Komentarze
Syty głodnego nie zrozumie

Syty głodnego nie zrozumie

Na stałe wpisały się w przedświąteczny krajobraz dużych sklepów i centrów handlowych. Przywykliśmy do nich jak do przedświątecznych promocji. Organizuje je każde szanujące się stowarzyszenie. Szkoły uznały je nawet za znakomity sposób uczenia empatii i wykazywania aktywności środowiskowej. Bierzemy w nich udział coraz bardziej bezwiednie.

Ot, czasem dziecko, czasem dorosły wolontariusz zaczepi nas przy wyjściu z zakupów, poprosi o dar, datek. Wręczy nam ulotkę, drobny upominek. W sumie idą święta. Paczka cukru, mąki, makaronu, tabliczka czekolady – kosztuje niewiele, a jakoś lżej na sercu ze świadomością, że się komuś coś podarowało. Zawsze to inaczej, kiedy się daje rzecz, niż wrzuca do kubeczka drobne żebrzącej kobiecie z dzieckiem.

Nie ma nic złego w przedświątecznych zbiórkach na rzecz tych, którym w życiu jest gorzej, trudniej. I nie warto się zastanawiać, ile w tym winy ich, a ile rządu. To są pytania zupełne zbędne. Nikt z nas nie wie, czy nie przyjdzie dzień, w którym staniemy z nadzieją pod drzwiami Caritas. Jakże niewiele do tego trzeba i jak niewiele od nas w tym względzie zależy. Choroba, utrata pracy, nieubezpieczone mieszkanie, rodzinny konflikt. Pytajmy raczej: Na kogo moglibyśmy liczyć, do kogo zwrócić się o pomoc? Jakie wsparcie chcielibyśmy otrzymać? Co byłoby nam potrzebne? Kim będziemy? Mając na uwadze te pytania, może łatwiej otworzy się nam nie tylko serce, ale i portfel?

Niestety święta mają to do siebie, że są tylko dwa razy do roku i chociaż może umknąć to naszej świadomości, ludzie, którzy potrzebują wsparcia i pomocy, nie znikają na drugi dzień po zmianie świątecznych dekoracji. To czy mają dość sił, by walczyć o przetrwanie tych 360 dni w roku, w dużej mierze zależy od tych, dla których przedświąteczna zbiórka darów nie jest jedynie punktem w rocznym planie istnienia, który przedkłada się odpowiednim organom rozdzielającym dotacje. Jakkolwiek brzmi to brutalnie, faktem jest funkcjonowanie szeregu stowarzyszeń i fundacji, dla których pomoc drugiemu człowiekowi to tylko punkt w statucie. Temat niszczejącej żywności pochodzącej z darów okazuje się na tyle wstydliwy, że unikają go i organy kontrolujące działalność, i media. Nie wystarczy jednak zamknąć oczy, by uznać, że problem nieuczciwości w pomocy społecznej nie istnieje. Fałszywym jest założenie, że ujawnianie faktów handlu darami czy wyrzucania ich na śmietnik, przetrzymywania w magazynach, może zatamować naszą ofiarność. Przyczyni się do tego narastająca skala zjawiska, które dziś wymyka się ocenie. Ujawnianie i piętnowanie patologii jest w interesie zarówno beneficjentów, jak i tych, którzy pracują na ich rzecz nie tylko od święta, ale w dni powszednie. Idea wolontariatu nie wyklucza jego profesjonalizacji, a wręcz przeciwnie – eliminacja cwaniactwa i amatorszczyzny w pomocy społecznej zwiększa szansę rzeczywistej pomocy drugiemu człowiekowi.

Do organizacji, które celują w żerowaniu na dobroczynności, należy także państwo polskie. Jak inaczej nazwać pobieranie podatku VAT od SMS-ów, z których dochód zasila konta fundacji i stowarzyszeń pozarządowych. Apelowanie o zwolnienie ich z opodatkowania przypomina walenie grochem o ścianę. Bezduszne oskarżanie piekarza przekazującego niesprzedany chleb do jadłodajni o działanie przeciwko skarbowi państwa sprawia, że dziś każdy cukiernik, masarz, ogrodnik, handlowiec, jeśli nie przekaże potrzebującym żywności tuż przed końcem terminu pod osłoną nocy, to ją po prostu wywali na śmietnik. Unikanie dokonania prostych zmian w prawie, by z jednej strony zapobiec podobnym sytuacjom, a z drugiej strony zabezpieczających interes społeczny przed nadużyciami cwaniaków, czyni wciąż aktualnym powiedzenie, że syty głodnego nie zrozumie.

Grzegorz Skwarek