Świadectwo Stelli
Udaje mi się z nią porozmawiać, gdy czeka w studiu telewizyjnym na nagranie. - Ciągle chcą mnie teraz nagrywać - stwierdza z humorem kobieta, nie kryjąc, że nie odmawia nikomu z proszących o opowieść o jej niezwykłym życiu.
Ujawniła ją światu, spisując wspomnienia, które wydane zostały w 1994 r. pt. „A gdyby to było wasze dziecko?”. Jej historię mogli poznać również telewidzowie – 21 marca, w TVP 2 miał swoją premierę film „Stella” – dokument w reżyserii Macieja Pawlickiego oparty na scenariuszu, którego współautorem jest Marek Jerzman, historyk z Łosic.
Zaczęłam szukać Boga
Do 15 roku życia Stella mieszkała w Łodzi. Uczyła się w polskiej szkole dla żydowskich dzieci. Jej rodzice byli ateistami. Po wybuchu II wojny światowej ojciec Stelli wyjechał do Rosji z zamiarem ściągnięcia tam również żony i córki. Dlatego w listopadzie obie znalazły się najpierw w Sarnakach, a następnie – kiedy okazało się, że na przekroczenie granicy nie ma szans – w Łosicach. Tutejsza społeczność żydowska liczyła 2,7 tys. osób i stanowiła prawie połowę liczby mieszkańców. Na życie zarabiały, robiąc na drutach. Stella szmuglowała też żywność do Warszawy. Poza tym dużo czytała i uczyła się języka jidisz. Niechęć środowiska do każdego „obcego”, jak też sposób bycia Żydów rodził bunt w młodej dziewczynie, czującej się Polką. „Namiętnie zaczęłam szukać Boga. Wiedziałam, że nie znajdę go u Żydów. Ich sposób praktykowania religii odpychał mnie. Pragnęłam być ochrzczona, choć przypuszczałam, że Żydzi mnie za to ukamienują” – zapisała we wspomnieniach”.
Dwa lata niepewności
22 sierpnia 1942 r. rano rozpoczęła się likwidacja getta. W zamieszaniu panującym na łosickim rynku, gdzie Niemcy kazali zebrać się wszystkim Żydom, udało się Stelli uciec. W ten sposób rozpoczął się dla niej dwuletni, niepozbawiony niebezpieczeństw czas poszukiwania schronienia. Świniarów, Szańków, Wyczółki, Bolesty, Kornica, Krzesk… – przyjmowana pod dach przez rodziny mieszkające w okolicznych wsiach, odwdzięczała się, pracując i ucząc dzieci czytać. Jesienią 1943 r. trafiła do gospodarstwa Lucyny i Mariana Piechowiczów. Stella pomagała w domu, miała też swój pokój, w niedzielę chodziła do kościoła w Radzikowie. Kiedy pojawiły się pogłoski o ukrywającej się Żydówce, proboszcz ks. Zygmunt Wachulak powiedział stanowczo z ambony: „Gdy wam każą wydawać Żydów, nie wolno wam tego czynić, bo mają te same nieśmiertelne dusze. Musicie im pomóc, dać żywność, odzież i przenocować”.
W czasie rekolekcji wielkopostnych w 1944 r. Stella pod wpływem zdania, jakie padło z ambony: „Piekło to jest stan duszy, która wie, że Bóg jest, ale nie może Go kochać” poprosiła o chrzest. Została ochrzczona po Mszy św. w sobotę przed Zielonymi Świątkami.
Drzwi zawsze otwarte
W 1945 r. S. Zybersztajn zdała maturę. Zafascynowanie postacią św. Teresy od Dzieciątka Jezus zaowocowało wstąpieniem do klasztoru karmelitanek bosych w Poznaniu. Pod koniec lat 60 postanowiła wyjechać do Izraela. Po dwóch latach pobytu w klasztorze w Hajfie poprosiła o zgodę na wystąpienie z zakonu i zaczęła wytyczać sobie kolejne cele, których nie mogła zrealizować w klasztornych murach: nauka hebrajskiego, studia filozoficzne, praca pielęgniarki w domu opieki społecznej, wolontariat, działalność w organizacji „Kobiety w czerni” jednoczącej Izraelki i Palestynki przeciwko wojnie. Drzwi jej domu są zawsze szeroko otwarte – tak jak serce Stelli – dla wszystkich potrzebujących wsparcia, niezależnie od nacji i wyznania: bezdomnych, narkomanów, szukających pracy.
Pod koniec lat 70 zaczęła wydeptywać ścieżki do Yad Vashem, by tych, którzy pomogli jej przetrwać Holokaust, uhonorować tytułem Sprawiedliwy wśród Narodów Świata.
ROZMOWA
Stella Zybersztajn
Co pomogło Pani przetrwać czasy pogardy – jak mówi się o II wojnie światowej?
Czuwała nade mną Opatrzność Boża. Pomogli ludzie.
W łosickim getcie mieszkało kilka tysięcy Żydów, których Niemcy skazali na zagładę. Pani w chwili zagrożenia nie poddała się…
To proste: miałam 16 lat i bardzo chciałam żyć. Postanowiłam, że przetrwam za wszelką cenę. Kierowała mną ogromna wola życia.
Co Pani czuje, przyjeżdżając do Polski, na ziemię łosicką?
Jestem tutaj tylko gościem, ale czuję się jak u siebie, w domu. Mieszkają tutaj bliscy mi ludzie – dzieci tych, którzy mnie uratowali, gdy moje życie było w czasie wojny zagrożone. Pomagałam je wychowywać, uczyłam czytać i pisać. Dzisiaj są dla mnie jak moje własne dzieci. Bardzo je kocham.
Dlaczego tak bardzo zależało Pani na nagrodzeniu tych odważnych ludzi medalami Sprawiedliwy wśród Narodów Świata?
Nie wszyscy, którzy przyczynili się do ocalenia mojego życia, wspaniali, bohaterscy ludzie, otrzymali medale. Przyznano je 23 osobom. Dwóch nazwisk nie pamiętałam. Yad Vashem kieruje się określonymi kryteriami. Chociaż zabiegałam o medal dla ks. Z. Wachulaka, nie otrzymał go, ponieważ nie przechowywał mnie w swoim domu.
Można mnożyć liczbę medali, ale i tak nie oddają one wdzięczności tym dobrym ludziom, którzy narażali swoje życie. Moją mamę, zabitą przez Niemców, również ukrywali Polacy. Nie wiem, gdzie była i u kogo. O medal dla nich nikt się nie upomni…
Drzwi w „domu Stelli” w Hajfie były zawsze szeroko otwarte dla Polaków…
Ci, dla których starałam się o medale, mogli przyjechać do Izraela ze swoimi dziećmi, wnukami. Ponieważ w Polsce czasy były trudne, pomagałam Polakom także w znalezieniu pracy, np. polecałam ich, gdy ktoś np. szukał opiekuna dla starszej osoby. Dzięki temu w po powrocie mogli stanąć na nogi. Zawsze starałam się pomóc i wychodziło dobrze.
Cały czas oddaje Pani to otrzymane przed laty dobro?
Życie nie jest dzisiaj tak zagrożone jak w czasach zagłady. Pomocy potrzebują za to ludzie głodni i biedni. W najbliższych dniach spotykam się z dr Heleną Pyz, która w Indiach opiekuje się trędowatymi. W prowadzonym przez nią ośrodku byłam cztery razy. Znaczna liczba dzieci tylko dzięki naszemu wsparciu może chodzić do szkoły i budować lepszy świat.
Co ważnego chciałaby Pani powiedzieć współczesnemu człowiekowi?
Przede wszystkim, że dobro też jest możliwe. Ja dziękuję za to, które mnie spotkało. Dziękuję Panu Bogu za ocalenie. On zawsze czuwa.
Marek Jerzman
Historia Stelli Zybersztajn, która w czasie okupacji, przez dwa lata była przechowywana przez kilkadziesiąt rodzin, obrazuje skalę pomocy, jakiej udzielali Polacy ukrywającym się Żydom. Jej zakres jest tym czytelniejszy, że z jednej strony działo się to w tej małej ojczyźnie, jaką jest ziemia łosicka, z drugiej – tak wiele osób było zaangażowanych w to, żeby uratować jedno życie.
Losy Stelli bardzo dobrze uzupełniają działalność historyków, którzy starają się temat pomocy Żydom udokumentować. Ważne jest to, że pani Stella zebrała relacje, dokumenty i powędrowała z nimi do Yad Vashem. Zajęła się tym bardzo wcześnie. Znany jest przypadek innego ocalonego w okolicy Łosic, który zdecydował się na taki gest dopiero kilka lat przed swoją śmiercią, co dowodzi, jak wiele jest historii nieudokumentowanych, zapomnianych.
Polacy uważali pomoc Żydom za moralną powinność – nie robili tego z myślą o zaszczytach, nigdy się o nie nie upominali. Determinacja Stelli jest, w moim odczuciu, niesamowita. Gdyby przejrzeć dokumenty Yad Vashem, okazałoby się być może, że liczba „jej” Sprawiedliwych to swego rodzaju rekord.
Uważam, że nie da się zrozumieć historii S. Zybersztajn, nie znając jej. To osoba, dla której nie istnieją narodowości, granice, bariery. W każdym widzi człowieka i każdemu gotowa jest pomóc. To wynika z jej wielkiej wiary.
LA