Święto życia
Mojra i Samuel wlekli się na końcu karawany. Byli posępni i smutni.
-Po co było wychodzić z Egiptu? A czy to nam źle tam było? – narzekała kobieta. – Mieliśmy co jeść, a i zarządcy faraona wydawali się ostatnio nawet jacyś milsi. Zresztą, nasze plecy przywykły już do batów, skóra stała się twarda i razy nie bolały tak mocno, jak dawniej. Po co było zostawiać nasze domy i dobytek?
– A jeszcze ten pośpiech – wtrącił Samuel. – Inni wzięli więcej złota od Egipcjan, a ty jak zwykle długo się guzdrałaś! Teraz mamy tylko parę złotych bransoletek i kilka pierścieni. Śmieją się z nas!
– Ty jak zwykle swoje! – odparowała Mojra i zamilkła urażona.
Oboje dłuższy czas szli z oczami wbitymi w ziemię. – Zobacz, jakie błoto – przerwał milczenie Samuel. – Podobne do tego, z jakiego wyrabialiśmy cegły. Pamiętasz?
– A kto by nie pamiętał! Trzeba się było nachodzić, żeby znaleźć słomę na polu. Były dni, że już nie czułam rąk i karku. Im ciągle było mało i mało – odpowiedział kobieta.
– Co ten Mojżesz wymyślił?! – wybuchnął nagle mężczyzna. Coś w nim narastało, jakiś żal, bunt. Widać było, że złość nie pozwala mu już panować nad sobą i lada moment eksploduje bezsilnością. – Kazał nam zostawić wszystko, co dotąd znaliśmy, robiliśmy, porzucić domy, wyruszyć do jakiejś Ziemi Obiecanej! Mówił o Bogu Jahwe, o krzaku gorejącym. Bzdury same. ...
Ks. Paweł Siedlanowski