Komentarze
Szara rzeczywistość sześciolatka

Szara rzeczywistość sześciolatka

Trudno powiedzieć, jaki będzie efekt wysłania sześciolatków do szkoły. Początkowy hurraoptymizm rodziców (trzy lata temu do klas pierwszych warszawskich szkół trafiło ok. 50% sześciolatków) szybko zamienił się w sceptycyzm. Okazało się, że, owszem, intelektualnie maluchy radzą sobie całkiem dobrze, ale emocjonalnie nie są gotowe, aby spędzać po kilka godzin dziennie w szkolnej ławce.

Zaczęły się problemy. Zaludniły się poradnie psychologiczno-pedagogiczne, placówki zajmujące się integracją sensoryczną. Psychologowie stwierdzają, że coraz częściej daje się zauważyć zjawisko regresu w rozwoju dziecka. Polega ono m.in. na tym, że np. uczeń klasy trzeciej szkoły podstawowej nagle odcina się od rzeczywistości, przestaje się uczyć, cały wolny czas zajmuje mu zabawa – jak gdyby chciał nadrobić zaległości powstałe wskutek zbyt wczesnego wyrwania go z dziecięcej beztroski.

Nauczyciele edukacji wczesnoszkolnej zgodnie podkreślają, że sześciolatek potrzebuje więcej czasu na percepcję podawanych mu treści niż siedmiolatek. W praktyce młodsze dzieci (w klasach mieszanych) są sadzane w pierwszej ławce, aby prowadzący zajęcia mógł łatwiej kontrolować ich postępy. Tylko czy w klasie 25-osobowej nauczyciel ma możliwość dopilnowania w ten sposób wszystkich uczniów? Nie ma szans. Powstają zaległości. Pogłębia się frustracja. Denerwują się rodzice. I tak błędne koło się zamyka.

Jak wykazały badania prowadzone przez MEN, szkoły nie są przygotowane na przyjęcie sześciolatków także od strony praktycznej. Nie zostały do wzrostu dzieci dostosowane toalety, stołówki. W klasach brakuje miejsca na zajęcia dywanowe. W świetlicach (zwykle przepełnionych) maluchy muszą się tłoczyć ze starszymi kolegami. Raport pt. „Szkolna rzeczywistość” przygotowany w październiku przez Stowarzyszenie i Fundację Rzecznik Praw Rodziców prowadzi w tej materii do przygnębiających wniosków. A na lepsze się niestety nie zanosi. Przykład ze strony internetowej www.ratujmaluchy.pl – tłumaczenie jednej ze szkół wymienionych w raporcie: „Dzieci nie siedzą na „gołej zimnej ziemi”, ponieważ w klasie położona jest podłoga panelowa. Zakup dywanu został odłożony w czasie z powodu braku środków finansowych”.

W tym kontekście trudno zrozumieć upór szefowej MEN Krystyny Szumilas oraz PO. Obniżenie wieku rozpoczęcia nauki w szkole z siedmiu do sześciu lat ostatecznie ma nastąpić 1 września 2014 r. – w przyszłym roku obowiązkowo do klas pierwszych pomaszerują sześciolatki urodzone w pierwszym półroczu 2008 r. Premier przekonuje, że reforma jest „skokiem cywilizacyjnym”, zaś jej zaniechanie „oznacza regres intelektualny całych roczników dzieci”. Podczas rozmowy z Elbanowskimi, inicjatorami akcji „Ratuj maluchy”, Donald Tusk tłumaczył, że „najpierw zrobimy reformę, a potem dostosujemy szkoły”. Kto to zagwarantuje? Dlaczego premier kłamie, skoro w projekcie budżetu środki przeznaczone na oświatę są mniejsze niż w roku ubiegłym?

Trudno o większy absurd.

Najsmutniejsze jest to, że w całym zamieszaniu praktycznie w ogóle nie jest brany pod uwagę głos rodziców. Od początku wprowadzania reformy towarzyszą jej ich protesty. Pod inicjatywą „Ratuj maluchy i starsze dzieci też”, mającą doprowadzić do rozpisania ogólnokrajowego referendum w sprawie wycofania się rządu z pomysłu wysyłania m.in. sześciolatków do szkół, podpisało się blisko milion osób. I co? I nic.

Jak się okazuje, Platforma Obywatelska jest tylko z nazwy „obywatelska”. Rząd i parlament robią wszystko, aby utrącić inicjatywę rodziców. Zadziwia desperacja i upór, pomimo druzgoczących opinii ekspertów, wyników badań zawartych w raportach i fatalnego stanu polskiego szkolnictwa.

A może tu jest drugie dno? Może wcale nie chodzi o „cywilizacyjny skok”? Na to pytanie odpowiedzcie sobie już Państwo sami.

Ks. Paweł Siedlanowski