Kultura
AWAW
AWAW

Szczęście inspirowane przyrodą

10 stycznia w Galerii Podlaskiej w Białej Podlaskiej otwarto dwie wystawy, na których można oglądać prace Zofii i Marka Leszczyńskich.

W prezentowanych obrazach widać głęboki zachwyt naturą. Malarstwo państwa Leszczyńskich różni się od siebie i to dość znacząco. Pani Zofia zachwyca się przyrodą. Na płótnie uwiecznia ptaki, m.in. głuszce, bażanty, wilgi, pawie, dudki i słowiki. Jej prace mają kształt miniatur. - Od zawsze inspirowała mnie natura, pewnie dlatego, że urodziłam się i wychowałam na wsi, w bardzo urokliwym miejscu.

Myślę, że przyroda jest niewyczerpanym źródłem inspiracji dla wszystkich artystów, każdy znajdzie w niej coś dla siebie. Mnie najbardziej interesują rośliny i ptaki. Początkowo nieco „przetwarzałam” te stworzenia, ale potem pomyślałam: „Co ty robisz? Stworzysz je doskonalsze niż są w rzeczywistości? Tak nie wolno!”. Zaczęłam malować realistycznie. Doszłam jednak do wniosku, że chociaż nie wiem, jak bym się starała, to nie namaluję żadnego ptaka tak pięknym, jaki on jest naprawdę. Teraz maluję tak, jak chcę – twierdzi z uśmiechem Z. Leszczyńska.

 

Na delikatnej materii

Artystka określa ptaki mianem Bożej biżuterii. Swoich skrzydlatych bohaterów maluje na… jedwabiu. – W swoim życiu malowałam na bardzo różnych podłożach. Najpierw jako dziecko pisałam patykiem na piasku, potem kredą na ścianach, na deskach stodoły czy brogu. Nie wolno mi było rysować tylko na ścianach domu. Robiłam to na papierze, tekturze, na drewnie i kamieniach. Kiedyś przypomniałam sobie o Azjatach tworzących na jedwabiu. Postanowiłam spróbować tego samego. Jedwab kupuje mi w Warszawie córka. Miałam też okazję malować na jedwabiu przywiezionym z Korei Południowej. Okazał się lepszy niż rodzimy. Był sztywniejszy, bardziej matowy, mniej przezroczysty. Farba rozlewa się na nim zdecydowanie mniej. Przed malowaniem napinam jedwab na ramce, potem oprawiam obrazek w ramy i oddaję do oszklenia – opowiada pani Zofia, przyznając jednocześnie, że malowanie na jedwabiu jest dość trudne, ale lata praktyki wpływają na doskonalenie techniki. Zaznacza również, że na swoich obrazkach nie maluje tła. – Jaki jest sens zamalowywać taki piękny materiał jak jedwab? – pyta retorycznie.

 

Zaczynam od oka

Pani Zofia maluje farbami akrylowymi. – Robię to na surowym jedwabiu. Najpierw sporządzam szkic, by zaplanować kompozycję, a potem biorę do ręki pędzel. Mój profesor zawsze powtarzał: „Maluj od ogółu do szczegółu”. To dobra reguła, ale mnie zawsze nęcił ten szczegół. Swoje ptaki zaczynam więc malować od… oka. Gdy je już mam, wtedy wiem, jak ma wyglądać cała reszta – zaznacza Z. Leszczyńska.

Do jej ulubionych ptaków należą dudki, czaple, wróble i czajki. Przyznaje, że nie malowała i nigdy nie namaluje bocianów i gęsi. Tych pierwszych nie lubi ze względu na to, jak traktują najsłabsze potomstwo. – Na naszej stodole przez ponad 20 lat było bocianie gniazdo. Obserwowałam ich zwyczaje. Trudno patrzeć na to, jak wygląda wyrzucanie małego bocianka z gniazda – mówi artystka. Za gęsiami nie przepada, bo… musiała je paść jako małe dziecko. Malując ptaki, wzoruje się na swojej pamięci i emocjach, ale nie ukrywa, że zagląda też do albumów, aby poczytać opisy poszczególnych gatunków i na nowo zapoznać się z ich ubarwieniem.

 

Od dzieciństwa

Z kolei prace M. Leszczyńskiego, męża pani Zofii, wypełnione są jeleniami, baranami i kozami. Pomiędzy nimi przemykają sylwetki ubranych w wiejskie stroje albo też nieco roznegliżowanych kobiet. Kolekcja nosi tytuł „Oswajanie kiczu”. Obrazy artysty były zainspirowane rykowiskiem. – W naszym domu, wśród wielu książek, była także publikacja zatytułowana „Kicz albo sztuka szczęścia”. Jako dziecko nie bardzo rozumiałam zjawisko kiczu i dlaczego jest on nośnikiem szczęścia. Pamiętam za to opowieści mojego taty o swoim ojcu, który nad małżeńskim łożem, ku utrapieniu swojej żony, a mojej babci, zawiesił dwa idylliczne obrazki: jeden z kąpiącymi się nimfami, a drugi z pawiami. Te motywy przez historyków sztuki uznawane były za niegodne uwagi, na obrzeżach dobrego smaku. Tata opowiadał jednak o tych obrazach z błyskiem w oku. Już wtedy kiełkowało w nim jakieś ziarno w tej kwestii – zaznacza córka artystów Dominika Leszczyńska. 

 

Doświadczenia przeniesione na płótna

Inspiracja jeleniami i związanym z nimi kiczem rozwijała się w życiu artysty na przestrzeni wielu lat. – Pochodzę z Międzyrzeca Podlaskiego. Pamiętam tamtejsze jarmarki i targi, na których można było kupić obrazy i makaty z jeleniami. Mnie zawsze to interesowało, lubiłem oglądać takie prace, pociągał mnie też widok karuzeli z łabędziami, konikami i łodziami. Z kolei moja mama powtarzała, że gdy patrzy na to wszystko, to bolą ją zęby – wspomina artysta.

Zainteresowanie jeleniami wzrosło po wizycie w miejscowości Jaworki w Pieninach, gdzie malarz miał okazję nie tylko posłuchać jazzu w znanym klubie, ale też z bliska przyjrzeć się rykowiskom. Tamte emocje i przemyślenia zaczął odwzorowywać na płótnie. Swoją kolekcję z jeleniami pokazywał w Muzeum Etnograficznym w Warszawie. Miał tam możliwość obejrzenia wielu dawnych prac, podobnych do tych, które niegdyś oglądał w Międzyrzecu. – To były rykowiska na makatkach czy sceny prezentujące panny na łodziach ciągniętych przez łabędzie. Choć namalowano je lichymi farbami, a ich barwa zszarzała, dalej wyglądały pięknie. Zrozumiałem to, co historycy mówią o sztuce szczęścia, o czasie, jaki dzieje się między wstydem a zachwytem. Zacząłem malować takie motywy. W Pieszowoli (w Poleskim Parku Narodowym), u zaprzyjaźnionej rodziny, która odzyskała obiekt, niegdyś dwór, również byłem świadkiem rykowisk, oglądałem też kozy, hodowane przez właścicieli. Tak mi się spodobały, że znalazły się na moich obrazach – opowiada M. Leszczyński. Wystawę można oglądać do 4 lutego.

AWAW