Święty na miarę czasu
Relikwie są prywatnym darem ks. dr. Krzysztofa Białowąsa, postulatora rzymskiego, który poprowadził parafialne rekolekcje adwentowe. Doczesne szczątki tego świętego Meksykanina znajdują się w zaledwie kilku kościołach w Polsce. - To dla nas ogromna niespodzianka i wyróżnienie. Nie spodziewaliśmy się, że ks. Krzysztof na koniec rekolekcji wręczy nam tak cenny i piękny dar - podkreśla proboszcz parafii Bożego Ciała ks. prałat Stanisław Wojteczuk. - W świecie, który próbuje zepchnąć wiarę do sfery prywatnej, taki święty jest bardzo potrzebny. Pokazuje nam, że jeśli człowiek prawdziwie wierzy, to potwierdza to swoimi czynami. Mam nadzieję, iż św. José będzie uczył nas zaufania Bogu, pójścia za Nim, mimo że do końca nie rozumiemy wszystkiego - dodaje kapłan. Kim był św. José Luis Sanchéz del Rio? Jego postać ukazuje film Deana Wrighta pt. „Cristiada”, który kilka lat temu można było oglądać w kinach. Poruszająca wielu chrześcijan na świecie historia José zaczęła się na początku XX w. W rządzonym przez masonów Meksyku robiono wszystko, żeby zniszczyć Kościół katolicki.
Eskalacja tych działań nastąpiła w latach 20, w czasie rządów Eliasa Callesa. Kapłanom zakazano wtedy odprawiania Mszy, misjonarzy wyrzucono z kraju, a tych, którzy nie chcieli się podporządkować, mordowano. Przeciwko represjom wystąpił ruch oporu cristeros, do którego należeli katolicy prowadzący powstańczą walkę z reżimem. Pomimo sprzeciwu rodziców szybko dołączył do nich mały José. – Jego mama i dowodzący cristeros gen. Pridencio Mendoza nie chcieli się na to zgodzić. Chłopak jednak bardzo nalegał, mówiąc: „Mamo, nigdy nie będzie mi tak łatwo wejść do nieba jak teraz”. W końcu udało mu się przekonać zarówno ją, jak i generała. Cristeros nazywali chłopca Tarsycjusz na pamiątkę świętego męczennika noszącego w pogańskim Rzymie Komunię św. więzionym chrześcijanom – opowiada ks. K. Białowąs, który na co dzień pracuje w parafii pw. św. Tarsycjusza, drugiego patrona liturgicznej służby ołtarza.
Viva Cristo Rey!
W partyzantce José przygotowywał posiłki, czyścił broń i nosił sztandar. Podczas bitwy w 1928 r. oddał swojego konia rannemu generałowi, a sam został pojmany przez wojsko. – Aresztowano go w zakrystii kościoła. José Luis podczas swej niewoli codziennie przyjmował Komunię św. z rąk wuja ks. Ignacio Sanchéza. Odmawiał także Różaniec i starał się nawrócić swych prześladowców. Wielokrotnie stawał w obronie Kościoła, ostro protestując przeciwko wprowadzaniu przez żołdaków zwierząt do wnętrza świątyni. Żołnierze prezydenta Callesa za wszelką cenę chcieli przeciągnąć świątobliwego chłopca na swoją stronę, ale José Luis nie dawał za wygraną – dodaje postulator rzymski, przypominając, iż 14-latka zabrano nawet na egzekucję jednego z cristeros i na oczach chłopaka rozstrzelano jego przyjaciela, do którego José zdążył zawołać: „Zaraz będziesz w niebie, przygotuj mi tam miejsce”. 10 lutego 1928 r. antyklerykałowie skazali go na śmierć. Chłopiec przeszedł prawdziwą Golgotę. Na początek zdarto mu skórę ze stóp i zmuszono do przejścia długiej drogi z kościoła na cmentarz. José ledwo powłóczył nogami, po drodze upadał, płacząc z bólu, ale antyklerykałowie nie mieli litości. Kazali mu iść dalej, popędzając ukłuciami bagnetów i prowokując: „Jeśli krzykniesz «śmierć Chrystusowi», oszczędzimy cię”. Jose jednak milczał, bo nigdy nie przyszłoby mu do głowy zdradzić Jezusa. Kiedy dotarł na miejsce kaźni, krzyknął na cały głos: „Viva Cristo Rey”, czyli niech żyje Chrystus Król. Wtedy padł śmiertelny strzał. Własną krwią zakreślił na ziemi znak krzyża.
20 listopada 2005 r. papież Benedykt XVI wyniósł 14-letniego Meksykanina do chwały ołtarzy. Natomiast 16 października 2016 r. papież Franciszek ogłosił José świętym. Jego wspomnienie Kościół obchodzi 10 lutego.
Wojownik Chrystusa
– Większość z nas nazywa się chrześcijanami, wierzy w Boga i identyfikuje się z Kościołem, ale, wpatrując się w przykład tego 14-letniego Meksykanina, zastanówmy się, na ile naprawdę kochamy Chrystusa. José w godzinie swej męki wykrzykiwał chwałę Syna Bożego, włócząc obdartymi ze skóry stopami i przyjmując ciosy. A do jakich poświęceń jesteśmy my zdolni? Na ile my kochamy Jezusa Chrystusa? Czy nie jest nam wstyd, gdy patrzymy, jak z miłości do Pana ginie ubogi nastolatek z Meksyku, podczas gdy my, opływający w dostatki, nie potrafimy w niedzielę iść na Mszę św. albo raz w miesiącu przystąpić do spowiedzi? – podkreśla ks. K. Białowąs, zwracając uwagę, że żyjemy w miejscu i czasie dość bezpiecznym dla chrześcijan, dlatego prawdopodobieństwo, że Bóg zażąda on nas takiej ofiary jak od José Luisa jest raczej znikome. Jednak – jak zauważa kapłan – nasze męczeństwo może przejawiać się w rzeczach drobnych i zwyczajnych, w prozie życia rodzinnego, zawodowego i religijnego. Będzie to np. przestrzeganie postów, sumienne wykonywanie pracy, do jakiej Bóg nas skierował, troska o rodzinę pomimo pojawiających się przeciwności, akceptacja swej choroby czy starości. – Chrześcijaństwo jest religią Krzyża, przez który wiedzie droga do osiągnięcia doskonałości na wzór Syna Bożego, Dobrego Pasterza oddającego życie swe za owce. Święci męczennicy – tacy jak św. José Luis, bł. Męczennicy Podlascy, św. Andrzej Bobola, św. Oscar Romero i bł. ks. Jerzy Popiełuszko – są dla nas wyzwaniem, a nawet znakiem sprzeciwu prowokującym wewnętrzny głos naszych sumień: „Patrz, do czego oni byli zdolni, a ty nie potrafisz poświęcać się nawet w rzeczach tak drobnych jak codzienny pacierz lub Różaniec – mówi ks. Krzysztof. – Dziś, w czasach próby dla Kościoła, potrzebujemy wzorów do naśladowania, abyśmy zaczęli żyć Ewangelią. Niech 14-letni męczennik za wiarę, który szedł na śmierć ze słowami na ustach „Niech żyje Chrystus Król i Maryja z Guadalupe”, dodaje nam sił w walce z szatanem. Niech pomoże młodzieży w odkrywaniu wartości chrześcijańskich. Niech będzie dla parafii Bożego Ciała i całej diecezji siedleckiej pięknym przykładem naśladowania i pomocą w realizacji swojego powołania – dodaje ks. Białowąs.
Jolanta Krasnowska