Komentarze
Szansa na sukces

Szansa na sukces

Machina przed zaplanowanymi na pierwszą połowę przyszłego roku wyborami prezydenckimi rozkręca się na dobre.

O cechach przyszłej głowy państwa coraz śmielej wypowiadają się zwłaszcza „autorytety” szklanego ekranu i internetu, ale nie milczą też praktycy, którym niegdyś dane było przesiadywać w przestronnych gabinetach Belwederu. Przez kilka najbliższych miesięcy, rozgrzani do czerwoności oraz nakręceni - niczym zabawkowe bączki - politycy i publicyści będą sukcesywnie bombardować nas fetorem (dla niepoznaki nazywanym opiniami, analizami i stanowiskami), który nieraz przyprawi nas o mdłości i zawrót głowy. Kiedy okazało się, że w przyszłorocznych wyborach prezydenckich nie wystartuje mityczny jeździec na białym koniu, niemająca jakiegokolwiek pomysłu na siebie opozycja pogrążyła się w jeszcze większym chaosie.

Iluzja o tym, że przynajmniej część problemów rozwiąże się sama, niespodziewanie legła w gruzach. Donald Tusk, który – co potwierdziły zlecone przez niego badania – dorobiwszy się olbrzymiego negatywnego elektoratu, doszedł do słusznego przekonania, że nie ma jakichkolwiek szans na wygraną. Stąd też i jego biały ogier, stercząc uwiązany u brukselskiego żłobu, może co najwyżej powtarzać za swoim jeźdźcem: „Co tam się będę kopał z Kaczorem. Poczekam na lepsze czasy”.

Swoją szansę na sukces postanowił w tej sytuacji wykorzystać – raz tęczowy a raz bogoojczyźniany – chłop z Krakowa. Władysław Kosiniak-Kamysz, zgłaszając się na ochotnika, jednoznacznie zadeklarował gotowość pozostania jedyną twarzą opozycji. No ale i tu od razu pojawiły się schody, bowiem niedawni przyjaciele z Koalicji Obywatelskiej rychło sprowadzili go na ziemię, uznając, że ich interesów nie może reprezentować człowiek, którego ugrupowanie dawno już nie gra w pierwszej lidze, a przed zupełnym zejściem ze sceny politycznej ocaliła go jedynie kroplówka z Kukiza.

Póki co wszystko wskazuje na to, iż piastującemu aktualnie urząd prezydenta Andrzejowi Dudzie w pierwszej turze wyborów przyjdzie zmierzyć się z wieloma kandydatami. Ma to oczywiście swoje plusy dodatnie, bowiem wystawienie przez opozycję co najmniej dwóch osób do belwederskiego fotela siłą rzeczy sprawi, iż do samego końca rywalizacji będą się one nawzajem pożerać. Tymczasem na wydłużającej się liście potencjalnych pretendentów do bycia pierwszym obywatelem RP niemal codziennie pojawiają się nowe nazwiska. Obok uroczych pań: Małgorzaty Kidawy-Błońskiej, Katarzyny Lubnauer czy Aleksandry Dulkiewicz są przystojni panowie: Adrian Zandberg, Radosław Sikorski, Andrzej, Olechowski, Waldemar Pawlak, Włodzimierz Czarzasty oraz uroczy osobnicy płci nijakiej. Do tej ostatniej grupy zaliczyć można choćby Roberta Biedronia, bowiem jak już niegdyś pisałem, wciąż nie wiem za kogo uchodzi on w swoim sodomickim związku. Prostuje gwoździe, rąbie drewno, grabi liście i naprawia auto… jak przystało na przykładnego męża w normalnych rodzinach? A może sprząta, pierze i gotuje… niczym wzorowa małżonka?

Na przedwyborczej giełdzie pojawiło się też nazwisko tzw. kandydata obywatelskiego, którym jest, uchodzący za jednego katolika w TVN, niejaki Szymon Hołownia. Ponieważ ostateczne zamknięcie listy nastąpi dopiero za parę tygodni, stąd też i szanse na swój ewentualny sukces zechce zapewne zweryfikować jeszcze kilka czarujących osób. A więc do boju!

Leszek Sawicki