Święci z Markowej
Informacja odbiła się szerokim echem w mediach na całym świecie. W publikacjach akcentuje się zarówno fakt, że na ołtarze zostanie wyniesiona cała rodzina, w tym nienarodzone dziecko, jak i to, że Ulmowie - motywowani wiarą, miłością do Boga i człowieka - zginęli za pomoc udzieloną Żydom w czasie II wojny światowej. „Chciałbym w centrum postawić postawę ich codziennej wierności, posłuszeństwa Panu Bogu. To szczególnie uderzające, jeśli chodzi o rodzinę Ulmów. To był fundament ich życia. To byli piękni, bardzo mądrzy, dojrzali ludzie. Dla nich dane słowo miało ogromną wartość. Jeśli składali komuś jakąś obietnicę, to była absolutnie rzecz święta” - mówił kilka dni temu agencji Family News Service ks. dr Witold Burda, postulator procesu beatyfikacyjnego (za www.ekai.pl).
Jaki był początek drogi, która doprowadziła ubogą podkarpacką rodzinę do wyżyn świętości? Jak rozumieć fakt, że na ołtarze zostanie wyniesione – po raz pierwszy w historii Kościoła – nienarodzone, bezimienne dziecko? I wreszcie: co z tego dla nas wynika? Spróbujmy się zmierzyć z powyższymi pytaniami.
Zbrodnia w Markowej
„Przed wybuchem II wojny światowej mieszkało na Podkarpaciu co najmniej 120 tys. Żydów. W samej niemal 4,5-tysięcznej Markowej mieszkało ok. 120 osób wyznania mojżeszowego. Ich domy nie tworzyły zwartego skupiska, ale były rozrzucone po całej wsi. Markowscy Żydzi zajmowali się głównie handlem, jedynie kilka osób uprawiało ziemię” – czytamy na stronie internetowej Instytutu Pamięci Narodowej. Józef Ulma już przed wojną pozostawał z nimi w bardzo dobrych relacjach. W 1941 r. Niemcy podjęli decyzję o „ostatecznym rozwiązaniu kwestii żydowskiej”. Na przełomie lipca i sierpnia 1942 r. markowscy Żydzi poprosili Ulmów o pomoc. Zaczęło się od budowania ziemianek na obrzeżach wsi – wiemy o czteroosobowej rodzinie, zwanej Ryfkami, której Józef pomógł utworzyć schronienie w jarze niedaleko potoku. ...
Ks. Paweł Siedlanowski