Kultura
Źródło: ARCHIWUM
Źródło: ARCHIWUM

Świadectwo obozowego piekła

Wśród wydarzeń, które z okazji przypadającego 9 czerwca Międzynarodowego Dnia Archiwów przygotowało Archiwum Państwowe, znajduje się m.in. ciekawa kolekcja dokumentów dotyczących Janusza Drwęskiego, więźnia obozu koncentracyjnego Sachsenhausen 1940-1952, związanego z Siedlcami.

Ze względu na zagrożenie epidemiczne w tym roku AP w całej Polsce obchodziły swój dzień wirtualnie. Nie ruszając się z domu, można było obejrzeć wiele ciekawych wystaw i kolekcji. - W tym roku wspólnie z Międzynarodową Radą Archiwów (ICA) AP świętowały Międzynarodowy Tydzień Archiwów - mówi dr Grzegorz Welik, dyrektor AP w Siedlcach. - Nasze archiwum przygotowało dwie wystawy. Pierwsza to „Mińsk Mazowiecki w latach 50 XX wieku”, na którą składa się kilkadziesiąt ciekawych zdjęć. Tytuł drugiej to „Reklama prasowa - źródło do historii gospodarczej przedwojennych Siedlec” pokazująca życie gospodarcze miasta w tamtym czasie. Można było również zobaczyć dwie kolekcje. To także wystawy, ale złożone z archiwów rodzinnych. Jedna z nich ofiarowana AP przez Izabelę Rdzanek, wieloletniej redaktor i sekretarz pisma „Archeion”, przedstawia wycinek z historii rodzinnej Zalewskich, Kołodziejskich oraz Tarkowskich. Druga to dokumenty dotyczące J. Drwęskiego. Prezentuje ona przede wszystkim listy z obozu wysyłane do Polski.

To unikatowe materiały dotyczące II wojny światowej – podkreśla G. Welik. AP zaprezentowało również poradnik dla tych, którzy chcą zabezpieczyć dla potomności swoje rodzinne archiwalia.

 

Historia listami pisana

Niezwykle ciekawa jest kolekcja dokumentów dotyczących inż. J. Drwęskiego, więźnia KL Sachsenhausen, dyrektora Państwowego Monopolu Spirytusowego Wytwórni Laku w Siedlcach. To głównie zbiór listów stanowiący świadectwo pięcioletniego pobytu przedstawiciela polskiej inteligencji technicznej w jednym z najcięższych niemieckich kacetów. Po wojnie Drwęski zebrał swoje obozowe dokumenty, listy, szkice, plany, rysunki w formie albumu. Ten niezwykły prezent podarował na gwiazdkę 1952 r. swojej córce Halinie, związanej przez długie lata z Siedlecką Spółdzielnią Mieszkaniową, działaczce NSZZ „Solidarność”, zaangażowanej w pomoc internowanym i uwięzionym. W późniejszych latach swego życia pani Halina przekazała rodzinną pamiątkę ks. Józefowi Miszczukowi. Po bezpotomnej śmierci córki J. Drwęskiego w 2013 r. kapłan ofiarował album siedleckiemu AP. Archiwiści uznali, iż materiały są na tyle interesujące, że warto zaprezentować je siedlczanom, a dzięki wsparciu finansowemu naczelnej dyrekcji AP w Warszawie i władz Siedlec ukazały się w formie publikacji.

 

Przeżył piekło

O historii inż. J. Drwęskiego po raz pierwszy usłyszałam pięć lat temu podczas wystawy w siedleckim AP pt. „Mieć nadzieję – to przetrwać”. Urodził się 26 czerwca 1886 r. w Warszawie. Maturę uzyskał 27 czerwca 1907 r. w Szkole Handlowej Kupiectwa Łódzkiego w Łodzi. Następnie studiował na wydziale chemii renomowanego Uniwersytetu w Zurychu. Swe umiejętności doskonalił też w Instytucie Chemii Stosowanej w Montpellier. Po ukończeniu studiów w 1912 r. i odbyciu praktyk wrócił do Polski, gdzie pracował w przemyśle – głównie w zakładach cementowych i spirytusowych – m.in. w Towarzystwie Fabryk Portland Cementu „Wołyń” w Zdołbunowie, a w 1915 r. odesłano go do Kurska, a potem do Charkowa. Po powrocie do Zdołbunowa opiekował się sprzętem fabryki podczas przechodzenia kolejnych frontów i okupacji: niemieckiej, ukraińskiej oraz bolszewickiej. Był członkiem zarządu miasta. Bolszewicy skazali go na śmierć. Udało mu się jednak uciec i w styczniu 1919 r. wrócić do Polski. We wrześniu 1920 r. wstąpił jako ochotnik do Wojska Polskiego, w którym służył jako saper. W styczniu 1921 r. ponownie zaczął pracę w fabryce „Wołyń”, pełniąc funkcję kierownika produkcji i zastępcy dyrektora ds. produkcyjnych, odpowiedzialnego też za biuro handlowe. 15 kwietnia 1925 r. Drwęski rozpoczął pracę w Dyrekcji Państwowego Monopolu Spirytusowego w Warszawie, a potem we Lwowie, Bielsku Śląskim i Starogardzie. Pod koniec 1937 r. inż. Drwęski został dyrektorem kieleckiego kamieniołomu Kadzielnia, nowoczesnego zakładu wapienniczego z centralą w Warszawie. W Kielcach zastał go wybuch II wojny światowej. Tam 11 lipca 1940 r. został aresztowany przez Niemców jako jeden z wielu zakładników zatrzymanych w akcji skierowanej przeciwko polskiej inteligencji. Z kieleckiego więzienia Drwęski trafił do niemieckiego obozu koncentracyjnego Sachsenhausen k. Berlina, gdzie 19 lipca 1940 r. stał się numerem 28006. Mimo głodu, chorób i zimna, pracy ponad siły, tortur przetrwał tam prawie pięć lat. Przeżył też eksperymenty medyczne, pracę w podobozie Klinkiernia, która dla większości więźniów oznaczała wyrok śmierci, alianckie bombardowania oraz tzw. marsz śmierci, czyli prowadzoną na przełomie kwietnia i maja 1945 r. w nieludzkich warunkach ewakuację więźniów przed nadchodzącym frontem. Swoje wspomnienia z obozowego piekła zamieścił w albumie, na którego oprawę poświęcił skórzane obicie krzesła.

 

Człowiek zacny, dobry katolik i dobry Polak

W albumie znajdują się listy, dokumenty, szkice, mapy ukazujące życie J. Drwęskiego w Sachsenhausen. Jest też gryps z kieleckiego więzienia na zamku, w którym młody inżynier prosi żonę Halinę Helenę o poduszkę, prześcieradło, papierosy, instruując, kiedy może przynieść mu jedzenie. Są również listy stanowiące świadectwo starań o uwolnienie, jakie podjęła małżonka. W jego sprawie interweniował m.in. biskup kielecki Czesław Kaczmarek, któremu w sfingowanym procesie w 1953 r. władze komunistyczne postawiły zarzut usiłowania obalenia przemocą ustroju PRL i kolaborację z Niemcami. Hierarcha prosił o pomoc hr. Antoniego Ronikiera, prezesa Rady Głównej Opiekuńczej, pisząc m.in., że ma moralną pewność, iż Drwęski padł ofiarą jakiegoś nieporozumienia albo jakiejś złośliwej intrygi, bo to „człowiek zacny, uczynny bardzo dla pracowników, dobry katolik i dobry Polak”.

 

Zaszyfrowany dramat

Obóz w Sachsenhausen założono w 1936 r. na planie trójkąta. Centrum stanowił plac apelowy. Czasami więźniowie musieli tam stać przez wiele godzin i to bez względu na pogodę. Apele odbywały się trzy razy dziennie: rano, w południe i wieczór. Jeśli więzień nie był w stanie dotrzeć o własnych siłach, przynoszono go. Drwęski przebywał w bloku nr 45 wraz z profesorami Uniwersytetu Jagiellońskiego – dodaje, podkreślając, że choć w porównaniu do innych obozów koncentracyjnych w KL Sachsenhausen warunki były lepsze, to jednak okrucieństwo Niemców nie odbiegało od normy.

Szczególną pamiątką pobytu Drwęskiego w kacecie są listy, które pisał do żony i córki. Wiadomości do bliskich więźniowie mogli wysyłać dopiero po odbyciu kwarantanny. Jednak nie częściej niż dwa razy w miesiącu. Listy miały określony format. Osadzeni musieli nabyć za własne pieniądze znaczek i formularz, którego nagłówek zawierał informację, że jeńcy mają wszystko, czego potrzebują. W związku z tym nie mogli poprosić o przysłanie swetra czy butów. Dlatego wymyślali sposoby szyfrowania. Czytając listy Drwęskiego, w których pozdrawia żonę, pisze o pięknej pogodzie, dobrym samopoczuciu, nie dostrzegamy dramaturgii. Dopiero po wnikliwej lekturze dowiadujemy się, iż np. spotkał się z Głodowskim, a chętnie zobaczyłby się z Jedzeniowskim. Gdzie indziej pisze o Salcewiczu, Cebulowskim, Swetrowskim, pozdrawia Leonarda Bułczyńskiego. Pod wymyślonymi nazwiskami kodował informacje o tym, że jest głodny, potrzebuje np. swetra. Wiele wiadomości przemycał, pisząc o synu Januszu. Owszem, Drwęski miał dwóch synów z pierwszego małżeństwa, ale żaden nie nosił tego imienia. Mówił zatem o sobie. Jednym z najdramatyczniejszych listów jest ten, w którym informuje, że syn Janusz sporządził testament.

Podczas pobytu w Sachsenhausen Drwęski trafił do obozowego szpitala – w 1940 r., a potem w 1941 r. Znalazł się jednak pod opieką nie lekarzy, a oprawców, którzy poddawali go eksperymentom medycznym, np. wszywając pod skórę watę nasączona substancją, którą Niemcy testowali na żywym organizmie.

Trudnym okresem była też praca w klinkierni. Ocaleni wspominają to miejsce jako piekło. Drwęski przeszedł je dwukrotnie.

 

Los przywiódł go do Siedlec

Po wyzwoleniu 2 maja 1945 r. ważący 39 kg J. Drwęski trafił na rekonwalescencję do Szwecji, ale już w październiku 1945 r. wrócił do Polski. 25 października 1947 r. przybył do Siedlec, gdzie objął obowiązki dyrektora Państwowego Monopolu Spirytusowego Wytwórni Laku (obecnie Polmos Siedlce). Pracował na tym stanowisku do 30 listopada 1950 r. Później kierował też zakładami wydobywającymi kredę w Kornicy. Zmarł 13 lipca 1974 r. Został pochowany w rodzinnym grobowcu na siedleckim cmentarzu przy ul. Cmentarnej, gdzie spoczywają także żona, córka i teściowa.

MD