Szedł po świecie Bajdała…
Choć czasem trudno jest nie tylko zachować optymizm, lecz nawet dostrzec „jasną stronę życia”, to jednak dla zwykłej higieny psychicznej winniśmy nie rezygnować z trudnej sztuki dostrzegania plusów (nawet jeśli niektórzy uznają je za „plusy ujemne”). A mówiąc wprost: patrząc na poczynania naszych rządzących, odnoszę wrażenie, że przynajmniej poloniści w szkołach powinni czuć się zadowoleni.
Dlaczegóż? – zapytacie Państwo. Ano dlatego, że ich działania dają doskonałą możliwość wprowadzenia rozlicznych motywów literackich na kanwie toczących się zdarzeń. Szanujący się bowiem nauczyciel doskonale wie, że nic tak dobrze nie podnieca młodego umysłu, jak możliwość natychmiastowego przełożenia poznawanej dziedziny wiedzy na aktualną rzeczywistość. Ja osobiście wdzięczny jestem sprawującym obecnie władzę w naszym kraju, ale również innym „wielkim tego świata”, za umożliwienie mi przypomnienia sobie co rusz jakichś elementów mojego wykształcenia literackiego. Żeby nie być gołosłownym – obecne „rzutkie” działania ekipy rządzącej w kwestiach zarówno wewnętrznych, jak i międzynarodowych, przypomniały mi wiersz Bolesława Leśmiana „Dusiołek”, który stał się kanwą niniejszego felietonu.
Zachciało się Bajdale przespać upał w upale…
Obserwując poczynania Donalda Tuska w rozlicznych sprawach, nie sposób nie odnieść wrażenia, że opierają się one często, jeśli nie zawsze, na prostym schemacie: akcja – reakcja. Jest to schemat normalny w przypadku każdego polityka, lecz w wydaniu szefa naszego rządu reakcja bywa dość często przesiąknięta przekonaniem o skuteczności tzw. prostych poczynań. Najdobitniej można było to zauważyć chociażby w czasie spotkania na Podlasiu, gdy wobec kobiety wyrzucającej mu, że pogardliwe wyrażenie się o tzw. moherach jej uwłacza, pan premier nagle przypomniał sobie, że jego mama również nosi moherowy beret. Technikę tę doskonale oddaje pewien cytat z wypowiedzi premiera: „Kiedyś spytałem dziadka: «Urodziłeś się w Kielnie, nosisz kaszubskie nazwisko Dawidowski, niemiecki jest twoim pierwszym językiem, w 1945 wybrałeś Polskę, więc kim jesteś? Kaszubą? Polakiem? Niemcem?». A on spojrzał zdziwiony i powiedział: «Jestem tutejszy, biesege…»”. Taka właśnie maniera „bycia stąd” wydaje się być sposobem na życie D. Tuska. Pozwala bowiem spokojnie „przespać upał w upale”, gdyż lud wie, że szef rządu jest „swojak”. Niestety, w rzeczywistości tak już jest, że wszystko ma swój początek i koniec. Również cierpliwość rządzonych. Ostatnie spotkanie pana premiera z rodzicami dzieci niepełnosprawnych pokazało dobitnie, że na nich już nie działa „urok osobisty pierwszego piłkarza kraju”. W czasie owego spotkania padły pod jego adresem słowa, które dotychczas wkładane były w usta opozycji, i to tej spod znaku tzw. sekty smoleńskiej. Mówiąc krótko: licząc na sukces medialny wyreżyserowanego spektaklu, pan premier się przeliczył. Zdesperowani rodzice dzieci niepełnosprawnych po prostu nie uwierzyli zatroskanemu obliczu i kolejnym obietnicom, że już niedługo, już za momencik… Lansowanie się na dzieciach weszło jednak w krew premierowi.
Nie wiadomo dziś wcale, co się śniło Bajdale…
Na konwencji Platformy Obywatelskiej w świat poleciało stwierdzenie D. Tuska, że od wygranej w tych wyborach (do Parlamentu Europejskiego) zależy rozpoczęcie nowego roku szkolnego przez polskie dzieci. Zapachniało… wojną. Lecz w tym wypadku pan premier i jego pijarowcy ponownie się pomylili. I to nawet dwukrotnie. Bo jeśli wspomni się wystąpienia polskich polityków przed II wojną światową, to chociażby nawet wiedzieli o nieuchronności działań wojennych i mieli świadomość nikłości polskich sił oraz słabości sojuszy, żaden z nich nie straszyłby społeczeństwa podobnymi słowami co obecny premier. Bo to świadczyłoby o tym, że w wyniku przegranych wyborów oraz wybuchu wojny polityk mówiący takie słowa po prostu wypiął by się na naród, mówiąc: Macie, co chcieliście! A drugą pomyłką premiera i jego dworu był klasyczny element zapomnienia. Otóż pewien polityk w 2008 r. oznajmił po wizycie u Władimira Putina: „Powiedziałem panu prezydentowi, że może już dziś czuć się zaproszony do złożenia wizyty w Warszawie”. Jak pamiętam, człowiekiem tym był D. Tusk. Społeczeństwo jednak tę jakże spokojną frazę w wyniku splotu wydarzeń może dzisiaj odczytywać zupełnie inaczej. Nie sposób bowiem zapomnieć nieudolność polskiego rządu w ochronie ważkich dla suwerenności naszego kraju dziedzin gospodarki, żeby wspomnieć tylko przejęcie przez Rosjan kilku firm mających pozwolenie na badanie i wydobycie gazu łupkowego w Polsce. Owa spolegliwość wobec Rosji ma swój przejaw również w obronie pozostałości po przeszłości w formie pomników, zarówno radzieckich, jak i rodzimych, naszych katów. Wszak to o obecnym szefie naszego rządu prasa rosyjska w 2008 r. rozpisywała się: „Nasz człowiek w Warszawie”. Nawet jeśli były to metafory, pijarowcy winni o tym pamiętać. Tak samo jak powinni zachować w pamięci i rozważyć pod każdym kątem słowa W. Putina z tegoż 2008 r.: „I ja, i każdy z moich kolegów gotów był znów pojechać do Warszawy. (…) Wiemy, że mamy w Polsce wielu przyjaciół”. Kontekst ukraiński winien napawać nas nie radością, ale ostrożnością.
Słuchajta, wszystkie wierzby, jak chłop przez sen beczy!
Pośród schorzeń związanych z psychiką znajduje się również tzw. traumrealität. Jest to choroba polegająca – mówiąc w dużym skrócie – na mieszaniu świata urojonego ze światem rzeczywistym. W odróżnieniu od schizofrenii chory ma doskonałą świadomość różnicy pomiędzy jednym a drugim. Wybiera jednak życie w rzeczywistości urojonej. Mam nieodparte wrażenie, że coś podobnego dzieje się w naszej przewodniej sile narodu. Szkoda tylko, że skutki tej choroby odczujemy boleśnie my wszyscy.
Ks. Jacek Świątek