Komentarze
Źródło: PIXABAY
Źródło: PIXABAY

Świat nierobów

Na początku tego tekstu muszę zastrzec, iż nie interesuje mnie powierzchowna krytyka zwykłego nic nierobienia, ani też nie mam zamiaru skupiać się na zakorzenionym w człowieku dążeniu do osiągnięcia zamierzonych celów jak najmniejszym nakładem sił.

Leżenie do góry brzuchem ma swoje zalety, chociażby tylko w zakresie wzrostu tkanki tłuszczowej, co przy trudnościach z opłatami za ogrzewanie ma kolosalne znaczenie w dzisiejszych czasach. Błogostan związany z poszukiwaniem jak najłatwiejszej drogi w osiąganiu wyznaczonych celów można również potraktować jako rozwój ludzkiej innowacji w zakresie zarządzania własną pracą i nie można przypisywać temu żadnych złych intencji. Przecież rozwój różnego rodzaju technologii tym właśnie jest uzasadniany. Rzecz dotyczy zupełnie czego innego.

Historię ludzkiego spojrzenia na rzeczywistość można opisywać z różnych punktów widzenia. Nie sposób jednak nie zauważyć, że przynajmniej od trzech stuleci mamy do czynienia z ideologizacją naszego spojrzenia na świat. Mam na myśli oczywiście zinstytucjonalizowaną ideologię, gdyż sięgając w przeszłość, nie sposób nie dostrzec, iż korzeniami swoimi ten sposób ujmowania świata sięga już alchemicznych i magicznych poczynań naszych przodków. Lecz od XVIII w. przynajmniej owo marzenie o okiełznaniu świata przez ludzki umysł przeszło w stan politycznych projektów, których celem jest stworzenie świata od nowa. Być może uznanie tego sposobu jest w jakiejś mierze zacne, ponieważ wszystko, co dokonuje się w ostatnich czasach w świecie, związane jest z płodnością ludzkich idei. Szkopuł polega jednak na tym, iż owe projekty polityczne opierają się na tym, co Eric Voegelin nazwał „rzeczywistością marzeń”, a co w najkrótszy sposób można opisać jako ucieczkę w kłamstwo. O ile więc wcześniejsze marzenia człowieka o panowaniu nad światem przyrody opierały się o determinację w poszukiwaniu prawdy, o tyle ostatnie 300 lat naznaczone są w politycznych projektach oparciem się na zwykłym kłamstwie. Oszustwo w tym przypadku polega na tym, iż istota ludzka traktowana jest jako w pełni już wykształcona i ukształtowana, a wszelki wysiłek związany z jej rozwojem może dotyczyć tylko dopieszczaniu jej zdolności oraz realizacji pojawiających się w ludzkim umyśle marzeń, niezależnie od prawdy o człowieku i świecie. Mówiąc po krótce: człowiek nie musi się wcale rozwijać jako człowiek, wystarczy tylko, że stworzy się takie warunki, by nic nie przeszkadzało mu w błogostanie egzystencji. Konstatacja ta ma swoje praktyczne konsekwencje. Z jednej strony znosi ona możliwość krytyki człowieka oraz stawiania mu jakichkolwiek wymagań, z drugiej zaś zawiera postulat rozbudowy aparatu państwowego, który nie tylko stać ma na „straży” proponowanego przez Johna Locke’a powszechnego i ogólnego tolerancjonizmu, ale przede wszystkim ma służyć zniesieniu odpowiedzialności jednostki za własne życie i jego moralną wartość. Tak można odczytać współczesne dążenie do zakorzenienia się tzw. demokracji liberalnej, której celem jest ustanowienie państwa, a także innych wspólnot ludzkich, nie tylko jako rzeczywistości czysto pomocniczej, choć zakorzenionej w ludzkiej naturze, ale jako superwizora ustanawiającego kryteria prawdy i dobra.

 

Megaanthropos w natarciu

Supremacja aparatu państwowego w dziedzinie prawdy i dobra jest widoczna dzisiaj gołym okiem. Zaznaczyć jednak należy, co już wcześniej zastrzegałem, że dotyczy to także innych wspólnot. Co więcej, realizuje się ona przede wszystkim w instytucjach państwowych lub quasi-państwowych o charakterze imperialnym w rozumieniu arystotelesowskim, a nie w historycznie ukształtowanych organizmach państwowych opartych na koncepcji narodu jako nośnika wartości i prawd zawartych w tradycji. Ten typ społeczeństwa realizuje się zasadniczo przy pomocy socjologicznie uzasadnionej sumy możliwych do zdobycia przyjemności, a nie za pomocą filozoficznie i teologicznie ugruntowanego umocnienia człowieka przez ukształtowane dzięki wysiłkowi moralnemu cnoty. Mówiąc inaczej: ważniejszy staje się sukces doraźnego libido, aniżeli zadowolenie z faktu osiągnięcia dojrzałości ludzkiej. W tym kontekście zasadniczym dla państwa i innych wspólnot społecznych, w tym także Kościoła, jawi się schlebianie ludzkiej próżności, a nie stawianie przed człowiekiem wymagań. To podlizywanie się nieukształtowanemu człowieczeństwu ma jeszcze jeden wymiar, niestety, dla każdej ludzkiej jednostki tragiczny. Przenosi bowiem ciężar człowieczeństwa z istniejącego pojedynczego człowieka na ideologicznie ukształtowany model, którym jest państwo. Oznacza to, niestety, że jedynym możliwym dla jednostki sposobem życia jest ukryte niewolnictwo, czyli całkowite podporządkowanie się owemu „wielkiemu człowiekowi”, jakim jest państwo. Wizja Włodzimierza Majakowskiego, zawarta w maksymie: partia jest wszystkim, jednostka zerem, nabiera egzystencjalnego znaczenia. Sukces ludzkiego bytu jest wyznaczany przez socjologię i marketing, a nie przez racjonalny namysł i pokorę wobec rzeczywistości. Następuje więc zasadniczy dla współczesnej kultury zwrot. Próżność i lenistwo stają się naczelną zasadą życia, a pojęcie ukształtowanego i pięknego człowieczeństwa zastąpione zostaje doraźnym poczuciem sukcesu, nawet jeśli oznaczałoby to życie w załganiu i kłamstwie.

 

Nie ma rady na to?

Świat nierobów jest więc nie tyle światem, w którym człowiek nie podejmuje żadnej aktywności, ile raczej światem ludzi, którzy nie chcą podjąć pracy kształtującej ich człowieczeństwo, pozostając na poziomie psychologicznie uzasadnionych błogości. Nieróbstwo o wymiarze etycznym i antropologicznym urosło do poziomu jedynego wyznacznika egzystencji. Ten sposób istnienia jest apoteozą wszelkich dewiacji, nie tylko o charakterze seksualnym, które mają być uznane za obowiązującą i dopuszczalną normę. Jedynym lekarstwem na to jest zrozumienie przesłania św. Jana Pawła II, który błagał: „Musicie od siebie wymagać, nawet jeśli inni, w tym także Kościół, od was nic nie wymagali”.

Ks. Jacek Świątek