Kultura
Źródło: ARCHIWUM
Źródło: ARCHIWUM

Świętowanie po podlasku

Dawne zwyczaje związane z Wielkim Postem i Wielkanocą powoli odchodzą w zapomnienie. Wiele z nich istnieje już tylko w pamięci osób starszych. Zmieniły się czasy, zmienili się także ludzie…

O tym, jak na Podlasiu wyglądało oczekiwanie na święta Wielkiej Nocy, chętnie opowiadają członkowie zespołu ludowego Zielawa z Rossosza. Wspominają z sentymentem i uśmiechem, ponieważ wracają do lat dziecięcych…

Garnek z popiołem

Wielki Post kojarzy się im m.in. ze wstrzemięźliwością od pokarmów mięsnych. – Jedzono wtedy tzw. kapłun. Pamiętam, że spożywano też kapustę, cebulę i chleb ze swojskim olejem, najczęściej lnianym lub rzepakowym – opowiada Aniela Halczuk, wiceprezes stowarzyszenia Zespół Ludowy „Zielawa”. – W kościele ksiądz zabraniał jedzenia mięsa, a w domu mama nie pozwalała na mleko – dodaje Zygmunt Mazurek. Swojskie masło zasalano i przechowywano w małych garnuszkach, a sery suszono.

Na wsiach obchodzono tzw. półpoście. W nocy z wtorku na środę malowano wapnem lub glinką okna domów, w których mieszkały panny. – Kawalerowie potrafili też wrzucić do owych domów stary garnek z popiołem. Było przy tym mnóstwo krzyku i bałaganu, ale nikt się z tego powodu nie gniewał. Takie zdarzenia świadczyły tylko o powodzeniu panien – wspomina z uśmiechem pani Aniela. Na półpoście zdejmowano bramy z zawiasów i rozbierano wozy. Potem wszystkie te elementy wkładano na dach stodoły. Zdarzało się również, iż żartownisie zatykali kominy.

Po dawnemu

W Niedzielę Palmową przygotowywano swojskie palmy. – Wykorzystywano wtedy gałązki wierzby czerwonej. Dekorowano je paprocią lub szparagusem. Nigdy nie zdobiono jej czymś sztucznym. Jeśli ktoś był zapobiegliwy, wcześniej przynosił gałązki i wkładał je do wody, by wypuściły listki. Trzeba było wybierać takie, które miały najbardziej dorodne bazie – tłumaczy Maria Kałdun.

Przed świętami bielono piece i odświeżano zewnętrzne ściany domów. – Uzupełniano gliną szpary między balami. Potem wszystko zamalowywano – wyjaśnia wiceprezes stowarzyszenia. Przed Wielkanocą robiono serwetki. – Były to wycinanki, które wkładano pod koszyczek ze święconką. Wykonane były z białego cienkiego papieru. Używano też serwetek robionych na szydełku. Teraz wszystko można kupić w sklepie, a dawniej nawet firanki robiono z papieru. Dopiero później tworzono je na siatkach i wyszywano na płótnach – mówi M. Kałdun.

Święconka w króbce

Na wsi wierzono, że pierwszego dnia świąt nie wolno jeść niczego, co by nie było poświęcone. W myśl tej zasady w Wielką Sobotę przynoszono do pobłogosławienie nie kilka, ale kilkanaście jajek, bochen chleba, dużą drożdżową bułkę i sporo kiełbasy. Oczywiście wszystkie te produkty trudno byłoby zmieścić w małym wiklinowym koszyczku, dlatego też święconka (zwana po podlasku „paschą” lub „paską”) zanoszona była w króbkach lub kopańkach. W miejscowościach położonych z dala od kościoła poświęcenia dokonywano u jednego z gospodarzy. – Z racji ciężaru święconkę przynosili mężczyźni. Kobiety były zresztą wtedy zajęte pracą w kuchni. Księdza przywożono na miejsce furą. Był też taki przesąd, że kto pierwszy wróci z paschą do domu, ten również jako pierwszy będzie kończył roboty w polu – tłumaczy A. Halczuk. Na potwierdzenie opowiada historię, którą usłyszała od męża, jak to pewien gospodarz od razu po poświęceniu poderwał się do wyjścia. Niestety, zaczepił się króbką o inną i potknął się. Wszystkie produkty wysypały się na podłogę. Zanim je pozbierał, wrócił ostatni.

Wiejskie smakołyki

– Podczas świąt jadło się jaja z chrzanem i smaczne drożdżowe bułki. Moja mama piekła też szynkę z kością. Robiła to w piecu zwanym „duchówką”. Potem na tej kości gotowano zupę. Pierwszego dnia jedzono wszystko na zimno, ponieważ panowało przekonanie, iż w niedzielę Zmartwychwstania nie wolno rozpalać pod kuchnią – wspomina A. Halczuk.

Nieodłącznym elementem były też mazurki, które znacznie różniły się od tych współczesnych. – Było to bogate drożdżowe ciasto. Do jego wykonania używano dużo żółtek, cukru i tłuszczu. Zdobiono je rodzynkami oraz listkami i paseczkami z ciasta. Na koniec, aby mazurek był błyszczący, smarowano go ubitym żółtkiem. Było to bardzo trwałe ciasto. Nie psuło się nawet przez dwa tygodnie – zaznacza pani Maria.

Kolorowe „wołoczebne”

Trudno było wyobrazić sobie Wielkanoc bez pisanek. Barwiono je najczęściej w naturalnych barwnikach. – Używano kory dębowej, cebulnika i siana. Moja babcia farbowała jajka dopiero na drugi dzień świat. Opowiadała też, dlaczego barwi się je na czerwono. Mówiła, że kiedy strażnik zobaczył, iż grób Jezusa jest pusty, pobiegł prosto do Piłata. Ten akurat jadł jajko. Kiedy usłyszał o Jezusie, powiedział: jeśli to prawda, co mówisz, to niech to jajko stanie się czerwone. Ku zaskoczeniu obojga jajo zmieniło barwę. Pierwszego dnia nie można było rozpalać ognia, więc na malowanie pozostawał drugi dzień – tłumaczy pani Aniela.

Barwnymi jajami, nazywanymi „wołoczebne”, obdarowywano swoich chrześniaków. Dołączano do nich także kawałek słodkiej bułki, a czasami nawet jakąś drobną zabawkę.

Zwyczaj malowania jajek i zdobienia ich woskiem jeszcze nie zanikł. O całym procesie przygotowania takiej pisanki chętnie opowiada pani Maria. – Najpierw trzeba przygotować jajka. Muszą być w temperaturze pokojowej. Najlepiej, aby były czyste naturalnie. Potem za pomocą kluczki rysuję wzór. Następnie przygotowuję barwnik. Jajka wkładam do ostudzonego roztworu, a potem wszystko podgrzewam. Wyciągam je wtedy, gdy woda z barwnikiem się zagotuje. Następnie wycieram jajeczka ściereczką i smaruję olejem, aby ładnie błyszczały – tłumaczy M. Kałdun. Takie pisanki podarowuje wszystkim swoim wnukom.

Agnieszka Wawryniuk