paluch.
Zaprzepaszczone nadzieje
Po wybuchu w elektrowni wszystkich okolicznych mieszkańców ewakuowano poza strefę zagrożenia. Na początku nie mówiono, o co chodzi, ale ludzie szybko się domyślili. – Wszystko zostało zaprzepaszczone w ciągu kilku sekund. Ludzie, którzy byli wykształceni i przygotowani do pracy przy elektrowni, znaleźli się w barakach. Inni otrzymali schronienie u rodzin. Ich życie zostało zniszczone. Praca i mieszkanie przy elektrowni miały zapewnić dostatni byt. Wybuch wszystko zniweczył. Do likwidacji skutków awarii zgłosiło się wielu ochotników. Napromieniowane budynki zakopywano pod ziemią. Taka metoda stosowana jest do dziś, uważa się ją za najskuteczniejszą – wyjaśnia rozmówca, dopowiadając, że ochotnicy wierzyli, iż uda im się wrócić do swoich domów. Ofiarnie pracowali nad likwidacją szkód. Z atomem łączyli ogromne nadzieje. A. Paluch wspomina, że przedmioty, które fotografował, takie jak meble czy fortepiany, były zniszczone przez samych likwidatorów. Wśród nich było także wojsko. – Żołnierze robili to celowo, aby dawni mieszkańcy nie mieli do czego wracać, a pozostawione dobra nie stały się łupem złodziei. Na wielu zdjęciach widać biały pył. To proszek, którym neutralizowano wszystkie dostępne powierzchnie. Podczas pobytu w Czarnobylu poznałem starszą kobietę, która mieszkała tam jeszcze przed wybuchem. Wróciła na miejsce kilka miesięcy po awarii, mówiąc: „jak mam umrzeć, to u siebie”. Nie wygląda na chorą. Jest wyprostowana, radosna, śpiewa… Żyje z nędznej renty, z tego, co otrzyma od turystów i warzyw ze swojego ogródka – mówi fotograf, wyjaśniając, że chodzenie po strefie nie stanowi zagrożenia dla organizmu ludzkiego; trzeba tylko zachować środki ostrożności.
A. Paluch przywiózł z Czarnobyla i jego okolic prawie 500 zdjęć. Do tej pory opublikował na swojej stronie i facebookowym profilu około 175 fotografii. Część z nich ukazała się w różnych czasopismach. O swoich doświadczeniach opowiada długo i ciekawie. Kwituje je jednym zdaniem: Czarnobyl to straszne, ale zarazem ciekawe miejsce.
AWAW