Komentarze
Źródło: ARCHIWUM
Źródło: ARCHIWUM

Strzępy sukna, czyli o Rzeczpospolitej

Katowice odetchnęły wreszcie pełną piersią. Jakaż to ulga, gdy w czasie wiecu przeciwko nacjonalistom, którzy wcześniej (zapewne na wzór powstańców kościuszkowskich, którzy zawiesili na latarniach Warszawy - zamiast ludzkich odpowiedników - portrety targowiczan) urządzili swoją manifestację z atrapami szubienic, a więc na wiecu przeciwko tego typu demonstracjom, pani Róża Maria Barbara Gräfin von Thun und Hohenstein oświadczyła: „To, że kilku chuliganów wyrabia jakieś straszne rzeczy, nie zmieni mojego stosunku do Katowic”.

No, jakby kamień z serca spadł wszystkim mieszkańcom Katowic, coś około 300 tys., a z metropolią licząc, to jakieś 2 mln 200 tys. Po prostu - ludzka pani. Tak uszczęśliwić przed Barbórką ludzi, i to w takiej ilości. Co prawda, na samym wiecu, widocznie z powodu działania sił wrogich, jakoś tych ilości nie było widać, ale zapał „aktywu anty-, a nawet pro-sądowego” te braki wyrównywał.

Zresztą owa pani europoseł (w nowomowie: europosłanka – nawet Word mi podkreślił ów neologizm jako nieznany, więc może na Microsofta też wysłać feministyczną nagonkę), a więc owa pani w ostatnim tygodniu „zionęła” wręcz miłosierdziem i wrodzoną kulturą, jak – nie przymierzając – dawna Huta Katowice. M.in. zamieniła twarz Chrystusa ze świebodzińskiego posągu na oblicze Jarosława Kaczyńskiego, co miało zapewne pokazać jej miłość do katolików. Co prawda nie spotkała się z iście północnokoreańskim zrozumieniem i czołobitnością wobec władzy, ale to trzeba zapisać na karb nieobeznania się z klawiaturą przez jej popleczników i zajadłością sotni kaczystowskich. Niewyobrażalna niewdzięczność. A tak zupełnie poważnie, to mam wrażenie, iż nasi włodarze, niezależnie od partii, zamiast dyskursu wybrali cyrkowe wygibasy, co to starszym nie przystoją, a młodzieży raczej nie bawią.

 

Kup, pan, różyczkę

Zachowanie polskiej opozycji w czasie orędzia prezydenta przed Zgromadzeniem Narodowym jest najbardziej dotkliwym przykładem zdziczenia obyczajów politycznych w naszym państwie. Od ponad dwóch lat karmieni jesteśmy medialnym przekazem, iż po dojściu do władzy prawicy Polska przestała być szanowana na arenie międzynarodowej. Jest jednak zasadnym wobec tego, co dokonało się w sejmie w ostatni wtorek, zadać pytanie, kto właściwie miałby być autorem owego (prawdziwego lub też nie) braku szacunku. Buczenie, okrzyki, nieuszanowanie dla konstytucyjnego organu władzy w obecności zasiadającego na galerii korpusu dyplomatycznego nie jest dowodem na szacunek dla instytucji państwa ze strony opozycji. W świat, ale nie medialny, tylko realnie polityczny, idzie prosty przekaz, iż sami Polacy nie są w stanie uszanować państwa, którego konstytucji ponoć tak szalenie bronią. Zwłaszcza że orędzie Andrzeja Dudy dotyczyło przede wszystkim rozpoczęcia obchodów 100-lecia odzyskania niepodległości po 123 latach zaborów. Nawet jeśli w tym państwie dokonuje się coś złego, nie uprawnia nas to jeszcze do form protestu niszczących sam szacunek dla niego ze strony innych państw. Poetycka fraza z wiersza Broniewskiego jest w tym przypadku jak najbardziej na miejscu. Białe róże w rękach posłów na sali Zgromadzenia Narodowego najlepiej oddawały głupawe zapętlenie się opozycji. W gruncie rzeczy bowiem białe róże, symbol niewinności i szlachetnych uczuć, zazwyczaj wręczanie są jako wyraz wdzięczności lub też niewinnej pierwszej miłości. Jak połączyć to z wyrazami histerycznej niechęci wobec urzędującego prezydenta, nie mi sądzić. W czasie orędzia tego ostatniego na galerii sejmowej zasiadły obok siebie dwie panie sędziny, przewodnicząca Trybunału Konstytucyjnego i pierwsza prezes Sądu Najwyższego. Cokolwiek można powiedzieć o relacjach wzajemnych owych pań, to jedno jest w tym pewne, iż nie darzą się zbytnim szacunkiem. A jednak w czasie wystąpienia prezydenta, właśnie ze względu na szacunek do instytucji państwowych, potrafiły podział polityczny i osobiste urazy schować do kieszeni.

 

Nieukaranie działania szkodliwego

W negacji samej instytucji państwa dzisiejsza opozycja nie waha się przed używaniem instrumentu interwencji zagranicznej. Głosowanie w Parlamencie Europejskim, w czasie którego część z polskich deputowanych poparła szkodliwe dla kraju (a nie tylko dla rządzących) działania instytucji międzynarodowej, jest najlepszym przykładem krótkowzroczności i beznadziejnej zapiekłości politycznej, lecz przede wszystkim sprzedawania wartości polskiego państwa na arenie międzynarodowej. Co prawda w polskiej historii są przykłady uciekania się do interwencji zagranicznej, ale zazwyczaj jest ona określana mianem zdrady. Dziwi więc, iż jedna z czołowych partii opozycyjnych nie zdobyła się na akt potępienia tych działań. Podniesione przez jej przewodniczącego w kontekście tego wydarzenia hasło „Ulica i zagranica” jest dowodem, iż instrumentalne traktowanie naszej państwowości przez akurat ten odłam polskiego życia politycznego jest wręcz atawistycznie zakorzenione w mentalności niektórych przynajmniej polityków polskich. Oczywiście, jak każde działanie w dziedzinie polityki, także i to będzie tłumaczone dobrem ojczyzny zagrożonej ponoć w swoich zasadniczych elementach. Problem jednak w tym, że efektem jest po prostu uderzenie w nasz kraj, do którego rękę przyłożyli właśnie politycy opozycyjni. Czym innym jest walka polityczna i zabieganie o głosy wyborców, a czym innym napuszczanie sił zagranicznych na własny kraj. W dzisiejszym świecie wydaje się, że nie tyle zbrojne interwencje są zasadniczą siłą podboju, ile raczej działania o charakterze ekonomicznym i politycznym. Przykładanie ręki, nawet uświęcone hasłami o najwyższych wartościach, do tego typu działań wobec naszego kraju, winno być jasno określone mianem zdrady.

 

Głupota matką tragedii

Jedna z posłanek totalnej opozycji w czasie sejmowej debaty nad ustawami sądowymi stwierdziła, iż nasze krajowe sądy są nie tylko polskie, ale także europejskie. Jest to jasny dowód na przedkładanie spraw innych podmiotów prawa międzynarodowego nad interes naszego kraju. Ale jest w tym także element zwykłej głupoty. Dlaczego? Otóż dlatego, że jeśli nawet polskie sądownictwo jest władne rozstrzygać spory z podmiotami zagranicznymi oraz jest włączone w orzecznictwo międzynarodowe, to w swej genezie, strukturze i posłannictwie jest ono przede wszystkim polskie. Zwykła logika wskazuje, że nie miałoby ono owych uprawnień międzynarodowych, jeśli nie byłoby zakorzenione w polskiej państwowości. Dlatego są one przede wszystkim i nade wszystko polskie. A samej pani posłance i tym, którzy rączęta przykładają do niszczenia podstaw państwa polskiego, należy po prostu zacytować parafrazę słów jednego z „wieszczów” tej strony sceny politycznej: nienawiść zalewa wam mózgi. Tylko czy na oprzytomnienie macie jeszcze czas?

Ks. Jacek Świątek