Komentarze
Święto

Święto

No i proszę! Niewiele brakowało, a przeoczylibyśmy 22 lipca. Nie mówię, oczywiście, o dniu jako takim, bo ten nie najgorzej minął, tylko o polskim narodowym święcie, które miało upamiętniać odrodzenie naszego kraju.

Na tę okoliczność przypomniałam sobie nasze – ludzi dorastających w okresie Polski Ludowej – rozważania, dlaczego na tak ważne obchody wybrano 22 lipca, a nie 11 listopada. I tę racjonalną argumentację jednego z kolegów, że to nielogiczne, bo przecież w 1918 r. odzyskaliśmy wolność po 123 latach, a w 1944 po zaledwie pięciu. Po demokratycznym głosowaniu w grupie zwyciężyła opcja (4:3), że w lipcu jest dłuższy dzień i w ogóle cieplej. Czyli łatwiej święto obchodzić. Potrzeba nam było przynajmniej kilku lat, żeby meandry polityki choćby cokolwiek pojąć.

O zdegradowanej rocznicy przypomniał nam, urlopowiczom, zagoniony sąsiad, który – „podchodząc do płota” – z westchnieniem zauważył, że był to dzień wolny od pracy. A w radiu i telewizji transmitowano uroczystości z placu Zwycięstwa albo Stadionu Dziesięciolecia. Przez całe dopołudnie było uroczyście: na ulicach defilady robotników i inteligencji pracującej, na niebie akrobacje samolotów, na scenie zjednoczone siły zespołów pieśni i tańca, na trybunach honorowych wyliczanie zasług i deklaracje postaw. Najważniejszej uroczystości Polski Ludowej nie obchodzili chyba tylko chłopi. Jako że dzień przypadał w samym środku żniw, nie w głowie im były frazesy chłopsko-robotniczej władzy. A przecież dla ustanowienia lipcowej tradycji robiono bardzo wiele. Wystarczy przypomnieć, że wszystkie ważniejsze inwestycje uroczyście oddawano do użytku właśnie tego dnia. Trasa W-Z, Huta im. Lenina, PKiN, Stadion Dziesięciolecia czy Trasa Łazienkowska to „prezenty” narodowego święta PRL. Do rytuału należało ogłaszanie 22 lipca amnestii, a 1983 r. władza całemu narodowi „podarowała wolność”, znosząc stan wojenny. Cudzysłów przed przecinkiem niech wystarczy za komentarz do wspomnianego wydarzenia.

Niezłym podsumowaniem obchodów zniesionego w 1990 r. święta 22 lipca może być chyba zdarzenie z 2002 r. Wtedy to filmowy producent Lew Rywin przyszedł do naczelnego redaktora „Gazety Wyborczej” Adama Michnika i złożył mu ogólnie wiadomą, choć do dzisiaj niewyjaśnioną korupcyjną propozycję. Michnik – pewnie żeby nie zapomnieć – był uprzejmy nagrać z nim rozmowę (podobno aż na dwóch magnetofonach – małej wiary człowiek) i tak wkroczyliśmy w epokę nagrań i komisji śledczych.

A ja już chyba do zawsze kojarzyć będę to „święto” z moją babcią. Kiedy radio nachalnie zakrzykiwało nas informacjami na temat wzrostu, przekroczenia, nowych inwestycji i nowego sposobu myślenia, nestorka rodu, dumnie siedząc na swoim łóżku, ze stoickim spokojem śpiewała: „Boże daj, Boże daj, żeby przyszedł Trzeci Maj”.

Podobno młodzi Polacy zupełnie nie kojarzą 22 lipca z historią Polski. A Trzeci Maj kojarzą? Dla nich ważniejszym wydarzeniem mającym miejsce 22 lipca pozostaną pewnie narodziny syna księcia i księżnej Cambridge. W końcu tylu ich jest na Wyspach.

Anna Wolańska